My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Kosmiczna inwazja na młode mózgi

, ,

Wiele artykułów o grach w codziennej i niecodziennej prasie zaczyna się słowami: „od kilku lat pojawiają się głosy o szkodliwości i brutalności współczesnych gier…” lub podobnymi. A g… uzik prawda! Takie dyrdymały wypisują zwykle dzieciaki z eMetro.pl (to taka przybudówka portalu gazeta.pl), dla których historia grania zaczyna się od Grand Theft Auto – Vice City, bo dalej ich pamięć nie sięga…
A tymczasem pierwsze hałasy o demoralizującej roli gier i pierwsze próby zbicia na tym kapitału przez niedorobionych polityków i zawistnych maniaków religijnych pojawiły się już… 30 lat temu. A tak. A odpowiedzialny był za to japoński inżynier, Tomohiro Nishikado, który własnoręcznie i sam (tak, całkiem sam) w 1978 roku zaprojektował automat z grą Space Invaders. Początkowo omal na niej nie zbankrutował z powodu wysokich kosztów elektroniki, ale gra okazała się w Japonii takim sukcesem, że ludzie stali do automatów w kolejkach, sklepikarze rezygnowali ze sprzedaży towarów, żeby poustawiać same automaty, a we wnętrznościach stu tysięcy maszyn tkwiło tyle stujenówek, że Bank Japonii musiał potroić produkcję monet, bo zaczęło ich brakować w całym kraju. Jeśli chcecie sami spróbować, można zagrać sobie w Space Invaders online (i inne klasyczne tytuły)…


Prościutki pomysł, oparty na strzelaniu do kosmitów (zamiast do ludzi – ze względów moralnych), inspirowany Wojną Światów Wellsa i sukcesem Gwiezdnych Wojen, chwycił niesamowicie. Oczywiście, niemal natychmiast licencja na grę została sprzedana do Stanów Zjednoczonych, gdzie chwyciła równie mocno. Zaczęły powstawać kluby miłośników, pojawiły się koszulki, czapki, kubki – i wszystko, co możliwe – z motywami z gry. Dzieciaki stały w kolejkach, w gardzielach maszyn znikały tony monet. Firma Atari genialnym posunięciem zakupiła na wyłączność prawa do przeniesienia tytułu z maszyn arcade na swoją konsolę do gier Atari 2600, której sprzedaż sięgnęła natychmiast milionów. Na otwartym konkursie gry w Space Invaders w Nowym Jorku, promującym tytuł na Atari 2600, pojawiły się cztery tysiące ludzi.

Oczywiście, rychło zagrały surmy na alarm. W artykułach w prasie codziennej załamywano ręce nad demoralizacją wrażliwych umysłów młodzieży, kiwali ze zmartwieniem głowami poważni profesorowie i psychologowie, lekarze rozwodzili się nad uszkodzeniami nadgarstków, jakie pojawiały się u największych fanów gry. Alarmowano, że dzieci okradają rodziców, żeby mieć za co grać. Pisano o chorobowym uzależnieniu od gry, zaś miasto Mesquite w Teksasie posunęło się do zakazu używania gier wideo przez nieletnich bez obecności dorosłego opiekuna.
Szał wygasł z czasem, ale motywy z gry nadal są popularne, są bez mała czymś w rodzaju herbu przemysłu gier. Space Invaders nie tylko jest przenoszona na każdy nowy sprzęt, powstają jej uwspółcześnione wersje, a co bardziej napaleni kupują i remontują stare „szafy” (nie tylko z tą grą, zresztą) i stawiają sobie w domach. Last Galaxy Hero – współczesna, trójwymarowa wersja Space Invaders. Foto z serwisu MobyGames.

