My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Archiwum: February 2010

Bogowie Egiptu (i Wszechświata) — reaktywacja

, ,


Anubis Mijają kolejne wieki, odkąd podstępne użycie Młota Gwiazdomiażdża w bitwie Z Tym Co Krzyczy Nocą zburzyło dotychczasowy porządek wszechświata. Niechybna śmierć Seta Destruktora i odejście Tota — Księcia, Który Ma Tysiąc Lat zepchnęły na margines Anioły, które za pomocą dwustu osiemdziesięciu trzech stacji kierowały procesami Życia i Śmierci we wszystkich Światach Wewnętrznych. Od tego czasu jedynymi władcami są panowie Domu Życia i Domu Śmierci — Ozyrys i Anubis. Obu im jednak spędza spokojny sen z powiek istnienie Tota, który poprzysiągł im zemstę. Kolejne próby zabicia go spełzły na niczym, ale teraz sytuacja się zmienia. Ozyrys wysyła z morderczą misją swojego syna: samego boga Horusa, zaś Anubis po tysiącletnim szkoleniu wysyła w tym samym celu swojego najpotężniejszego emisariusza: człowieka bez przeszłości, imieniem Przebudzeniec.

Sprawa wydaje się przesądzona, ale obaj wysłani mordercy będą sobie wzajemnie przeszkadzać, a dodatkowo w sprawę wmieszają się dwaj upadli Aniołowie: zakonny wojownik Madrak i szalony poeta—czarodziej Vramin oraz Stalowy Generał, wieczny bojownik w obronie uciśnionych, tak samo nieśmiertelny, jak ożywiająca go idea. Na to wszystko powróci z wygnania ponury bóg Tyfon, a swoje trzy grosze wetknie również Czerwona Wiedźma: Izyda.

Tak w skrócie prezentuje się zawiązanie fabuły krótkiej powieści Rogera Zelaznego „Stwory światła i ciemności”. Amerykański (ale polskiego pochodzenia) autor nie tylko ożywił rzadko wykorzystywaną mitologię egipską, ale nadał jej wyjątkowy i zaskakujący rys. Starożytni bogowie nie całkiem są bogami i walczą nie tylko w przestrzeni mitologicznej, ale we i o wszechświat, zwany tu Światami Wewnętrznymi. Jak to często u Zelaznego, elementy fantasy i science—fiction mieszają się i splatają w zaskakujący sposób, nie da się oddzielić jednych od drugich. Nie znam innej powieści, gdzie przez przestrzeń kosmiczną podróżuje się przy pomocy magii, poza jednym opowiadaniem Jacka Dukaja (notabene noszącym tytuł „Żelazny generał”).

Czytaj dalej…

Kto mieczem wojuje… ten nie wygra

, , ,


Kto mieczem wojuje, od kuli ginie.



[/ALIGN]

• Podobne przysłowia: o mieczu, też o mieczu.

Jak naprawić kartę płatniczą?

, ,


Robiłem wczoraj zakupy w pobliskim markecie. Pustawo już było, bo wieczór, omal nie przemknąłem się przez kasę bez kolejki, ale o trzy sekundy uprzedziła mnie panienka z dość wyładowanym wózkiem. Kasowanie poszło szybko, ale kiedy przyszło do płacenia: zonk. Czytnik przy kasie odmawiał zobaczenia i uznania karty płatniczej. Cie, a dopiero co wszystkie kasy wymienili na nowe! Ale czytniki zostały stare. Kasjerka, osoba doświadczona, próbowała tak, siak i wspak, nic z tego. Westchnąłem i zacząłem ćwiczyć filozoficzny spokój, skoro nadarzyła się okazja.

Tu jednak młoda klientka, której widać problem nie był obcy, podpowiedziała, żeby owinąć kartę folią. Tak, dobrze napisałem, nie odwinąć, tylko owinąć. Spojrzałem na nią, szczerze mówiąc, jak na wariatkę, bo nawet nie umiem sobie wyobrazić, na jakiej zasadzie miałoby to zadziałać. Pani w kasie owinęła kartę w foliową torebkę i… zadziałało od razu! Technologia XXI wieku, pietruszka jej nać! Chyba sam MacGyver by na to nie wpadł.

Karta płatnicza w foliowej torebce
Naprawa godna technologii XXI wieku
[/ALIGN]

Recepta na udane życie towarzyskie w XXI wieku

,

Deprim

Przed zażyciem zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą.
O ile odważysz się z nimi porozmawiać.

