Pisałem niecałe dwa miesiące temu, że siła wyszukiwarki Google opera się nie tylko na olbrzymiej bazie informacji i niezłych algorytmach wyceniania, ale też na wbudowanych słownikach odmiany i „rozumieniu” potocznych wyrażeń. Niedawno wpadł mi w oko kolejny przykład, zerknijcie na ten zrzut ekranu z wyników wyszukiwania:
Tak, wujek Gugl rozumie tożsamość cyfr arabskich i rzymskich. Nie jest może to osiągnięcie wybitne, bo to samo potrafi znaczna część wyszukiwarek, nawet mniej znanych, jak choćby mało znany, a doskonały Ask.com. Z drugiej strony, głośna rewelacja ostatnich tygodni, czyli microsoftowy Bing jakoś tego jeszcze nie umie. Przy całym hałasie i mówieniu o wyszukiwaniu semantycznym warto pamiętać, że dobre wyszukiwanie to również takie pozorne błahostki.
Podczepianie się pod cudzą twórczość jest często postrzegane jako naganne. Ale nie musi tak być. Rimejki, kontynuacje, uzupełnienia, nawiązania to przecież krwioobieg kultury. Zaiste, pokażcie mi dzieło bez odniesień i nawiązań! A czy to nawiązuje się ze względów komercyjnych, z fascynacji, czy w hołdzie dla Mistrza… Jedno nie wyklucza drugiego, a i tak ocenie powinien podlegać rezultat.
Ale, ja znowu pojechałem w maliny, znaczy w dygresję. Remiks w kulturze to pasjonujący temat i chyba będę musiał o nim napisać, żeby przestał mi wchodzić w paradę przy każdej okazji.
Poetą, który wyzwolił we mnie iskrę pisania był Kazimierz Przerwa–Tetmajer. Ale nie do końca ten szkolny, bo w podręczniku wałkowano w kółko dekadentyzm i motywy tatrzańskie. A gdzie słynne erotyki? Może nigdy bym ich nie poznał, gdyby nie moja nauczycielka języka polskiego (bardzo dziękuję, pani Heleno!), która wykopała jakieś zabytkowe audycje na magnetofon szpulowy, których słuchaliśmy na lekcjach; kolega z tyłu siedział z ręką na pokrętle barwy głosu i cały czas regulował, bo inaczej nie szło słuchać. Tak wpadł mi w ucho niewinny erotyk Tetmajera, już na najbliższej przerwie pożyczyłem z biblioteki tomik jego wierszy i po jakimś czasie zacząłem płodzić własne, niestety bardzo nędzne…
Po iluś-tam latach kupiłem sobie antologię poezji miłosnej, w której znalazłem kilka nieznanych mi jeszcze wierszy Tetmajera. Wśród nich wiersz „Tę kulę…”, który zwrócił moją uwagę brakami. W kilku miejscach wyraźnie brakowało wersów. Bez wyjaśnienia, czy to licentia poetica, czy wiersz nieukończony, czy może kawałki zaginęły… Ale rozpaliło to moją wyobraźnię. Postanowiłem ten wiersz za Mistrza dokończyć. Co też mi się, po pewnych wysiłkach, udało, dokończyłem go i… rozbudowałem. Czy z dobrym efektem, nie mnie oceniać:
Tę kulę…
Tę kulę, co mnie przeznaczona, Lej rusznikarzu nie leniwo: Niech kobiecego blask ma łona, Krągłość kobiecych biódr pieściwą.
Ma być jak ząb kobiecy gładką, Wewnątrz, jako jej serce, pusta, A wejść mi w serce ma tak gładko, Jak mej kochanki w moje, usta.
Do grobu złóżcie mnie z tą kulą, Niech w sercu tkwi, jak w piersi serce, Jak miłość, która poza bólem Dała mi tylko śmierć w rozterce.
Potem na płytę marmurową Połóżcie nagi kształt dziewczęcy - - Niech muzą będzie mi grobową, Po śmierci mojej ku pamięci.
Czy udało się? Czy to w ogóle ma sens? Ocenę pozostawię p.t. Czytelnikom. Razem z zagadką: wytypujcie proszę wersy, które są mojego autorstwa. Jest ich dokładnie szczęśliwa liczba. Powodzenia. Jeśli będzie zainteresowanie, to zagadkę rozwiążę za jakiś czas.
Z wyjątkowo ciekawym pomysłem kulturowego remiksu wyszedł niejaki Casey Pugh. Kto to? Nie wiem, chyba nikt nie wie i nie jest to ważne. Szary blogger i garażowy filmowiec amator wyszedł z pomysłem… nakręcenia Gwiezdnych Wojen od nowa. Garażowo, oczywiście, z udziałem tak wielu internautów, jak się tylko da. Pomysł na Star Wars Uncut jest prosty:
• SW: Nowa nadzieja zostały podzielone na kilkaset piętnastosekundowych fragmentów. • Ochotnicy zgłaszają się i wybierają sobie fragment, który chcą nakręcić. • Metoda dowolna, im bardziej oryginalna, tym lepiej. • Całość zostanie zmontowana i udostępniona.