Nawiasem mówiąc, współczesne bicie na alarm jest równie przesadzone, jak to prawie trzydzieści lat temu. Moje pokolenie za młodu non stop biegało po dworze z plastikowymi karabinami, krzycząc „tratata” i nikt z nas terrorystą ani bandytą nie został (a jeśli nawet, to nie z powodu militarnych zabawek). Gry komputerowe nie są gorsze od tego, co nam serwuje telewizja, a ta wcale nie jest wiele brutalniejsza od bajek braci Grimm, czy Andersena (te też się od niedawna cenzuruje, poważnie! napiszę kiedyś o tym, a co…). Jeśli ktoś ma zostać w wieku dorosłym bandytą, to nim zostanie i czy winę będziemy zwalać na TV, gry, czy może układy astrologiczne — jedna bzdura.
Nie jest też prawdą lamentowanie nad „rosnącą brutalnością gier” — choć faktycznie ich rosnący realizm może sprawiać takie wrażenie. Prawda jest taka, że udział w rynku gier brutalnych maleje, rośnie natomiast udział gier edukacyjnych, rodzinnych i uniwersalnych. Rośnie też udział tzw. gier okazjonalnych, czyli tych, w które gramy od niechcenia, dla zabicia chwili wolnego czasu. Dlatego tak dobrze sprzedaje się Nintendo Wii, wyprzedzając konsole Xbox i PlayStation. Genialny pomysł kontrolera czułego na ruch, możliwość grania całym ciałem i oryginalne, bezkrwawe gry dobre dla każdego pobiły moc obliczeniową konkurencji. Xbox i PS to konsole dla maniaków grania, na Wii mogą pograć i dzieci, i emeryci, i złaknieni wyrzynki gamerzy, gry na Wii wykorzystywane są już nawet w rehabilitacji. Oczywiście, w pewnym sensie współczesne gry są brutalne, przez swoją realność choćby. Ale to są gry dla dorosłych! Jak w każdym medium — książce, filmie, tak i w grach są treści dla dzieci i dla dorosłych i jak ktoś pozwala dziecku na konsumowanie nieprzeznaczonych dla niego przekazów, to sam jest winien. To u prymitywnych móżdżków (najczęściej takich, które nie potrafią zrozumieć teorii ewolucji) ubiło się w głowie, że pewne rzeczy są tylko dla dzieci — np. kreskówki, komiksy, czy gry wideo.
Być może próby podcinania skrzydeł rosnącemu rynkowi gier wynikają ze strachu konkurencyjnych gałęzi przemysłu — rynek i przemysł gier wideo przegonił już zyski z rynku filmów DVD i śmiało goni przemysł filmowy w ogóle. O ile trzydzieści lat temu zdolny inżynier samodzielnie mógł zaprojektować elektronikę i zaprogramować grę, to dziś na zaprojektowanie nowej konsoli wydaje się setki milionów dolarów, a ekipy pracujące nad grami są równie duże, jak te pracujące nad filmowymi superprodukcjami i dysponują podobnymi budżetami. Muzykę komponują najlepsi kompozytorzy (soundtrack do Diablo II Matta Uelmana… poezja!), dialogi podkładają pierwszoplanowi aktorzy (niezapomniany Piotr Fronczewski w roli narratora w Baldur's Gate II, czy Edyta Olszówka w głównej roli w polskiej wersji The Longest Journey).
Prawda jest taka, że każda nowa technologia ma swoje dodatnie i ujemne cechy — i to od nas zależy ich wykorzystanie i do my musimy nauczyć następne pokolenia mądrego z nich korzystania. No, ale najpierw musimy nauczyć się sami — i tu chyba (dla niektórych) jest pies pogrzebany. Pogrzebany pies? Fuj, jakie to brutalne…

Recenzja gry Last Galaxy Hero — trójwymiarowej przeróbki Space Invaders.


Informacji o grze Space Invaders dostarczył mi artykuł
Ten Things Everyone Should Know About Space Invaders (autor: Benj Edwards).

Wytrwać w maratonie myśliZaczęła się III Wojna Światowa. No nie, znowu?

Komentarze

Niezarejestrowany użytkownik wtorek, 8 lipca 2008 12:41:39

Ubikxxx writes: Gry szkodzą, alkohol szkodzi, sól i cukier - tak samo. Więc sięgnijcie po którąś grę z serii Silent Hill a przekonacie się jak może wyglądać naprawdę "chora" gra. I jak większość novum stworzyli ją Japończycy. Jedna z niewielu gier która faktycznie może zaszkodzić :yes:

Artur „Jurgi” JurgawkaJurgi wtorek, 8 lipca 2008 13:35:45

Co do soli, to naukowcy zaczynają zmieniać zdanie. :>
Oczywiście, są ekstrema, typu gra w torturowanie skrępowanej ofiary — ale prawidłowo wychowywany człowiek nie zostanie socjopatą po zagraniu na komputerze. Smarkacze, którzy ostatnio torturowali i podpalili psa nie zrobili tego przez jakąś grę, tylko przez brak odpowiedniego wychowania w domu.

A co do Japończyków — w ich kulturze od zawsze śmierć i brutalność nie były takimi tabu, jak w kulturze zachodniej. Stąd naturalizm, brutalność i dosłowność produktów ich kultury (gier, filmów, etc.). Ale takie produkcje przeznaczone są dla dorosłych. Pewnych rzeczy: zapałek, brzytwy, trutki, gry ManHunt — nie daje się dzieciom.

Jak korzystać z funkcji cytowania:

  1. Zaznacz tekst
  2. Kliknij link „Cytuj”

Napisz komentarz

Komentarz
BBcode i HTML niedostępne dla użytkowników anonimowych.

Jeśli nie możesz odczytać słów, kliknij ikonę odświeżania.


Buźki