My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Archiwum: December 2009

Jesteś głupi? Pokazuj to z dumą i nonszalancją

, ,


TV, ogólnoświatowy kanał publiczny Telewizji Polskiej… w świat idzie taka oto scenka: siedzą sobie pani i panowie posłowie z popularnej ostatnio komisji śledczej, posiedzenie mają, znaczy pracują, ważne dla kraju rzeczy mają rozstrzygnąć. Przewodniczący zadaje członkini dość proste pytanie: „czy czytała Pani te dokumenty?”. Wydawałoby się — nic prostszego odpowiedzieć. Możliwe odpowiedzi: „tak”, „nie”, „nie wiem”, „nie rozumiem pytania”. Ale w parlamencie chyba nie może być prosto. Odpowiedź posłanki to przydługi elaborat, zaczynający się od słów: „a ja to pana posła x (tu nazwisko) to w ogóle nie widziałam żeby czytał te dokumenty…”, wygłoszony zresztą wybitnie napastliwym tonem. Poczuła się z niedocieczonego powodu dotknięta? A może jednak nie zrozumiała pytania, tylko wstydzi się przyznać? Przewodniczący cierpliwie powtarza pytanie. Odpowiedź znów taka sama. Zaczynam dochodzić do wniosku, że na wymienionej przeze mnie liście możliwych odpowiedzi brakuje „mam cię w dupie”. Bingo, na kolejne powtórzenie pytania posłanka odpowiada „nie odpowiem na to pytanie”. Co chyba właśnie należy tak rozumieć.

Lepszego rysunkowego komentarza nie sposób chyba znaleźć. © Marek Raczkowski

Gdybyż to koniec był, ale nie! Mamy odjazd kamery i widzimy, że powyższą scenkę oglądają uczestnicy jakiegoś programu publicystycznego. Z napuszonych min od razu widać, ze politycy, najpewniej posłowie, chyba ze wszystkich aktualnych opcji. Prowadzący program zadaje dość proste pytanie, nawiązujące do pokazanej scenki: „czy w takim razie komisje śledcze mają jakiś sens? Czy w przyszłości zagłosowałby pan za powołaniem takiej komisji śledczej? Wydawałoby się — nic prostszego odpowiedzieć. Możliwe odpowiedzi: „tak”, „nie”, „nie wiem”, „nie rozumiem pytania”. Ale jak mamy do czynienia z politykami, nie ma tak łatwo. Odpowiada pierwszy od lewej. Ględzi długo i nudno o walce politycznej największych partii, czyli o większe banały już trudno. Wyględził się, skończył, nie przedstawił żadnej konkluzji. Na zadane pytanie też nie odpowiedział. Prowadzący zdaje się tego nie widzieć, oddaje głos następnemu z kolei. Znów mamy to samo: długie ględzenie bez żadnej wartościowej myśli, bez przesłania, bez odpowiedzi na zadane pytanie. I znów trzeci to samo, kompletny brak treści, kompletny brak indywidualności – bo faktu obwiniania o sytuację innej strony nie liczę – brak odpowiedzi na pytanie. Jak słyszę frazę „bezpardonowa walka (partii) ‹A› z (partią) ‹B›”, to wychodzę, bo mi jedzenie stanęło. Długo mnie nie było. Pozmywałem po kolacji, zrobiłem sobie herbatę, poszedłem do toalety (na długo). Wracam i na wejściu słyszę frazę „bezpardonowa walka (partii) ‹A› z (partią) ‹B›”. Déjà vu? Ten sam gada? Nie, gada kolejny, oczywiście też bez sensu, bez ładu i składu. Na zadane proste pytanie żaden z pytanych nie odpowiedział.