Superknedel, czyli sposób na rozpadające się knedelki

,


Obok pulpetów i kiełbasek kotlińskich najpopularniejszym chyba daniem na szybko dla wszelkiego rodzaju singli są różnego rodzaju gotowe knedle. Ja szczególnym sentymentem darzę knedle truskawkowe, którym dawniej uparcie karmiła mnie babcia. Każdy, kto takowe kiedyś przygotowywał, zdaje sobie sprawę z największej ich wady — podczas gotowania często się rozpadają i z knedli robią się kawałki ciasta w rzadkiej zupie truskawkowej. Wydawało mi się zawsze, że nie ma na to rady — poza nabraniem wprawy w gotowaniu i starannym pilnowaniem. Myliłem się.

Sposób na rozlatujące się knedle wymyśliła niedawno moja babcia, chociaż nie gotuje już od bardzo dawna. Sposób prosty i absolutnie skuteczny, choć nieco czasochłonny, bo wymagający kupienia knedli dwa dni przed przyrządzeniem. Po przetestowaniu pora zdradzić go światu.

Czytaj dalej…

Świat się nie skończył. Ta ostatnia niedziela II

,

Kontynuacja Historii dziadowskiej


— Ej, ziomy! Co się tak gapicie przez to okno? Te, Cienki! Jolka!
         Odwróciliśmy się powoli od hipnotyzującego nas widoku pojedynczej grupki światełek w ciemnościach. Od pogrzebu Szafy minął już tydzień. Jolka, która z nim chodziła, ciągle nie mogła się pozbierać.
— Tylko u niego… jeszcze… się palą… znicze… — wychlipała.
         Bursztyn z Mariolą spojrzeli po sobie niewyraźnie. Siedzieli na wersalce w moim pokoju z piwem, ale widocznie im nie wchodziło. Zębaty siedział na podłodze i gapił się apatycznie w sufit, nawet jeszcze nie otworzył puszki. Stypa, a nie impreza. W cała naszą paczkę jakby piorun strzelił z odejściem Mariusza. Kurde, wcześniej nikt o nim nawet nie myślał po imieniu. Zawsze był Szafą.
— Bierzesz to? Ponoć dobre, ile tego się bierze? — Bursztyn pokazał leżącą na stoliku paczkę, próbując zmienić temat. Leżała tam od…
— Nie miałem do tego głowy. Kupiłem to od Szafy zanim… zanim… — straciłem wątek. Jolka chlipnęła obok. — Mówił, że trzy razy dziennie stołową łyżkę. Albo cztery.
— To chyba po angielsku… Ej, Zębaty, ty się kiedyś uczyłeś, co tam napisane?

Czytaj dalej…

Przestroga olimpijska

, , ,


Biathlon

Kto stroi sobie żarty,
na mecie bywa czwarty.


Zuo śmiechem zwyciężaj. Epizod III

, , , ...


Nekromanta         Niewielki okręt sunął wzdłuż brzegu pokrytego bujną, tropikalną roślinnością. Olbrzymie drzewa splątane lianami, zarośnięte krzewami i pnączami, sprawiały wrażenie jednego wielkiego muru.
— No, wygląda na to, że lada chwila dopłyniemy do portu — powiedział Nerkomanta do Papladyna, który klęczał przy burcie, na pół wywieszony na zewnątrz. Na głos kolegi uniósł się i rozejrzał. Jego twarz miała kolor zielony niczym eliksir trującego gazu.
— Eche — przytaknął słabym głosem. — Legendarne Kurast… Miasto świątyń, pałaców, bibliotek…
— …oraz targowisk i supermarketów — dokończył Zombisław. Spojrzał ze współczuciem na niedysponowanego. — Tylko nie wychylaj się bardziej, bo zamiast choroby morskiej będziesz miał chorobę podmorską. I nie zobaczysz bogactw miasta w dżungli.
— Tak naprawdę to płyniemy już po wodach rzeki — sprostował Deckard Klein, podchodząc wolno. Za nim szli pozostali członkowie drużyny. — Za tym zakrętem już będzie port. Och, piękne Kurast, jakże dawno tu nie byłem! Ciekaw jestem, jak silne będą oblegające je siły zua!

