My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Zasubskrybuj kanał RSS

Posty oznaczone tagiem "recenzje"

Też obal sobie komunizm

, , , ...


Wśród wielu powstałych komputerowych gier strategicznych i taktycznych, większość koncentruje się na działaniach zbrojnych, dawniej nawet rzadko uwzględniano – niemal obowiązkowe dziś – aspekty polityczno-dyplomatyczne, produkcyjno-zaopatrzeniowe oraz ekonomiczne. Dlatego tym większą perełką jest gra odzwierciedlająca działalność wywrotową w reżimowym państwie. Tym bardziej, że taki ewenement dotyczy rzeczy nam bliskich. A mało kto widział na oczy grę strategiczną w kierowanie związkiem zawodowym.

Solidarity game Solidarity — tak chyba miała się ta gra nazywać, bo chociaż stworzona przez Polaka, celowana była na rynki zachodnie. Solidarność. Powstała na początku lat dziewięćdziesiątych, czytałem różne wersje, raz że firma zniknęła zaraz po jej wydaniu, innym razem, że gra w ogóle nie została wydana. Czytałem kiedyś wywiad z jej autorem, ale nie udało mi się go odnaleźć. Internet kocha starocie, dlatego teraz można ją odgrzebać i zobaczyć.


Cel gry — takie kierowanie działaniami NSZZ Solidarność, żeby rozsadzić komunizm. Środki: druk i kolportaż ulotek, organizowanie strajków, wiece i demonstracje. Trzeba zdobywać na to zasoby: pieniądze (niestety), członków i sympatyków. Unikać ZOMO i wsadzania do więzień. Obserwować nastroje społeczne, braki w zaopatrzeniu (reprezentowane przez długość kolejek), wysokość płacy w stosunku do cen. A wszystko to w ośmiu regionach.

Solidarity game Z perspektywy czasu, spoglądając na grafikę, muszę ją uznać za niezłą. I pełną smaczków: szlabany, zasieki na granicy, itp. Grywalności nie ocenię – nie grałem, choć gra jest do ściągnięcia, ma nieoficjalny status abandonware, czyli gry porzuconej. Warto przypomnieć, warto zagrać, jeśli ktoś lubi starocie. I pożałować, że nie powstała podobna gra współcześnie, bardziej rozwinięta. I potęsknić za czasem, kiedy słowo „Solidarność” kojarzyło się tylko pozytywnie.

Informacje i grafiki pochodzą z blogu Nietypowe mapy Polski.

„Wyspa Złoczyńców” na srebrnym ekranie

, ,


Zbigniew Nienacki nie miał szczęścia do ekranizacji. Szkoda, bo cykl o Panu Samochodziku aż prosi się o dobre nakręcenie w całości. Niestety, większość filmów na podstawie lub motywach powieściowego pana Tomasza NN nie nadaje się do oglądania. Nawet w stanie daleko posuniętej desperacji. Udane są tylko dwa filmy, do których scenariusze pisał sam Nienacki: popularny „Pan Samochodzik i templariusze” oraz – nie wiadomo czemu – strasznie zapomniana „Wyspa Złoczyńców”.

Wyspa Złoczyńców

Filmowa „Wyspa Złoczyńców” powstała w 1965, zaledwie rok po ukazaniu się książki. Czarno-biały film, mimo sporych zmian, doskonale oddaje klimat oryginalnej powieści. Wehikuł wygląda jak powinien wehikuł wyglądać, najlepiej ze wszystkich ekranizacji (znaczy: lepiej niż w „Templariuszach”, bo reszta się nie liczy w ogóle) i najbardziej zgodnie z opisami w powieściach. Pan Samochodzik, grany przez rewelacyjnego Jana Machulskiego (!) wygląda w tym filmie właśnie tak, jak go sobie wyobrażałem podczas lektury: taki sympatyczny poczciwina. Nie znaczy to, że Machulski jest koniecznie w tej roli lepszy od Mikulskiego — Jan Machulski lepiej wygląda, Stanisław Mikulski znacznie lepiej gra.

