My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Zasubskrybuj kanał RSS

Posty oznaczone tagiem "publicystyka"

„Dyzajn” ważniejszy od klienta

, , ,

Telekomunikacja Polska SA jest obiektem nieustannej krytyki z każdej możliwej strony. Można by nawet sądzić, że to po prostu taka moda, taki mnemotrend, mówiąc nowocześnie, ale chyba jednak nie bez powodu. W zasadzie to każdy prawie monopolista jest pod podobnym ostrzałem, ale TPSA potrafi wyczyniać rzeczy naprawdę kuriozalne. TPSA Zadziwiająca była pamiętna zmiana marki (rebranding, jak to chyba się fachurowo nazywa) tepsowego operatora komórkowego Idea na jakieś Orange. Idea akurat była nie tylko wyjątkowo dobrze znaną i odbieraną marką — w końcu w jej wypromowanie włożono niezliczone setki milionów od czasów jej powstania, ale nie miała przede wszystkim tak negatywnych konotacji jak sama TPSA. Wszyscy odrobinę zaznajomieni wiedzą, że taka rozpoznawalna marka jest wyjątkowo cenną rzeczą, nieraz najcenniejszą własnością firmy. I oto raptem postanowiono ten skarb po prostu wyrzucić do śmieci i zastąpić go nikomu nie znanym Orange. Tłumaczenia były dla mnie kuriozalne: że niby Orange jest bardziej znane na świecie, jakby Idea była jakimś wielkim, międzykontynentalnym operatorem. Na dokładkę ta zmiana pociągnęła za sobą nie tylko olbrzymie wydatki na wypromowanie nowej marki, ale również gigantyczne pieniądze, jakie trzeba było za to płacić właścicielowi marki, który jest przecież również właścicielem Telekomunikacji. Czyli było to płacenie samemu sobie, przekładanie kasy z jednej kieszeni do drugiej, z ogromną stratą po drodze. Jaki z tego pożytek? Chyba tylko taki, że druga kieszeń znajdowała się w innym kraju… Bo Telekomunikacja jest polska już tylko z nazwy, należy do France Telekom (zwanego pieszczotliwie Francą). Ot, sposobik na wyprowadzenie kasy, przy okazji jakiego napasło się mnóstwo pasożytów przy korycie, taka jest moja opinia. Ale to tylko dygresja…

Czytaj dalej…

Normalnie, oba ma, a ile ma mieć?

, ,

Barack Obama Dziś Barack Obama został prezydentem Stanów Zjednoczonych. Czterdziestym czwartym prezydentem, ale pierwszym czarnoskórym na tym stanowisku. Napisano o tym już dość, o oczekiwaniach i nadziejach, o odpowiedzialności, o przełomie, o roli Martina Luthera Kinga, o nadziei ludzkiej i euforii. Nie będę tego powtarzał. Ale gdzieś, kiedyś, ktoś postawił stopnie, które pozwoliły dojść do tego symbolicznego wyboru: pierwszy czarnoskóry (lub po prostu niebiały) burmistrz, senator, kongresmen.

Czytaj dalej…

Kto googla pod latarnią

, , ,

…bo akurat tam jest jasno?

Najlepszym uniwersytetem w XX wieku
jest biblioteka.
— Thomas Carlyle



Takie oto (mniej więcej, gdyż cytuję z pamięci) motto zdobi bibliotekę publiczną w moim mieście. Ze wszech miar trafne, ale obecnie już nieco postarzałe i przez to niekompletne. Należałoby je moim zdaniem uzupełnić np. w taki sposób:

Najlepszą biblioteką w XXI wieku
jest Internet.
— Jurgi



Temat internetowych zbiorów jest obecnie nośny, modny i powszechnie wykorzystywany. Pisze się na ten temat mądrze, np. na blogu Kultura 2.0 czy Antymatrix, pisze się też tandetnie i po łebkach, łapiąc (a raczej tworząc) dziennikarską sensację. Strony gazetowe odgrzebały akurat tekst Rizy Berkana sprzed prawie miesiąca na ten temat, pod sensacyjnym tytułem „Przyszłości nie szukaj w googlu” (dlaczego małą literą, przecież to nazwa własna?). Jakoś wcześniej mi umknął, przeczytałem dziś. I westchnąłem, bo to jest raczej ten drugi sposób pisania. Przyjrzyjmy się bliżej.