•••

         Drużyna oszołomiona stała jeszcze na trapie zacumowanego statku. Rozglądali się z niedowierzaniem dookoła. Port, a właściwie doki, można było objąć jednym spojrzeniem. Kilkanaście drewnianych budowli i chat, w większości zbudowanych na pływających wysepkach połączonych rozchybotanymi pomostami.
— To ma być to bogate miasto? — warknął Barabarzyńca. – Ta wiocha? To już moja rodzinna osada lepiej wygląda! Gdzie my żeśmy, kurna, trafili?
         Reszta drużyny czuła się nie mniej rozczarowana. Sędziwy mag był zaś tak wstrząśnięty, że nie mógł wymówić ani słowa. Z osłupienia wyrwał ich muskularny mężczyzna w skórzanym fartuchu.
— Witajcie we wspaniałym Kurast! — rzekł z goryczą. — Tak, to Kurast, tyle z niego zostało. Wszyscy mieszkańcy, którzy jeszcze nie poddali się siłom zua, skupili się tu, w dokach. Tu się jeszcze bronimy, choć coraz nam ciężej. Liczymy na waszą pomoc, choć szczerze to bym wam raczej radził pakować się z powrotem na statek i uciekać.
— Uciekać?— sarknął oburzony Barabarzyńca i siłą zepchnął przyjaciół na stały ląd. — Nie znam takiego słowa, kurna!
— Dyshonor byłby to okrutny — przytwierdził Papladyn, chyba po raz pierwszy zgadzając się z Kamanem.
— Wojowniczka? Uciekać? — Amaziomka poczerwieniała z oburzenia. — Od dziecka walczyłam w znacznie gorszej dżungli.
         Nerkomanta tylko wzruszył ramionami. Było jasne, że nie zrezygnuje z okazji zajrzenia do zgromadzonych w Kurast magicznych ksiąg, choćby miał się przedzierać przez samo Piekuo. Całą drogę tylko o nich mówił i myślał, od lat marzył o poznaniu tutejszej nerkomancji.
— Ale co się stało z Kurast? — jęknął Deckard. — Gdzie miasto?
— Miasto — westchnął witający ich tubylec. — Pożarte przez dżunglę pełną zdziczałych potworów, zdziczałych ludzi i zdziczałych zwierząt. Opanowane przez nieumarłych, demony i kleryków.
— Kleryków?
— Tak. Niemal wszyscy wyznawcy naszych kultów przeszli na stronę zua. Dziś nasza dawna magia służy ciemnym mocom. Z tych, co się przeciwstawili sługusom Diablo, ocalało niewielu — zatoczył ręką półkole, wskazując nędzną, pół-wodną osadę.

•••

— Najmocniej przepraszam — bąknął nieśmiało gliniany golem do kapitana okrętu, trzymając palec w nosie i zerkając zarazem za drużyną, która zbierała się do wyprawy. — Bo zaraz będę musiał iść…
— No? — zachęcił go zapytany, z wprawą starego wilka morskiego ukrywając zaskoczenie, że toto gada.
— Słyszałem, że kolekcjonuje pan figurki i takie tam…
— A co ty możesz mieć ciekawego?
— Mam ręcznie rzeźbione gliniane figurki i naczynka… No w czasie podróży nudno było, nie śmiem pretendować do miana wielkiego artysty, ale…
— To twoje dzieła? — kapitanowi brew podjechała do góry. — W życie nie słyszałem, żeby przywołaniec zajmował się sztuką! Khm, ten tego — opanował entuzjazm i rzekł lekceważąco — nie jest to nic wielkiego, ale parę groszy mogę ci za nie dać. Ot, będzie ciekawostka. Jakbyś coś fajnego jeszcze wydłubał, to nie krępuj się pokazać.
— Acha, jak tylko coś wydłubię — golem wyjął palec z nosa, a jego gliniane usta rozciągnęły się w uśmiechu.

•••

Amazonka         Drużyna rozglądała się z satysfakcją po rozmazanych na drzewach krwawych smugach. Pierwsze starcie z siłami Zua zakończyło się zwycięstwem i pogromem. Uciekł im tylko jakiś włóczęga w połatanym prochowcu, którego próbowali zapytać o drogę. Sukces w znacznym stopniu zawdzięczali nowemu przywołańcowi Nerkomanty — krwawemu golemowi, który spisywał się doskonale. Zombisław triumfował i nie przestawał się chwalić.
— A nie mówiłem, że to będzie coś? Gliniany już za bardzo przemądrzały się zrobił. Krwawy golem, to jest coś! Jak miecie! I ta wytrzymałość! Brzydki jak koszmar, ale jaki skuteczny!
         Wszyscy tylko potakiwali z aprobatą, mocno zziajani. Nerkomanta rzadko łapał za miecz, dowodząc tylko swoimi monstrami, więc się tak szybko nie męczył, to i gadał jak najęty. Papladyn próbował wygłosić jakąś górnolotną mowę, ale wydobywał z siebie jedynie urywane słowa. Cóż, nowa zbroja była może i lepsza, ale i cięższa. Amaziomka zaś jako jedyna spoglądała na nowego golema z obrzydzeniem i starała się od niego odsuwać. Nie uszło to uwagi Zombisława, który wreszcie powiedział z urazą:
— Co się tak odsuwasz. Boisz się go czy co? Brzydzisz?
— Nie — sapnęła wojowniczka. — Tylko on, kurde, wygląda jak chodząca miesiączka.
[/ALIGN]

Oświeć się przez śmiech, czyli moja lucyferska iskra

, , ,


Bernard-Henri Levy, czołowy francuski intelektualista w swojej ostatniej książce z pełnym namaszczeniem cytuje prace filozofa Jean-Baptiste Botula. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że myśliciel nie istnieje. Jego postać i prace zostały wymyślone jako żart przez dziennikarzy z pisma satyrycznego.