Reguły są maksymalnie minimalne, z paroma zastrzeżeniami, mającymi na celu uniknięcie sporu o prawa autorskie. Zwariowany pomysł chwycił. Dwa tygodnie temu były ledwie trzy, czy cztery nakręcone sceny, dziś jest kilkadziesiąt. Wszystkie publikowane są w serwisie filmowym Vimeo i można na bieżąco oglądać postęp prac. Podejście i techniki są przeróżne. Są sceny, gdzie R2D2 gra odkurzacz, a Wookiego łaciaty pies. Są sceny odtworzone z groteskowym humorem…
Ale są i przykłady doskonałej animacji poklatkowej z użyciem plastikowych żołnierzyków…
Wielu w to wątpi. Teoria o tym, że wszystkie loty na Księżyc zostały sfałszowane jest dość popularna, a jej zwolennicy mają na jej poparcie całe stosy argumentów i dowodów (czy też raczej pseudodowodów). Wedle ich powszechnego mniemania wszystko odbyło się tylko gdzieś w studio w Hollywood. Na dowód pokazują mnóstwo błędów na zdjęciach i w materiałach wideo. Te dość łatwo obali każdy obeznany z fotografiką. Rzekome dowody oszustwa okazują się być prawami geometrii i optyki, lub uszkodzeniami powstałymi podczas robienia odbitek, czy skanowania. Konspiracjoniści postulują, że ówczesna technologia nie była dość zaawansowana, żeby tego dokonać. Co nie przekonuje obeznanych inżynierów, nie mówiąc o tym że nawet podejrzliwi Rosjanie, którzy szli w tym wyścigu z USA łeb w łeb, nie dopatrzyli się niczego podejrzanego. Dowodzą, że nie można było wykonać takiego lotu z powodu naturalnych przeszkód, zwykle demonstrując przy tym brak znajomości fizyki i astronomii z zakresu choćby szkoły średniej.
Tak, nie wierzę w teorię „moon hoax”, uważam ją za wymysł cwaniaków, którzy żerują na naiwniakach spragnionych sensacji. Książki, filmy, prelekcje o rzekomym wielkim oszustwie od dziesięcioleci sprzedają się doskonale, to jest po prostu świetny biznes. Pisałem o tym w tekście i komentarzach pod moim poprzednim wpisem o misji Apollo 11.
Z argumentami i „dowodami” zwolenników teorii wielkiego oszustwa doskonale rozprawia się anglojęzyczna witryna Clavius.org. Krok po kroku, łopatologicznie odpiera wszystkie zarzuty i prostuje przekłamania. To ogromna baza artykułów i wiedzy i astronautyce, fotografice, technologii kosmicznej, historii. Nie trafiłem na jej polski odpowiednik, dlatego zdecydowałem się przybliżyć wam chociaż jej część. Większość artykułów jest tam ze sobą powiązana, niczym w Wikipedii, trudno mi było wyłuskać coś samodzielnego. Dlatego zdecydowałem się na przetłumaczenie artykułu analizującego generalną możliwość i prawdopodobieństwa dokonania takiego oszustwa ze skutkiem pozytywnym. To taki mój hołd dla odważnych, którzy dokładnie czterdzieści lat temu stanęli na Księżycu. I dla tych tysięcy, które za tym stały swoją ciężką pracą i determinacją.
Oto rozważania, jak stworzyć tak gigantyczny spisek i… jak go utrzymać w tajemnicy…
Here's a little agit for the never-believer. Yeah, yeah, yeah, yeah. Here's a little ghost for the offering. Yeah, yeah, yeah, yeah. […] If you believed they put a man on the moon, man on the moon. R.E.M., Man on the Moon Dokładnie czterdzieści lat temu, o godzinie 22:18 czasu polskiego na Ziemię dotarła wiadomość „Orzeł wylądował”. Lądownik LEM z dwuosobową załogą osiadł na powierzchni Księżyca. Spełniło się odwieczne marzenie ludzkości o sięgnięciu gwiazd. Po kilku godzinach przygotowań, 21 lipca 1969 roku, o godzinie 3:56 czasu uniwersalnego (5:56 naszego czasu) Neil Armstrong i Buzz Aldrin jako pierwsi ludzie postawili stopę na Księżycu.
Praktycznie nie pisuję wierszy rymowanych, rytmowanych. A przecież kiedyś od takich właśnie zaczynałem. Pierwsze były baaardzo kiepskie, ale z biegiem czasem udało mi się dojść do niezłej sprawności i biegłości w rymach i stopach akcentowych. Porzuciłem to później całkowicie, jako „nienowoczesne”. Głupio zrobiłem, rezygnując z już posiadanej umiejętności. Bo owszem — wiersze rymowane są passe, ale czasem przydaje się umiejętność pisania mową wiązaną, choćby do napisania tekstu piosenki, limeryka, czy fraszki. Jak na przykład ta poniżej, której ukończenie zabrało mi, jeśli dobrze pamiętam, dwa lata. Tak, bardzo szkoda mi tej zapomnianej wprawy…
Kolory
Pysznił się raz przed ćmą motyl, że przy szarej, to on złoty. Że piękniejszy, bo kolorów ma więcej. — Czy zechcesz — pytał — być ze mną na zdjęciu? — Owszem — odparła ćma nieśmiało — bardzo chętnie. Na czarno-białym.