Niedługo można będzie skończyć szkołę średnią, nie otwierając żadnej książki. Dwadzieścia lat temu było to możliwe bez otwierania komputera. W ciągu paru dziesięcioleci technologia komputerowa i internet przeobraziły podstawy wiedzy, informacji i edukacji.

Dziś na twardym dysku laptopa mieści się więcej książek niż w księgarni z 60 tys. tytułów. Liczba stron sieci przekroczyła podobno 500 miliardów - dość, by wypełnić dziesięć nowoczesnych samolotów transportowych odpowiednią liczbą 500-stronicowych, półkilogramowych książek.


Czytaj dalej…

Kto jest, a kto nie jest Obywatelem?

Rzecznik Praw Obywatelskich Janusz Kochanowski podjął interwencję w sprawie prześladowań i morderstw, jakich doświadczają społeczności chrześcijańskie w Indiach, informuje "Nasz Dziennik".
W liście przesłanym do ambasadora Indii w Polsce Chandry Mohana Bhandariego, rzecznik prosi władze indyjskie o dokładne zbadanie problemu i podjęcie stosownych kroków zapobiegawczych bądź ochronnych.
Źródło: tvn24.pl



RPO Z pozoru informacja, jakich wiele. Ale warto jej się przyjrzeć bliżej, bo na mój skromny rozum coś tu się zdecydowanie nie zazębia. Nie zazębia mi się mianowicie podjęte działanie z zakresem obowiązków instytucji Rzecznika Praw Obywatelskich. Nie mam pojęcia, jaka jest konkretna podstawa podjęcia interencji przez Janusza Kochanowskiego. Oczywiście, za podstawę można uznac to, że komuś dzieje się krzywda. Ale krzywda dzieje się wielu społecznościom na świecie, często o wiele większa i pan rzecznik ani myśli o podjęciu działań. Więc czemu akurat tutaj? Prześladowana w Indiach mniejszość nie jest narodowości polskiej, nic z Polską wspólnego nie ma, zapewne nawet nie mają pojęcia o istnieniu takiego kraju. Więc: czemu?
Bez wątpienia naruszana jest w tym przypadku wolność wyznania, ale nie dzieje się to na terytorium Polski, które jurysdykcja RPO obejmuje. Czyżby chciał otoczyć opieką cały świat? Ale w takim razie dlaczego nie zajął się np. o wiele bardziej znaczącymi, bo systemowymi prześladowaniami ruchu Falun Gong w Chinach? Buddystów w Tybecie?
Można domniemywać, że jedynym powodem jest to, że prześladowani są akurat chrześcijanie. Przykro to akurat w takim momencie wytykać, ale wygląda to tak, jakby dla pana Kochanowskiego jedynymi obywatelami byli chrześcijanie. Trzeba zatem głęboko zastanowić się, czy jest on godzien pełnić jakąkolwiek funkcję prospołeczną, o prestiżowej roli Rzecznika Praw Obywatelskich już nie mówiąc.

A my wam i tak zrobimy dobrze!

, , ,

Maski

Czy Katarzyna Cichopek, Michał Koterski i bracia Mroczkowie stracą prawo do korzystania z tytułu aktora? To możliwe, jeśli wejdzie w życie projekt ustawy przygotowany przez polityków PSL […]
Zgodnie z pomysłem projektodawców, tytuł ''aktora'' będzie przysługiwał tylko osobom, które ''ukończyły studia wyższe aktorskie'', lub posiadają ''kwalifikacje zawodowe potwierdzone egzaminem złożonym przed komisją powołaną przez organizację zbiorowego zarządzania ( ) lub Ministra Kultury i Sztuki". Posłowie chcą też wprowadzić obowiązek szybkiej nauki tekstu […]
- Aktor powinien dołożyć wszelkich starań w celu jak najszybszego opanowania pamięciowego roli. ( ) Za przekroczenie czasu potrzebnego do opanowania roli, aktor ponosi odpowiedzialność - czytamy w projekcie. - W przypadku, gdy aktor uważa, że wyznaczona rola nie odpowiada jego właściwościom artystycznym, może odmówić jej przyjęcia w terminie 7 dni od dnia jej wyznaczenia. Odmowa powinna zostać złożona na piśmie. […] Politycy chcą także regulować relacje międzyludzkie. - Aktor jest w szczególności zobowiązany do ( ) zachowania należytej powściągliwości w wyrażaniu krytyki w stosunku do sposobu pracy innych aktorów - czytamy w dokumencie. (gazeta.pl)