I to mają być reprezentanci narodu? Elita? Władza? Pajace, nie potrafiący odpowiedzieć na najprostsze zadane pytanie? O wyciągnięciu wniosku, morału z obejrzanej scenki już nie wspomnę. Naprawdę są tak głupi, że nie rozumieją pytania? Jakby mi uczeń tak ględził nie na temat, to by na kopach wyleciał. Dochodzę do wniosku, że znów zachodzi casus odpowiedzi „mam cię w dupie”. Dokładniej, rozwinąwszy ta odpowiedź brzmi „mam cię w dupie, dziennikarzyno i twoje pytania, przyszedłem z gotowym wykutym na blachę tekstem i powiem co mi się podoba. Słuchających obywateli też mam dupie”.

I w tym swoim napuszeniu i parciu na szkło w ogóle nie zauważają, że naród też ma ich w dupie. Że to ich pajacowanie, nieudolność, niekompetencja są widoczne jak na dłoni. A potem dziwią się, że słupki sondażowe chodzą odwrotnie, niżby się spodziewali. Że im kogo więcej pokazują w publicznej telewizji, tym niższe ma poparcie i wyniki w wyborach. Tak, tak, chodźcie gołąbeczki pokazywać się w telewizji, pokażcie, co sobą reprezentujecie…
[/ALIGN]

Sztuka filmowa zgłębia tajniki ludzkiej duszy, czyli moja autodiagnoza artystyczna

, ,


Hicham Ayouch. W życiu o nim nie słyszałem i chyba nie tylko ja, bo nie ma o nim nawet słowa na Wikipedii. W wiadomościach kulturalnych na kanale Euronews zaprezentowano go jako reżysera. Po prawdzie słuchałem jednym uchem, może źle usłyszałem, minimalistyczna wzmianka na imdb.com określa go jako „writer, cinematographer, composer”, jego profil na myspace.com jest po francusku, tłumacz Google wydobył mi z tego zawód „autor dyrektora”. Z zamieszczonego CV wynika, że wszechstronna to bestia, poza powyższymi: dziennikarz, producent, dokumentalista, scenarzysta, komentator sportowy (o ile można polegać na automatycznym tłumaczeniu). Zamieszczona w profilu muzyka (chyba jego) to taki francuski hip-hop, jakiego nie znoszę, bardziej głupio brzmi tylko japoński hip-hop. Już nawet disco-polo śpiewane po chińsku brzmi lepiej (tak, jeden z polskich zespołów tego nurtu zamierza robić karierę w Państwie Środka). Ale do rzeczy (a rzeczy do szafy, jak mawia Tkacz, jeden z filarów filodendryzmu).

Przy okazji omawiania jakiegoś festiwalu filmowego zaprezentowano niewielki fragment wywiadu z nim oraz fragmenty jakiegoś filmu. Tytuł mi umknął, nazwa festiwalu też, nie moja działka. Z wywiadu to w zasadzie złapałem tyle jego filozofii artystycznej:

I want to look deep into human soul. *)


Zaraz potem pokazano urywek omawianego filmu, reprezentatywny dla powyższego celu, jak mniemam. Ciemny, niewyraźny obraz z ledwie widocznymi twarzami bohaterów zapewne ma symbolizować mroki ludzkiej duszy.

Scena pierwsza, kobieta mówi do mężczyzny:

I want you to fuck me real hard. Right now. **)


Scena druga, mężczyzna mówi do kobiety:

Come back, you bitch! ***)



Dama z dupą Deklaracje artystyczne traktuję bardzo poważnie, zakładając, że autor wie, co mówi, dlatego zadumałem się (nomen omen) głęboko nad przedstawioną wizją ludzkiej duszy i jej głębin. Jak to sztuka potrafi wydobyć tę głębię. Ta francuska finezja. Uniwersalny klucz do ludzkości. Freud się chowa.

Ino jakbym nie kombinował, jakbym się nie przymierzał, wychodzi mi, że według koncepcji Hichama Ayoucha albo nie posiadam duszy, albo nie jestem człowiekiem. Po dłuższym namyśle, jakoś mi wcale nie doskwiera tęsknota. Ani za jednym, ani za drugim. Nie żal mi i już.


