Dziękuję mamie i tacie za szkolenie, za ciepło kolby i odrzut broni. Dziękuję drużynie za pierwsze teamplaye, za szalone szarże i nerwy w akcji.
Bo bazy strzec i bronić trzeba, nie gubić flagi, nie tracić checkpointa. Należy też dobrze celować i strzelać, nie gubić flagi, nie tracić checkpointa. Mooniek Kałasznik, Wyszkolenie
Dziennik "Rzeczpospolita" informuje, że Izba Wydawców Prasy (IWP) rozpoczęła dyskusję w sprawie przygotowanej przez nią nowelizacji prawa autorskiego, która miałaby zapobiec praktykom nieodpłatnego kopiowania treści gazetowych w Internecie. Jeśli podczas głosowania na walnym zgromadzeniu IWP projekt zostanie zaakceptowany, wydawcy chcą go przedstawić Ministerstwu Kultury. *
— Doniósł serwis heise-online.pl. Ale o co właściwie biega? Wydawało mi się, że prawo autorskie reguluje kwestię przedruków? Z lektury oryginalnego artykułu na stronie „Rz” dowiedziałem się, że chodzi o niedodefiniowaną różnicę między artykułem a „sprawozdaniem”, które można cytować nieodpłatnie.
Przede wszystkim jednak zirytowało mnie zdanie „zapobiec praktykom nieodpłatnego kopiowania treści gazetowych w Internecie”. Czy ma to znaczyć, że w drugą stronę, czyli z Internetu do gazet wolno będzie sobie kopiować nieodpłatnie…?
Zaledwie parę dni temu podzieliłem się z Wami wątpliwościami odnośnie znalezionego kiedyś przeze mnie przekręconego opakowania kremu, które od jakiegoś czasu nie dawało mi spokoju. Wywrócenie pudełka na lewą stronę to musi być niechybnie rezultat działania sił nieczystych, względnie istot operujących w wyższych wymiarach — rozumowałem. Do wczoraj. Bowiem chyba właśnie znalazłem sprawcę, dowcipnisia. To niejaki Andrzej Jobczyk. Chwali się nawet otwarcie swoimi figlami na YouTube. Mojego kremu tam nie ma, widać to była tylko wprawka, albo po prostu przyznać się nie chciał, że zrobił mi Dzień Śmiechały. No zobaczcie sami, co on wyprawia:
Swoją drogą, jak mi sprezentuje taką wywróconą szklaneczkę, to mu wybaczę frasowanie mnie przez tyle czasu. Podziękowania dla Axe za czujność i wyśledzenie łotrzyka!
Wrzuciłem tutaj tydzień temu, przy temacie omijania raf dedykacji, wiersz „poświęcony” Janowi Pawłowi II. No, ale jak już rzekłem, był to kawałek pisany nieco z musu: wymaganie regulaminowe. Natomiast clue zestawu stanowił inny kawałek. Napisany co prawda w pięć minut na kolanie (na wiersz niededykowany poświęciłem wówczas drugie pięć minut, bo kończył się termin oddawania), ale jego koncepcja rodziła się bardzo długo, podczas wolnych spacerów pod chłodnym, rozgwieżdżonym niebem. Proszę bardzo, jeden z moich ulubionych moich kawałków:
rozgryzając owoc granatu
stąpam pomału, z rozmysłem a każdy mój krok pochwałą świata każdy oddech modlitwą napełnia do dna każda chwila paciorkiem przesuwanym w zębach smakuję swój czas ciałem i myślą a każda moja myśl „bluźnierstwem” będzie i zuchwałym wyciągnięciem ręki
kontemplując smak owocu rozgryzając różaniec pestek także jestem Stwórcą a każdy mój wers odbiera tron tego małego świata kartki
przeciw mieczom Cherubinów mam ołówek
i zaprawdę „nie lękam się” mam wiarę że Obietnicę dano nienadaremno wtedy, w otchłani czasu kiedy podnieśliśmy się z bezmyślnych kolan
przełykając kęs ostatni z uniesioną głową kontempluję
„niebo gwiaździste nade mną…”
Co nie bez znaczenia, zestaw sygnowałem godłem „Trickster” — miłe dla poszukiwaczy ukrytych przesłań. Warto też zerknąć na symboliczne znaczenie owocu granatu. Wiersz w antologii pokonkursowej ukazał się w nieco zmienionej wersji w stosunku do rękopisu: za usilną namową jury zrezygnowałem z jednego środka stylistycznego; nie ma go również powyżej, zachowam go sobie na inną okazję. Rozwinąłem także do pełnej postaci cytat „niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie…”, w tym przypadku żałuję, że uległem, nie lubię łopatologii. Tutaj więc jest, jak być powinno.
Powstał jeszcze inny, spokrewniony wiersz zrodzony z letnich spacerów w chłodzie nocy, tuż przed świtem, ale on najpierw pojedzie kiedyś na jakiś konkurs w odpowiednim towarzystwie. Nie spieszy mi się. Kiedyś – mam nadzieję – ukaże się razem z powyższym i jeszcze innymi. Nie ma pośpiechu.