W zasadzie cała obsada wygląda doskonale, bo i jest doskonała: Joanna Jędryka (Zaliczka, asystentka profesora Opałki), Aleksander Fogiel (komendant posterunku MO), Jan Koecher (profesor Opałko), Mieczysław Pawlikowski (właściciel czarnej limuzyny), Ryszard Pietruski (fotograf amator Karol, wspólnik właściciela czarnej limuzyny), Zygmunt Zintel (Kolasa, przewodnik PTTK), Halina Machulska (przewodniczka w muzeum), Zbigniew Czeski (milicjant Kowalski), W. Kowalczyk, Krzysztof Litwin (student), Jerzy Turek (student), Maciej Błażejewski (harcerz), Ryszard Gębicki (harcerz), Grzegorz Lipson (harcerz). Reżyserował Stanisław Jędryka.
Dla koneserów dodam jeszcze, że muzyka do filmu to dzieło Wojciecha Kilara (!) a słowa piosenki są Agnieszki Osieckiej (!). I znów trudno pojąć, jak film z taką obsadą i ekipą mógł zostać zapomniany!

Czytaj dalej…

Złoczyńcy w stylu retro

, ,

Lektura na wakacje

Z niezmiennym sentymentem sięgam do powieści Zbigniewa Nienackiego o Panu Samochodziku. Obecna młodzież zapewne nawet nie kojarzy, ale dla mnie i starszych to była absolutna klasyka literatury dla młodzieży. Przygody skromnego pracownika Ministerstwa Kultury i Sztuki, który – jeśli nie w ramach obowiązków to na urlopie – szuka zaginionych skarbów i walczy ze złodziejami dzieł sztuki to jedna z legend PRL. W pracy pomaga mu… samochód. Wehikuł wyklepany w garażu przez wujka – wynalazcę, który pod dziwaczną karoserią kryje silnik Ferrari 410 a przy tym jest amfibią.

Okładka

„Wyspa Złoczyńców” to początek przygód. Pan Tomasz otrzymuje w spadku swój samochód i podczas wakacji szuka skarbów schowanych pod koniec wojny przez kolaborującego z Niemcami hrabiego Dunina. Rzecz dzieje się w okolicach Ciechocinka, lasach, dzikich plażach i małych wioskach. Konkurencją są cwani złodzieje, w tym bandyci z rozbitej kiedyś bandy Barabasza. Sprzymierzeńcy to harcerze z pobliskiego obozu, pracująca przy starym pałacu ekipa archeologów. Jest też wiele osób, co do których trudno orzec, czy są przyjaciółmi, czy wrogami: tajemnicza Hanka, rybak Skałbana, autostopowiczka Teresa, tajemniczy pan Hertel, turysta pan Karol.

Czytaj dalej…

Co dzień ten sam dzień

, ,


Wstajesz rano, wyłączasz budzik, wkładasz garnitur i krawat, gasisz brzęczący telewizor. Żegnasz się z żoną, idziesz do pracy. Męczysz się po drodze w korkach, żeby użerać się z upierdliwym szefem i ugrzęznąć przy swoim biurku, w jednej z tysiąca klitek. Jutro znów to samo. Co dzień ten sam dzień. A może by coś zmienić? Nie wyłączyć budzika? Nie iść do pracy? Porzucić samochód? Mijana codziennie w windzie kobieta obiecuje, że wystarczy tylko pięć kroków, żeby stać się kimś nowym? Tylko tyle?



Gry komputerowe zbierają zwykle cięgi, jako sztuka niższa (o ile w ogóle sztuka), rozrywka dla mas (w domyśle: głupia), prymitywne mordobicie et cetera. Ale to mnie zbytnio nie dziwi, mniej niż fakt, że tego samego nie mówi się o filmie, książce. W każdej chwili mogę iść do filmoteki, albo do księgarni i pokazać, że media te są co najmniej tak samo głupie, jak gry wideo. Tak, będę w tym tendencyjny, dokładnie tak wybiórczy, jak maniakalni krytycy gier komputerowych. Cóż, każdy znajduje i widzi to, czego szuka, dodam na koniec sarkastycznie.

Kto chce, znajdzie gry wideo, które nie są rozrywką, lecz sztuką. Trzeba jednak szukać nie w katalogach wielkich producentów, lecz wśród darmowych produkcji małych grup, lub pojedynczych ludzi. Powstają tam wszelkiego rodzaju gry eksperymentalne, projekty prowokujące, zaskakujące, mające nas zmusić do refleksji. Może niełatwo je odnaleźć, ale… tym bardziej warto. Takie jak „Every day the same dream” („Co dzień ten sam sen”). To gierka na paręnaście chwil, które jednak zostaje w nas na długo. Motto, jakim posługuje się producent – Molleindustra – mówi samo za siebie: „Radical games against the dictatorship of entertainment” — „Radykalne gry przeciwko dyktaturze rozrywki”. Tak, ta gra to chyba faktycznie jeden z kroków, żeby stać się kimś nowym.