__________
*) Cytuję z pamięci. Po namyśle postanowiłem zrezygnować z tłumaczenia.

Nie każdy miecz jest wiedźmiński

, ,


Dwa miecze

Każdy kij ma dwa końce,
nie każdy miecz dwa ostrza.




• Podobne przysłowia: o mieczem wojowaniu, o wojowaniu mieczem.

Szczęście przymusowe, szczęście pyrrusowe

, ,


Spokojny żywot zwyczajnej rodziny w 2059 roku przerywa seria zdarzeń. Najpierw domowy robot Franciszek niedelikatnie obchodzi się z ciotką Florą. Winny okazuje się mały Piotruś, który zaprogramował robota przeciwko wiecznie zmyślającej siostrze Eli. Kto by pomyślał, że ciocia też kłamczucha? Kiedy rodzice myślą nad karą dla dzieciaków, te brną w dalsze kombinacje. Tymczasem ciotka Flora ulega zatruciu nieznaną substancją zawartą w produktach z alg morskich i traci własną wolę. Ojciec rodziny, wybitny naukowiec zajmujący się hibernacją odnosi upragniony sukces: udaje mu się opracować sposób przywrócenia do życia osób zamrożonych w latach siedemdziesiątych XX wieku…

Okładka Tak mniej więcej zaczyna się powieść „Synteza” Macieja Wojtyszki z roku 1978, klasyczna fantastyka dziecięco-młodzieżowa, jakiej kiedyś powstawało wiele, a jakiej dziś trudno uświadczyć. Sam autor jest dość znanym pisarzem (między innymi „Bromba i inni”, „Tajemnica szyfru Marabuta”, „Bambuko czyli skandal w Krainie Gier”, „Saga rodu Klaptunów”, „Bromba i filozofia”). Wojtyszko jest ponadto autorem komiksów, oraz reżyserem telewizyjnym, filmowym i teatralnym. Dzisiejszy telewidz zapewne będzie go kojarzył jako reżysera serialu „Doręczyciel”.

Niegrubą książeczkę czyta się lekko i przyjemnie. Napisana jest znakomitym piórem, z humorem oraz oczywiście nieodłącznym morałem. Mówiłem że zaczyna się tak „mniej więcej”? Tak, bo opowieść ta ma w zasadzie trzy początki…

Marek jest zwykłym chłopcem z dwudziestego wieku. Wychowywany po śmierci matki przez ojca jest przede wszystkim zapalonym piłkarzem, duszą drużyny. Niestety, dorośli nie pozwalają mu się w pełni oddać sportowej pasji z powodu jego choroby: poważnej wady serca, której medycyna nie jest jeszcze w stanie wyleczyć. Kiedy nadchodzi najgorsze, ojciec bez jego wiedzy decyduje się na eksperymentalny projekt: zamrożenie swojego dziecka. W tym samym mniej więcej czasie…

Muanta Portale y Grazia nie jest zwykłym władcą państwa. Jest bezlitosnym dyktatorem, zwanym przez lud „Krwawym Muantą”. Mimo swoich osiemdziesięciu siedmiu lat i nietęgiego zdrowia rządzi żelazną ręką. Jest satrapą najgorszego rodzaju: okrutnym i na dodatek przekonanym o swojej misji zaprowadzenia doskonałego porządku na świecie i uszczęśliwienia ludzkości. Niestety, ludzkość tego nie docenia i nawet własny naród nie okazuje mu wdzięczności, co i rusz podnosząc bunty. Ale w bunkrze ukrytym na dnie oceanu czeka prawie ukończona broń, która pozwoli mu zapanować nad światem. Wcześniej jednak wybucha wielka rewolta, prowadzona przez poetę-barda, siły wierne Krwawemu Muancie są w odwrocie. W ostatniej chwili rozpaczliwą próbę odpalenia głowic udaremnia trzęsienie ziemi. Sędziwy dyktator dostaje ataku serca, a jego ostatni wierni współpracownicy pakują go do lodówki…