maska Przecudne prawo, prawda? Niczego bardziej nam w tym kraju nie trzeba, niż pilnowania, żeby jakiś samotalent bez szkół odbierał chleb wyedukowanym aktorom. Co my byśmy zrobili bez pomysłów PSL! Chyba żyli jak w jakiejś dziczy. Jedyne, co można im zarzucić, to niekonsekwencję, bo o podobne uregulowanie aż wołają inne zawody. Choćby muzyka i piosenkarza — szlajają się po scenach różni tacy samoucy, grają nie posiadając po temu wykształcenia i papierów, a nawet – o zgrozo! – kariery robią. I kabareciarze. O, albo malarze — to samo. Dalej, obowiązkiem stosownego wykształcenia kierunkowego lub złożenia państwowego egzaminu obarczyć trzeba wszystkich mieniących się literatami, pisarzami, czy też poetami. No tu jest przecież dzicz i samowola kompletna, żadnych przepisów, żadnych regulacji! Nie można tak tego zostawić, przecież nam się cały aparat państwowy zawali.

Czytaj dalej…

Oto, co myślicie o Kuklińskim

, ,


W zasadzie to ten wpis powinien ukazać się wczoraj… ale dziś akurat niedziela, więc też pasuje historycznie. Poniżej do odsłuchania mała sonda uliczna (niestety, nie wiem, kto ją i kiedy przeprowadzał) „Co pan/pani sądzi o pułkowniku Kuklińskim?”. Bohater, czy zdrajca? Oto obywatel, który doskonale i precyzyjnie oddał to, co i jak Naród myśli o tych wszystkich trudnych sprawach. Krótkie i zwięzłe wyrażenie myśli pozwala ogarnąć i uporządkować cały ten mentalny galimatias i sprzeczne opinie. Niech dzięki będą anonimowemu Obywatelowi, dzięki któremu, jeśli ktoś do tej pory nie wiedział, co o tym myśleć, to już będzie wiedział.


„Sonda” ginie w otchłaniach… archiwów

, , ,

Pisałem wczoraj o śmierci Tomasza Pycia – trzeciego już, po Andrzeju Kurku i Zdzisławie Kamińskim, członka ekipy legendarnej „Sondy”. A sam program? Niestety, w większości również umiera w telewizyjnych archiwach. Niektóre odcinki już zostały skasowane i są nie do odzyskania.
Przez kilkadziesiąt lat na powstanie tysięcy, a może nawet milionów programów dla TVP, poświęcono niezliczone sumy i niezliczoną ilość ludzkiej pracy, że o wartości samych pomysłów, koncepcji, nie wspomnę. Wszystko to: dla nas i za nasze pieniądze. Dla „misji”, edukacji, kultury. Jakoś nie mogę pogodzić się z tym, że to wszystko leży w kurzu bezpożytecznie. Co więcej: ulega powolnej i nieuchronnej zagładzie. Wiele godzin programów bezceremonialnie skasowano, żeby zaoszczędzić na taśmach, w tym część „Sond” właśnie, czy kultowy swego czasu serial „Załoga G”. Ile zaginęło? Ile taśm na półkach jest uszkodzonych? Większość kaset betacam, jak czytałem, jest na granicy całkowitego rozmagnesowania. Podobno nie istnieje już nigdzie w TVP żadna nieuszkodzona kopia filmu „Kanał“ Andrzeja Wajdy. No to co tu mówić o mniej głośnych produkcjach.
Na tym tle niezwykłym człowiekiem był właśnie Tomas Pyć. Już na emeryturze nie tylko popularyzował „Sondę” i inne popularnonaukowe programy TVP, tworzył o nich stronę internetową, wydobył z archiwów wiele odcinków „Sondy”, zdigitalizował i upowszechniał przez Internet. Pomagało mu w tym wiele osób z forum astro4u.net, wszyscy bezinteresownie. Niestety, nie skończył pracy. Ale choć część można zdobyć, obejrzeć, wykorzystać. Jest lista odcinków „Sondy” dostępnych w sieci. Nawet na YouTube, a krążą też po sieci torrenty. Ale to wszystko jeszcze kropla w morzu.