Czytaj dalej…

„A jeśli mi nie starczy wszystkich dni i nocy, by zrozumieć drugiego człowieka?”

, ,

Mariola Jadwiga Jankowska
                                                      A JEŚLI….

A jeśli mi nie starczy
wszystkich dni i nocy,
by zrozumieć drugiego człowieka,
wówczas,
pozostanie cała wieczność w gwiazdach.
Tam do woli można zatracić się
w pytaniach bez odpowiedzi.


To wiersz z tomiku zaprzyjaźnionej poetki. Debiutanckiego tomiku, do którego miałem okazję napisać wstęp. Nie przepadam za bawieniem się w krytyka, ale tym razem było to wyjątkowo przyjemne. Choć to debiut, choć można jeszcze znaleźć słabsze strony — „Liryki zachodzącego słońca” czyta się naprawdę dobrze. A zresztą, jeśli chcecie wiedzieć co o nim sądzę: przeczytajcie co napisałem:

Czytaj dalej…

Vademecum maturzysty — „Antygona”

, , ,


Dawno, dawno temu, w całkiem innych okolicznościach wśród scenowych znajomych zaczęła krążyć kaseta z „Nyjnością”. Nyjność, jak informowano niezorientowanych, to była cykliczna audycja w Radiu Opole, którą kolega Jet/MEC postanowił upowszechnić. Kilkanaście nagranych odcinków na jednej stronie kasety, druga była przeznaczona na wpisy kolejnych słuchaczy, swoją audycję umieścił tam też oczywiście Filodendron. Audycji już dawno nie ma, podobno autorzy okazali się zbyt… awangardowi. Po dwunastu latach doszedłem do wniosku, że warto odgrzebać i przybliżyć przynajmniej niektóre. Zatem dziś, ponieważ zbliżają się matury, odrobina korepetycji z języka polskiego. Na tapecie: „Antygona”. Ocen nie gwarantujemy, ale dobry humor komisji: tak. Zapraszam.


Czytaj dalej…

Szczęśliwego Wiosny!

, , , ...


Babcia Mróz

Nie dość, że nękają nas zmiany klimatyczne, to jeszcze to równouprawnienie — powiedziałby niejeden. Być może jednak zjawiska te są ze sobą jakoś powiązane? Takie rozwiązanie sugerowałyby odkrycia, jakich dokonał Orient-Man — bohater kultowego komiksu Tadeusza Baranowskiego „Co w kaloryferze piszczy”. Zawsze uważałem, że świat najlepiej wyjaśnia się absurdem… No ale w końcu wychowałem się na absurdalnym humorze pana Baranowskiego, więc czegoż można się po mnie spodziewać?

Tak, czy siak, sięgnięcie po ten tomik z dzieciństwa doskonale koi wszelkie troski świata, jakie dorosły człowiek musi brać na swoje barki. Koi oczywiście pod warunkiem, że czytywało się go za młodu. Jako dorośli możemy lepiej zrozumieć zagubienie i zdezorientowanie, tak przecież zaradnego na co dzień Orient-Mana, w obliczu problemów identyfikacji płciowej… no i klimatycznej.

Pan Wiosna

Ach, prawda, dziś zaczyna się kalendarzowy Pan Wiosna. No to:
Szczęśliwego Wiosny!

[/ALIGN]

Prawda czasu, prawda ekranu, gówno prawda

, , , ...


Nihil novi sub sole. Tak właśnie, wyśmiewając różnorakie absurdy nie zawsze zdajemy sobie sprawę, że wszystko już było. I wszystko kiedyś wyśmiano. Pisząc przedwczoraj o kuriozalnym pojmowaniu misji przez TVP miałem przed oczyma przedwojenny kabaretowy kawałek Skamandrytów (Antoni Słonimski, Julian Tuwim, Jan Lechoń) idealnie opisujący współczesne telenowele. Czyż nie jest doskonały? Poczytajmy trochę klasycznego, absurdalnego humoru:

-–—•—–-

NA EKRANIE

W kinie „Suka” demonstrowany jest obecnie film pt. „Szczęście i kwiaty nad Dunajem”. Rzecz dzieje się w eleganckiej miejscowości kąpielowej w Anglii. Młody baron turecki zakochał się po uszy w uroczej diwie bankowej Malignie. Lecz serce hrabianki od dawna było osłabione przez nadużywanie napojów chłodzących. Wtedy mulat wbija po rękojeść sztylet w serce niewiernego i ucieka do stanu Illinois. Mija kilka lat. Eurydyka jest już żoną doktora i pieści noworodka w łożu konającej pierwszej żony. Druga i trzecia, oblegane w sąsiednim pokoju przez zbuntowanych mieszkańców zburzonego miasta, przeciągają z litewska i stroją się. W akcie trzecim noworodek jest już atletą i mści się za doznane dobrodziejstwa. Przez pokój przeciągają karawany wielbłądów i detektywów ze znanym Nikiem Pinkertonem na ustach. Maligna wraca do Eurydyki i gdakają w kącie, naśladując piękne kury, kurczęta i sałatę. Strzał – doktór pada – a Dunaj szemrze swoje odwieczne credo.

-–—•—–-

• Inny przykład humoru Skamandra: Figle i sztuczki matematyczne.
[/ALIGN]

„Niewiarygodne przygody Marka Piegusa” na DVD już w kioskach

, , ,


Okładka Gdybym miał wymienić najważniejszych autorów mojego dzieciństwa, to w pierwszej trójce musiałby znaleźć się koniecznie Edmund Niziurski. Dziś chyba nieco zapomniany i mało znany wśród młodzieży, dla wielu pokoleń był pisarzem kultowym. A w zasadzie chyba jest, bo wciąż żyje i mimo zacnego wieku 85 lat chyba jeszcze pisze. Absurdalny humor sytuacyjny i słowny towarzyszył mi od momentu, kiedy wpadła mi w ręce książka „Awantura w Niekłaju”, szybko przerobiłem całą zawartość szkolnej biblioteki, która okazała się niepełna… Powieści i opowiadania Niziurskiego zwykle starały się trzymać aktualnych realiów, a że pisze on od dziesięcioleci, lektura jego dzieł to niezły przegląd ewolucji polskiej szkoły i podwórka — miejsca akcji większości jego książek.

Niewiarygodne przygody Marka Piegusa” są jedną z tych bardziej znanych, a zarazem starszych. Dla mnie, a czytając ją miałem zapewne około dziesięciu lat, sceneria i klimat szkoły z lat pięćdziesiątych (XX wieku, naturalnie) były jak z zupełnie innego świata. Ale nie przeszkadzało mi to w odbiorze poplątanych i groteskowych, szkolnych perypetii tytułowego pechowca, chłopca, któremu najprostsza rzecz zamienia się w katastrofę. Wreszcie tym bardziej wciągający był dla mnie wątek kryminalny.

Kadr z filmu

Do niedawna nie miałem nawet pojęcia, że tę książkę w latach sześćdziesiątych zekranizowano. Szanowna telewizja publiczna jakoś nie raczyła choćby raz na ruską dekadę odświeżyć tego znakomicie zrealizowanego serialu. A jest co oglądać, wystarczy choćby zerknąć na obsadę: Bronisław Pawlik, Mieczysław Czechowicz, Janusz Kłosiński, Barbara Krafftówna, Zygmunt Zintel, Ludwik Benoit, Jadwiga Chojnacka, Aleksander Dzwonkowski, Lech Ordon, Grzegorz Roman, Krzysztof Litwin, Edward Wichura, Albin Ossowski, Tomasz Fogiel — mamy tu nazwiska najlepszych z polskich aktorów, choć może niektóre dziś nieco zapomniane. Dopiero półtora roku temu, odkrywszy kanał TV Kino Polska, mogłem zobaczyć to cudo.

Kadr z filmu

Skończyła mi się niestety możliwość oglądania tego kanału, ale przed nami kolejna szansa: „Niewiarygodne przygody Marka Piegusa” wydano na DVD i właśnie znajdują się w kioskach. Naprawdę polecam, to chyba jeden z najlepszych starych, czarno-białych seriali, obok ekranizacji „Szatana z siódmej klasy”, czy „Pana Samochodzika i templariuszy”. Nadto: serwis filmowy Stopklatka.pl oferuje to wydanie DVD w konkursie. Kto będzie miał okazję: niech obejrzy. A ja się rozejrzę za książką, mam ochotę przeczytać ją po latach raz jeszcze.

Kadr z filmu