Wizja przyszłości jest pogodna i raczej sztampowa: mamy holowizję, domowe roboty, ludzie kolonizują kosmos, a na co dzień latają kopterami. Zza eksponatów s-f przeziera nam socjalizm: powszechna równość, dystrybucja dóbr, nie widać prywatnej własności. Zawsze mnie ciekawiło, że najbardziej optymistyczne wizje rozwoju historii powstawały w krajach dotkniętych opresją. Nie wydaje mi się, żeby to był jedynie wynik cenzury. Wizje science-fiction w wolnym świecie były dla odmiany często ponure i przybijające, a co najmniej realistyczne. Ale do rzeczy, dalszy rozwój wypadków da się w sumie przewidzieć:

Odhibernowany i wyleczony Marek trafia do znanej nam rodziny, dzieci wspólnie jadą do dziadków, którzy opiekują się oceaniczną przetwórnią glonów na uroczej wysepce. Niespodzianka: dziadek Eli i Piotrusia okazuje się… no…? Kolegą Marka z boiska, z przeciwnej drużyny. Kto chce, niech policzy, ile ma lat, nic to, jak mówi, najlepsze życie to druga osiemdziesiątka. Odmrożonemu Muancie udaje się wynająć turystyczną łódź podwodną i odnaleźć na dnie oceanu swoją „wunderwaffe”. Głowice okazują się być mimo upływu lat sprawne i gotowe do odpalenia. Nadchodzi czas Muanty: opracowana przez naukowców neurologiczna substancja pozbawia wszystkich mieszkańców planety własnej woli. Oto spełnia się marzenie dyktatora: doskonale posłuszni obywatele wykonują bez mrugnięcia wszystkie rozkazy. Ludzkość zostaje uszczęśliwiona: uwolniona od myślenia i dokonywania wyborów. Społeczeństwo idealne! Nic to, że trzeba im ręcznie nakazać wszystko: pracę, jedzenie, spanie, mycie zębów, zmienianie bielizny… Dni schodzą Muancie na wygłaszaniu przez holo kolejnych szczegółowych poleceń. Uprawianie sportów, zmienianie wyrazu twarzy… dziś uśmiechają się wszyscy na A, B, C i D, wszyscy na E i F są lekko pochmurni… W świecie automatów nie ma do kogo ust otworzyć, poza robotem-kuratorem sądowym. Społeczeństwo doskonałe przestaje się Muancie podobać. Załamuje się spotkawszy malarza artystę, który zgodnie z poleceniem wykonuje swoje zajęcie. Miesza farby i z przyklejonym uśmiechem maluje kolejne płótna na buro. Zrozpaczony Muanta ściąga ochronny kask, aby samemu poddać się ubezwłasnowolnieniu… Niestety, nawet to mu się nie udaje: hibernacja uodporniła go na neurotoksynę. Ale zaraz, przecież jest jeszcze jedna odhibernowana osoba: mały Marek. Oraz ciotka Flora, którą podczas leczenia uodporniono na truciznę. Może razem da się uratować ludzkość…

Poza humorem i morałem jest tu i nutka wzruszenia, kiedy Marek czyta pożółkłe listy od ojca, sprzed dziesięcioleci, w książce zamieszczone są one prawdziwym odręcznym pismem, jako ilustracje. Fabuła może nie powala meandrami, ale pamiętajmy, że „Synteza” to powieść dla dzieci i młodszej młodzieży. Tym niemniej i człowiek dorosły, o ile oczywiście lubi fantastykę, powinien przeczytać tę książkę z przyjemnością. Więcej, chętnie poleciłbym ją jako lekturę obowiązkową wszelkim rządzącym politykom, którzy uważają, że im więcej uchwalą przepisów, zakazów, nakazów i szczegółowych wykazów, tym bardziej uszczęśliwią ludzi i ułatwią im życie. Niestety, obserwując wyczyny intelektualne co poniektórych, śmiem wątpić, żeby byli w stanie zrozumieć morał z książki dla dwunastolatków.