Amerykańscy naukowcy dowiedli, że kolonie mrówek żyjących w Amazonii składają się wyłącznie z samic. Ich zdaniem jest to pierwszy odkryty gatunek mrówek, który w procesie ewolucji pozbył się samców. Badacze z Uniwersytetu w Arizonie testowali DNA mrówek z gatunku Macrocephalus smithii. Okazało się, że materiał genetyczny wszystkich osobników jest taki sam, jak DNA królowej. Oznacza to, że każda mrówka jest klonem matki. *
No proszę, ponownie okazuje się, że – ku zgorszeniu moralistów – natura przewidziała tak szerokie spektrum możliwości, że nie ma nic „przeciwnego naturze”. Homoseksualizm w naturze występuje, klonowanie też, czym tu przekonywać ludzi poza straszeniem? Przegrana sprawa…
Amerykańskich biologów zafascynowały też "rolnicze" umiejętności Macrocephalus smithii; okazało się, że w stworzonych przez siebie "ogrodach" uprawiają one pewien rodzaj grzybów - w celu zapewnienia sobie pożywienia. Według ekspertów, mrówki zajęły się "rolnictwem" na długo przed powstaniem człowieka - około 80 milionów lat temu.
No, rolnictwo u mrówek to chyba nic nowego, acz ponownie okazuje się, że Człowiek nie jest aż takim cudem i kolejna to rzecz, której wcale nie wymyślił. Ciekawe, co na to kreacjoniści.
Jaki jest najdziwniejszy bohater gry komputerowej? Trudno byłoby orzec, bo chyba nikt nie ogarnia wszystkich dziwolągów, jakimi kierowano na wszystkich platformach „growych”. Poza oczywistymi różnymi ludkami i statkami mieliśmy, wilkołaki, różne stwory z fantasy, lisy, rybki, mrówkojady i inne zwierza, hydraulików, biegające jajka, wirujące bączki, sprężynki… Jeden z niedawnych pomysłów to wycięty z papieru ludzik, pomysłowość ludzka jest spora.
Mimo to, kiedy Tkacz polecił mi grę, w której bohaterem jest kulka smoły, poczułem się rozbrojony i nie ciągnąłem tematu. Dopiero, kiedy zobaczyłem kawałek „gameplaya” na filmie stwierdziłem, że muszę spróbować. I tak zainstalowałem sobie grę Gish. Gish to stworzona przez niewielką firmę Chronic Logic klasyczna platformówka 2D. Fabuła jest istotna o tyle, że określa nam miejsce akcji: jakaś wredna potwora porywa ludzką dziewczynkę. Na ratunek rusza jej przyjaciel Gish, który jest sześciokilogramową kulą smoły. Droga jego powiedzie przez podziemne kanały i ścieki tajemniczego miasta, pełne rur, kruszących się murów, zbiorników, pułapek i oczywiście gryzących stworów.
Opowieści o hipotetycznych istotach żyjących w czterech wymiarach przestrzeni – zamiast, jak my, w trzech – głoszą między innymi, że potrafiliby oni obracać przedmioty z naszego świata wzdłuż osi symetrii w czwartym wymiarze. Jak miałoby to wyglądać? Otóż mogliby złośliwie na przykład wziąć nasz but i obrócić go tak, aby z prawego zrobił się lewy. Dla nas to sztuczka nieosiągalna, choćbyśmy nie wiadomo jak kręcili naszym prawym butem, pozostanie on prawym. To tak, jak obracanie w kółko położonej na płask kartki papieru nic nie zmienia, żeby ją odwrócić wzdłuż osi symetrii w trzecim wymiarze trzeba ją podnieść z płaszczyzny stołu i wtedy można ją położyć drugą stroną. Tak samo czwartowymiarowiec mógłby sobie „podnieść” naszego buta i położyć nam odwrotnie, robiąc z prawego — lewego.
Do tej pory uważałem czwartowymiarowców za twory czysto teoretyczne, względnie fabularne. Do czasu, aż zobaczyłem efekt ich „obracania”. Nie wiem, czy to miał być żart, czy to przypadek, ale to, co oni zrobili z tym kremem to jest ewidentny przykład obrotu wzdłuż osi w czwartym wymiarze. Nie wiem, czy mogę tego kremu bezpiecznie używać? Skoro zapewnie wszystkie cząsteczki chemiczne również się odwróciły, to jakie teraz mają działanie?
Kiedy kolejny dzień telewizja emituje tylko filmy familijne, te same, co przez sto ostatnich Wielkanocy, gdy bigosu, sałatki i zimnych nóżek zostały już resztki, gdy jajka zostały już zjedzone – albo wykluły się z nich już pisklaczki – wszyscy mamy prawo być nieco zmęczeni atmosferą świąt…
Zdecydowanie po świętach powinno być jeszcze wolne na poświąteczny odpoczynek psychiczny.