Czytaj dalej…

Nie ma Sondy, nie ma załogi, koniec misji

, , , ...

Tomasz Pyć Niedawno, niestety ze sporym opóźnieniem, bo dopiero na początku grudnia polski Internet obiegła wiadomość, że 17 listopada tego roku zmarł Tomasz Pyć, dziennikarz telewizyjny. Większości osób, zwłaszcza młodszych zapewne nie jest on znany, ale mnie jego odejście wprawiło w zadumę: jak bardzo ten człowiek zmienił moje życie? I – zapewne – całej rzeszy ludzi z mojego pokolenia i starszych?

Czasami zastanawiam się, czy nie jestem jakimś dziwolągiem. Mimo, że jestem humanistą, to chyba jakimś takim nietypowym — nałogowo, namiętnie czytuję nowinki naukowe i technologoczne, prenumerują przez RSS mnóstwo serwisów o tej tematyce, a już wielką radością dla mnie jest zaszyć się w kącie ze stertą numerów np. „Świata Nauki”, „Młodego Technika”, że już o czasopismach komputerowych nie wspomnę. Chyba nietypowo jak na „huma”. Winą za taki stan rzeczy należałoby obarczyć moich Rodziców, którzy nie dość, że od małego wtykali mi do lektury książki Stanisława Lema, to jeszcze kupowali mi popularnonaukowe książki typu „Czy umiecie się dziwić?”, „Zobaczcie inaczej”. I czasopisma.

Sonda Ale winę takową ponoszą zapewne również dwaj panowie, nieżyjący już Andrzej Kurek i Zdzisław Kamiński, redaktorzy programu popularnonaukowego „Sonda”, wielkiego hitu TVP w latach osiemdziesiątych. Za nimi stała cała doborowa ekipa, dzięki której program gościł co sobotę tydzień przez 12 lat. Wśród nich właśnie Tomasz Pyć, który po latach, już na emeryturze, ocalał ten program od zapomnienia i zniszczenia, założył stroną internetową i forum o programie, uratował z archiwum TVP wiele materiałów i z grupą pasjonatów katalogował, dociekał, upowszechniał.

Czytaj dalej…

Czy to promocja, czy to dewocja?

, , ,

kadr

Niebywałą zniżkę mogły dostać w kinie Światowid wszystkie kobiety, które na film "Dziewczyny z St. Trinian" przyszły w krótkich spódniczkach. Za odsłonienie nóg mogły otrzymać 50 proc. ulgi na bilet. Pomysł oburzył Instytucję Filmową "Silesia Film", która poprosiła prokuraturę o zbadanie, czy kierownictwo kina nie popełniło taką promocją przestępstwa.
Szefowa rady programowej tej instytucji - Krystyna Doktorowicz - bardzo oburza się na zasady promocji. - Odebrałam wiele telefonów od rodziców i nauczycieli. Ludzie byli zaniepokojeni reklamującym film hasłem. Tak sformułowana promocja sugeruje, że dotyczy ona raczej dziewcząt niż kobiet. A to już balansowanie na granicy prawa. Do tego dochodzi poczucie dobrego smaku, pewnej klasy. Frywolność jest dopuszczalna, ale nie w taki dość wulgarny sposób - powiedziała "Gazecie Wyborczej Katowice" Doktorowicz. (źródło: tvn24.pl)



Nie wiem, jak wy, ale ja widzę w tym momencie starą rapetę, która już nie może, nie ma odwagi założyć krótkiej sukienki, więc ją takowe denerwują. Istna parodia. Nie wiem, czy kierowanie promocji do określonej grupy osób jest jakoś zabronione? Jeśli ktoś tu jest poszkodowany, to chyba faceci, którzy na taką promocję licyć nie mogli — tę uwagę kieruję do pogiętych feministek, bo i uwagi o seksizmie słyszałem (w TV). Czy zniżka dla panów wchodzących w krawacie byłaby seksistowska?
Niekórzy bojownicy poprawności politycznej przypominają mi tego faceta u seksuologa, któremu podsuwa się różne rysunki: a to trójkąt, a to kwadrat, a to kółeczko, a on za każdym razem krzyczy „dupa!”. I twierdzi, że to seksuolog jest zboczony, bo mu ciągle świństwa rysuje.