„Synteza” została w latach osiemdziesiątych zekranizowana w reżyserii samego Macieja Wojtyszki, niestety, nie miałem nigdy przyjemności oglądać. Wziąwszy pod uwagę politykę TVP być może nigdy nie będę miał.

• Dla zainteresowanych tematem:
inna pozycja z fantastyki młodzieżowej: Sergiusz Żemajtis, „Pływająca wyspa”.

Maciej Wojtyszko, Synteza
Okładka i ilustracje: Grażyna Dłużniewska

© 1978, © IW „Nasza Księgarnia”, Warszawa 1985, ISBN 83-10-08-643-1
Wydanie drugie, nakład 40 200 egzemplarzy.

Last Galaxy Hero, czyli Space Invaders po liftingu

, , ,


Odgrzewane kotlety to bombowy interes, jak to już pisałem o remake'ach, miałem oczywiście na myśli głównie rimejki gier, ale i w innych dziedzinach kultury i rozrywki jest podobnie: czy to w filmie, czy literaturze.

Ostatni podany przeze mnie przykład, Azangara czyli remake gry Montezuma's Revenge to przykład pięknego podrasowania ośmiobitowej grafiki do trójwymiaru przy zachowaniu płaskości rozgrywki. Dziś zaprezentujemy inne podejście. Last Galaxy Hero oparto na przeklasycznej grze Space Invaders, ale przeniesiono ją w trójwymiar całkowicie.

Space Ivaders Nowa oprawa graficzna i dźwiękowa nie zmieniła sensu gry: jeździmy działkiem laserowym prawo-lewo (a także góra-dół, w końcu to trójwymiar), zestrzeliwując szeregi coraz groźniejszych pojazdów Obcych. Są oczywiście nowe elementy: wypadające bonusy (lepsze działa, opancerzenie, punkty, osłony, droidy naprawcze), naloty bombowe, które najlepiej przeczekać… i to w sumie wszystkie urozmaicenia. Szeregi obcych nadciągają i mamy ich nie przepuścić. Strzelają, poruszają się na boki, trzeba albo przewidywać ich ruch, albo wykorzystywać chwile bezruchu, kiedy to oni nas ostrzeliwują. Z każdym poziomem ich ruch staje się coraz bardziej nieprzewidywalny, strzały celniejsze, pancerze twardsze, liczba większa. Na końcu każdej planety nieodzowny boss, czyli megatwardziel. I zaczynamy od nowa, w innej scenerii.

Last Galaxy Hero

Czyli całe, nieśmiertelne Space Invaders. I tak samo wciąga, wszelkie nowości zachowały charakter gry. A, wspomniałem piękne wybuchy i rozpadające się statki? To lubię. Cała gra ma przy okazji coś z nieuchwytnego klimatu Gwiezdnych Wojen – dyskretna muzyka, dźwięk laserów, wybuchy, sceneria przypominająca inwazję na Hoth.

Przepraszam za kiepską jakość filmu, z braku laku nagrywałem aparatem foto
W rzeczywistości pojazdy obcych są wyraźne i szczegółowe

[/ALIGN]

Podsumowując: bez fajerwerków – ale ich ma nie być, to w końcu casual gaming – ale rzetelna robota. Proste, wciągające, relaksujące. Taka jest większość gier Realore. Gra kosztuje parę dolarów, ja ją mam za friko z ukochanego Game Giveaway of the Day – lubią powtarzać oferty, warto więc zerkać.

Miłośnikom gier, z zwłaszcza historii gier, polecam historię powstania gry Space Invaders, bardzo ciekawa opowieść z czasów scalaka łupanego.

