My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Zasubskrybuj kanał RSS

Posty oznaczone tagiem "sztuka"

Pułapka nadinterpretacji

,

Jakub Ochnio Niedawno byłem na otwarciu wystawy fotografii dokumentalnej Jakuba Ochnio. Wystawa ta jest o tyle ciekawa, że wymyśliła ją i zorganizowała uczennica liceum, Dagmara, a zamiarem wspomożenia fundacji pomagającej dzieciom poszkodowanym w konfliktach zbrojnych na świecie. Do udziału namówiła Jakuba, którego znała tylko poprzez serwis digart.pl — doskonały przykład, jak internet ułatwia kontakty. Jakub dał się namówić nie znanej osobiście osobie, dzięki czemu powstała wystawa. Oczywiście była jeszcze pomoc wielu ludzi: kolegów Dagmary, nauczycieli, UNICEFu, były też naturalnie różne przeszkody, czyli doskonała szkoła życia… Ale nie o tym chciałem pisać.

Wystawa „The Diary of…” to czarno-białe fotografie. Cztery dokumentalne fotoreportaże o tytułach: Ulica, Dom dziecka, Więzienie oraz Jeden dzień z życia księdza. Przechadzając się w tę i z powrotem najpierw przyglądałem się poszczególnym fotografiom (dobre, naprawdę dobre, kilka kontemplowałem przez długi czas), potem starałem się uchwycić jakieś ogólniejsze przesłanie. Dokonać interpretacji. Uwagę moją zwróciło rozłożenie prac: trzy pierwsze reportaże wisiały razem na dwóch ścianach i można było się dopatrzeć w nich pewnych wspólnych akcentów, skojarzeń czy zazębień: dom dziecka, dzieci, ulica, dzieci wychowywane na ulicy, więzienie, los dzieci i ludzi skazanych na margines życia… Czwarty reportaż, Jeden dzień…, rozstawiony był na sztalugach i przeplatał się z tamtymi pracami. Ha, pomyślałem, czyżby tu było przesłanie? Religia jako drogowskaz pokazujący kierunek, droga wyjścia, czy coś podobnego? Uderzyłem z pytaniem do autora prac. Jakub rozłożył ręce: prace rozwieszali organizatorzy, on raczej widziałby je chronologicznie, skoro wystawa to fotograficzny „Pamiętnik…”. Dociekamy więc dalej. Dagmara, zapytana o powód takiego właśnie rozłożenia reportaży wytłumaczyła… że to za przyczyną ograniczeń lokalowych, czyli pospolitego niedostatku miejsca.
Jaka szkoda, taka piękna teoria runęła. Życie i sztuka dały nam kolejną nauczkę, że interpretowanie to teren śliski i grząski (i wciąga!), należy więc je traktować z dystansem. I nie budować opinii, nie wartościować na interpretacjach, zwłaszcza, jeśli się uparcie szuka myśli przewodniej. Można za błędnym ognikiem wyjść na manowce.

Czyli porażka? Może nie do końca. Bo ja zawsze uważałem, że najważniejsze jest, co odbiorca ma na myśli. Sztuka dookreśla się dopiero u celu. Sztuka to wielki test Rorschacha. I warto interpretować i szukać, bo poznajemy w ten sposób siebie. I tylko siebie. Przy okazji zresztą trenując umysł. Ale pamiętajmy, żeby nie twierdzić na tej podstawie, co autor miał na myśli i aby go pochopnie nie oceniać. Bo tak naprawdę oceniamy wtedy sami siebie…


Wystawa „The Diary of…” ma pojechac dalej, do innych miast. Może zawita do was, obejrzyjcie ją, warto. Byle nie w pośpiechu, byle nie w biegu.

Ponura krytyków dyktatura

, , , ...

…czyli co jest sztuką, a co nie?

Dama z łasiczką Chadzając na różne wystawy, mam możliwość oglądania przeróżnych rzeczy. Do bardziej charakterystycznych należy wszelkiego rodzaju rękodzieło artystyczne. Miałem więc okazję być na rozstrzygnięciu ogólnopolskiego konkursu tkactwa w jedynym w Polsce Muzeum Rzemiosła Tkackiego w Turku, jak też i na mniejszym, choć równie ciekawym wernisażu wystawy Pracowni Rękodzieła Artystycznego w tym samym mieście. Rozmach niektórych prac bywa zdumiewający, można zobaczyć i dzieła odtwórcze – bardzo często reprodukcje znanych obrazów, jak choćby Damy z łasiczką – jak i projekty własne. Może niejeden krytyk kręcić nosem, że to żadna sztuka, ale u przeciętnego odbiorcy ogrom pracy, jaki musi być włożony w wykonanie sporego obrazu przy pomocy kolorowych nitek budzi szacunek sam w sobie. Chciałbym kiedyś zobaczyć Bitwę pod Grunwaldem w tej technice. Może nie jest to szczególnie popularna forma sztuki, ale na pewno doceniana. A fakt, że oglądana z bliska rozpada się na zbiór kolorowych kwadracików niczego jej nie ujmuje.

Czytaj dalej…

Porozmawiaj sobie z książką

, , , ...

Książka jest jednym z najbardziej osobistych rodzajów rozrywki — czytanie dla wielu jest czynnością niemal intymną. To książka jednocześnie najbardziej pobudza wyobraźnię i pozwala najpełniej wtopić się w wymyślony, odmienny świat. Wręcz zdepersonifikować się czasowo… Ileż nieraz byśmy dali, aby ulubiona powieść się skończyła inaczej, byśmy mogli zstąpić do jej świata i pomóc bohaterom? Do pewnego stopnia te ciągoty spełniały wymyślone w XX wieku gry fabularne, ale odzierały one przygodę z tej intymności kontaktu. Granie w erpega to już jest czynność społeczna, nie ma w niej tego czystej wody eskapizmu, którego często po prostu potrzebujemy…
Pierwsze gry komputerowe kojarzą się przytłaczającej większości z prostymi strzelankami i zręcznościówkami typu Space Invaders, czy PacMan — w każdym razie z prymitywną, kwadratową grafiką i szczątkową fabułą. Dzisiejsze gry to przede wszystkim zaś rozbudowana, fotorealistyczna grafika, dorównująca momentami trickom filmowym oraz często całkiem zaawansowana fabuła. Takie spostrzeżenie pozwala przeprowadzić prostą linię domniemanej ewolucji tej dziedziny rozrywki. Niestety, linię zdecydowanie błędną, bo sprawy nigdy nie są takie proste. Pierwsze gry komputerowe powstały bowiem, kiedy jeszcze komputery zajmowały całe piętra w instytutach badawczych i nie dysponowały nie tylko grafiką, ale czasem nawet w ogóle jakimkolwiek monitorem. Kiedy dane wprowadzało się już klawiaturą, ale odpowiedzi dostawało z drukarki. Jak na czymś takim można grać? — zapyta wielu. A można, i to pięknie można.

Czytaj dalej…