Levi w swojej ostatniej książce "Toczenie wojen w filozofii" (franc. "De la guerre en philosophie") powołuje się na filozofa Jean-Baptiste Botula. Myśliciel pochodzi z Niemiec i jest znawcą Immanuela Kanta. Tak naprawdę jest to postać fikcyjna, wymyślona przez dziennikarza Frederica Pages.

Wygląda na to, że taka informacja umknęła Bernardowi-Henri Levy. Czołowy francuski intelektualista także w trakcie publicznych występów cytował myśli nieistniejącego filozofa. Jego szczególnym upodobaniem cieszyła się praca "Życie seksualne Immanuela Kanta". »»



Śmiech, moi drodzy, śmiech jak widać jest wielką siłą twórczą. Jako filodendryta czytam tego newsa z kpiącą radością, bo od dawna głoszę tutaj, na moim wyśmiewisku, Drogę Śmiechu jako drogę życia. Tworząc: twórz ze śmiechem. Śmiech wyzwala, śmiech uwalnia od strachu, śmiech daje siłę i inspirację… dlatego też wielu się go boi…


Śmiech wyzwala chłopa od stra­chu przed diabłem […] Ale ta księga mogłaby nauczyć, że wyzwalanie się od strachu przed diabłem jest mądrością. […] Śmiech odrywa wieśniaka na jakiś czas od strachu. Lecz prawo narzuca się poprzez strach, którego prawdziwym imieniem jest trwoga przed Bogiem. A z tej księgi mogłaby wystrzelić lucyferska iskra, która roznieciłaby cały świat nowym pożarem; i śmiech wska­zywano by jako sztukę nową, nie znaną nawet Prometeuszowi, jako sztukę, która unicestwia strach. Dla śmiejącego się wieśniaka nie ma przez chwilę znaczenia, czy umrze; ale potem, kiedy przyjdzie kres swawoli, liturgia na nowo narzuci mu według planu Bożego strach przed śmiercią. I z tej księgi mogłaby się zrodzić nowa i niszczycielska dążność do zniszczenia śmierci przez wyzwolenie od strachu. A wtedy my, stworzenia grzeszne, bylibyśmy bez lęku, może najmędrszego i najtkliwszego z darów Boskich. Przez wieki całe Doktorowie i Ojcowie rozsiewali wonne esencje świętej wiedzy, by odkupić, przez myśl o tym, co wzniosłe, nędzę i pokusę tego, co niskie. […] Z tej księgi wzięłaby się myśl, że człowiek może chcieć na ziemi (jak sugerował twój Bacon w związku z magią naturalną) krainy obfitości. Ale tego właśnie nie powinniśmy i nie możemy mieć. […] Powiada jeden filozof grecki (którego twój Arystoteles przytacza tutaj, wspólniczy i nieczysty auctoritas), że winno się zburzyć powagę przeciwników śmiechem, zaś śmiech przeciwnika powagą. […] A plebs nie ma oręża, by wysubtelnić swój śmiech tak, żeby stał się narzędziem przeciwko powadze pasterzy, którzy winni prowadzić go do żywota wiecznego i wyrwać spod uwodzicielskiej siły brzuchów, sromów, jedzenia i głuchych żądz.

(Umberto Eco, Imię róży, tłum. Adam Szymanowski)

Tak, jestem zatem siewcą lucyferskiej iskry. Tak, śmiech uwalnia od strachu. I stwarza…

— Jest to dzieło egipskie z trzeciego wieku naszej ery. Ma związek z następnym dziełem, lecz jest mniej niebezpieczne. Nikt nie dałby posłuchu przechwałkom afrykańskiego alchemika. Stworzenie świata przypisuje boskiemu śmiechowi.... — Uniósł twarz i wyrecytował dzięki swojej zadziwiającej pamięci czytelnika, który już od czterdziestu lat powtarza sam sobie rzeczy przeczytane w czasie, gdy korzystał jeszcze z dobrodziejstw wzro­ku: — Ledwie Bóg roześmiał się, zrodziło się siedmiu bogów, którzy rządzili światem, ledwie wybuchnął śmie­chem, pojawiło się światło, przy drugim śmiechu ukazała się woda, a siódmego dnia, kiedy się śmiał — dusza...

(Umberto Eco, Imię róży, tłum. Adam Szymanowski)

A skoro śmiech – tak, może to faktycznie śmiech, a nie słowo – stworzył świat, to czemu nie miałby stworzyć filozofii albo religii? Czemu by nie? Na razie znacie moje małe wyśmiewki, ale na zapleczu bloga powstaje filodendrycka ścieżka oświecenia. A na razie śmiało powiem:

Śmiech moją tarczą, orężem i moją gliną jest.



[/ALIGN]

Czytaj dalej…