Tajemnica jego sukcesu

, , ,


Witam Państwa, tutaj John Watts z Kanału Przedostatniego, znajdujemy się w gmachu Opery, gdzie już wkrótce rozpocznie się ekskluzywny koncert kontrowersyjnego muzyka Lorda Blah-Blah, najpopularniejszego artysty grającego muzykę „trans”. Muzyka wzbudzała wielkie emocje chyba od zawsze, ale na czym polega fenomen tego wykonawcy, który – jak przyznają wszyscy – geniuszem muzycznym nie jest? Ten krótki reportaż nie rości sobie praw do rozwiązania zagadki, ale nie możemy nie zadać tego pytania, skoro już tu jesteśmy. Mam nadzieję, że słyszą mnie Państwo dobrze mimo skandowania rozentuzjazmowania tłumu, mimo że jesteśmy za kulisami, a fani dopiero się schodzą, ściany aż drżą. O proszę, chodźmy tędy, nasz kanał otrzymał specjalną, ekskluzywną przepustkę, dzięki której będziemy mogli zadać jedno pytanie kultowemu Lordowi w jego garderobie! Wchodzimy, a o to i bożyszcze tłumów. Lordzie Blah-Blah, cały świat zadaje sobie pytanie: jaka jest tajemnica twojego sukcesu? Ten sekretny klucz do serc fanów, milionów fanów? Przecież sam mówisz, że nie jest nim wybitność twojej muzyki? Czy to tylko charyzma?
— Zdecydowanie nie (śmiech). Nie czarujmy, muzykiem jestem dość marnym (śmiech). Charyzmy zapewne trochę mam, ale nie o to tu chodzi. Należy zrozumieć, czego ludzie potrzebują naprawdę i to właśnie im zaoferować.
— Czego zatem potrzebują, twoim zdaniem, co takiego dajesz im właśnie ty?
— Ależ to proste: potrzebują katharsis.
— Co proszę?
— Katharsis. Jak w antycznej greckiej tragedii. Oczyszczającego przeżycia. Życie we współczesnej cywilizacji to stres, pęd, pośpiech. Nie sposób uwolnić się od negatywnych emocji, one nie znikną nawet po zastopowaniu i odpoczynku. Potrzebne jest epickie katharsis.
— Em, acha, a jak to dokładnie działa?
— Na początku ludzie są ogłuszeni moją muzyką. To rozbija ich bariery emocjonalne. Potem, kiedy słyszą jak gram, następuje głęboki smutek, żal, że wydało się tyle pieniędzy na bilet. Ludzie niejednokrotnie płaczą. Jednocześnie poczucie wyższości, spowodowane moim kiepskim wokalem (śmiech) łagodzi napięcia spowodowane kompleksami, daje im pewien komfort psychiczny. W poczuciu emocjonalnego bezpieczeństwa uwalnia się w nich agresja i złość na moją muzykę. To ważne, bo przestają tłumić te emocje w sobie, pozwalają im ujść na zewnątrz. Gniew przeradza się stopniowo w bezradność i rozpacz. To też uczucia, od których potrzebują się uwolnić. Koncert wieńczy ulga i radość, że już się skończył. Następuje oczyszczenie, jak w greckim dramacie.
— Acha, skomplikowane to, ale chyba rzeczywiście działa. Chyba zająłem co nieco więcej czasu, niż się umawialiśmy…
— Nie szkodzi (śmiech). Ale teraz niestety muszę się przygotować do koncertu, za pięć minut rozpoczynamy. Zostaniesz posłuchać?
— Nie, dziękuję. My się szybciutko wycofamy i teraz, proszę Państwa, póki mamy jeszcze kilka minut, zadamy to samo pytanie komuś z fanów Lorda Blah-Blah. O, jest jakiś spóźniony… Hej, hej, kolego, poprosimy o mały wywiad dla muzycznego Kanału Przedostatniego! Zgodzisz się odpowiedzieć na jedno pytanie przed kamerą?
— No, czemu nie? Moge odpowiedzieć.
— Powiedz nam, co takiego jest w fenomenie Lorda Blah-Blah?
— Że co?
— No, dlaczego jesteś jego fanem? Co takiego sprawia, że przychodzisz na drogi koncert artysty, który sam przyznaje, że muzykiem jest kiepskim?
— A. No bo fajne cycki ma.
— Co? Przecież to jest facet!
— No. Ale cycki ma fajne. I dupe.

Cycki. I dupa

• Wpis na temat pokrewny, czyli o dupie jako wartości dodanej.
• I jeszcze przysłowie o dupie, a co.

I zabawnie szczerzy kły, choć nie bywa nigdy zły

,


Zirytować dobrodusznego husky mojego brata jest nadzwyczaj trudno. Warczy tylko, choć bez przekonania, jak mu brat „urywa” łapy, albo próbuje użyć w charakterze poduszki. Ale ja już na przykład mogę go sobie podłożyć pod głowę.



Chciałem dorzucić więcej zdjęć do galerii, ale gdzieś mi wcięło ostatnie serie fotek. Tak więc galeria z Borysem wiele nie przytyła, ale coś tam jak zawsze jest.
[/ALIGN]

Więcej w temacie:
Galeria zdjęć z rosnącym Borysem. Polecam!
Mój pierwszy wpis i filmik z Borysem w roli głównej.
Ostatni wpis z okazji pierwszych urodzin Borysa.
Borus wcina kąski, czyli prawie na żywo.

Stan łez, stan śmiechu

, , , ...


Wojciech Jaruzelski               Wiersz o stanie wojennym… (fragment)

Ojczyzna nasza
znalazła się
nad przepaścią.
Dorobek wielu pokoleń,
wzniesiony z popiołów polski dom
ulega ruinie.
Przez każdy zakład pracy,
przez wiele polskich domów,
przebiegają linie bolesnych podziałów…


Śmiech i satyra zawsze były bronią słabszych, poniżanych i uciskanych. Bronią, przed którą nie ma skutecznej tarczy, bronią, której bały się najwięksi i najsilniejsi tyrani. Przemoc rodzi się z głupoty, a głupota to nieodłączne, mnożące się absurdy. Tak oto sami oprawcy są zwykle twórcami amunicji, z której potem obrywają.

Mówi się, że Polska miała opinię najweselszego baraku w obozie komunistycznym. Zgodnie z oficjalną linią tego bloga i moim życiowym credo, niezłomnie wierzę, że właśnie ta cecha była tą, która pozwoliła nam jako pierwszym wyzwolić się z narzuconego reżimu. Niech żyje śmiech, niech żyje kpina, wyśmiejmy wrogów naszych, bracia!



Oto jak w ponurej, więziennej rzeczywistości radzili sobie ludzie internowani w stanie wojennym:

Nieodłączną cechą wszystkich zamkniętych zbiorowości ludzkich jest wzrost poczucia humoru. Również internowani, mimo ogólnie przygnębiającej atmosfery, robili sobie i „klawiszom” różne kawały. Pozwalały im one przetrwać, zabić czas i nudę. Pozwalały przez chwilę zapomnieć, gdzie są i co robią. Oto niektóre z żartów wspominanych przez internowanych:

[…] „Komendant tutejszego ośrodka poinformował mnie, iż gdybym chciał zająć się jakąkolwiek formą twórczości literackiej - wspomina Antoni Pawlak - muszę w tym celu uzyskać zgodę «organu dysponującego». W związku z powyższym zwracam się z prośbą o pozwolenie napisania wiersza. Przewidywana tematyka utworu - tęsknota za kobietą. Myśl przewodnią planowanego utworu można streścić w następujący sposób - złą rzeczą jest rozłąka. W chwili obecnej trudno mi określić rodzaj metaforyki oraz metrum wiersza. Mogę przypuszczać, że wiersz skomponowany zostanie na zasadach tzw. czwartego systemu peiperowskiego z zachowaniem niektórych regularności informacyjno-syntaktycznych. Z góry dziękuję za pozytywne załatwienie podania”.

Krzysztof Kolęda, „Klawisze i złodzieje”, strona 109, 110
Książka o internowanych w stanie wojennym
[/QUOTE]

Za podrzucenie książki dziękuję Kazowi.
[/ALIGN]

Motywujące przysłowie ssacze

, , ,


Dziecko przy piersi

Dla ssącego nic trudnego.