My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Archiwum: July 2009

Przysłowie optymistów… wersja dla pesymistów

, , ,


Lalka smutas

Mówi się trudno,
narzeka się dalej.

Co ma Piłsudski do Maroka?

, , ,


Znakomita większość Czytelników, jak sądzę, posługuje się komunikatorem Gadu-Gadu, a z tych zapewne znaczna część zna taką usługę jak Infobot. Dla tych, którzy nie znają, wyjaśniam: pod numerem 3217426 kryje się automat, który potrafi odpowiadać na różne pytania. Na przykład na żądanie sprawdza słowa w słownikach, tłumaczy na kilka języków, sprawdza prognozę pogody, czy podaje program telewizyjny. Przykładowo pisząc mu:
wiki [żądane hasło]
otrzymamy w odpowiedzi żądane hasło z Wikipedii, bez konieczności wchodzenia na stronę. Co prawda raczej rzadko tej funkcji używałem, bo dokładnie to samo potrafi moja przeglądarka: Opera, no ale bywa przydatna wielu osobom.

Dygresja: początkowo Infobota tworzył indywidualnie jeden człowiek i można było z jego usług skorzystać również poprzez sieci Tlen i Jabber. Kiedy Infobot zyskał popularność, kupiła go firma Gadu-Gadu, której natychmiast zabrakło ludzi (czasu, chęci), żeby udostępniać usługi w jakiejkolwiek sieci poza własną. Mniej więcej wtedy jakoś przestałem z usług bota korzystać. Ale to tak na marginesie.

Jestem teraz ciekaw, kto coś w Infobocie spie… Bo okazało się, że czasami odpowiedzi dawane przez niego zaskakują. Kolega Tkacz zauważył, że na hasło „Piłsudski” otrzymujemy taką oto odpowiedź:
Infobot

Ki czort? Piłsudski w starożytnym Maroku? Aż sprawdziłem Wikipedię: podaje normalnie, czyli stronę ujednoznaczniającą, z pytaniem o którego Piłsudskiego nam chodziło. A Infobot? Chwila i już wiemy, co nam daje: jeden rozdział z hasła „Historia Maroka”. Od dziś zamiast powiedzenia „co ma piernik do wiatraka” mamy nowe… „co ma Piłsudski do Maroka”.

Krótka inwestygacja dowiodła, że to nie jedyne hasło, z jakim Infobot ma problemy. Gorzej, jak ktoś nie zauważy błędu i żywcem zerżnie odpowiedź do pracy domowej…

Czterdzieści lat temu troje śmiałków…

, , ,


Nie, „śmiałków” to nie jest całkiem odpowiednie słowo. Poza odwagą, byli to bowiem zawodowcy, profesjonaliści w każdym calu, wszechstronnie wykształceni. A za nimi stało, nieco w cieniu, kilkaset tysięcy innych, bez których to śmiałe przedsięwzięcie nie mogłoby się odbyć. Apollo 11.

Czterdzieści lat temu rakieta Saturn V wyniosła ludzi, którzy jako pierwsi mieli postawić stopę na Księżycu. Neil Armstrong, Michael Collins, Edwin Aldrin mieli za zadanie dokonać tego, o czym ludzie marzyli od dawna. Byli nie tylko pionierami, ale jednymi z nielicznych do dziś ludzi na Księżycu.



Było to osiągnięcie niemal przekraczające możliwości techniczne ówczesnej nauki. Wszystko robiono po raz pierwszy. Nigdy później w astronautyce nie było takiej determinacji i… takich pieniędzy. Po jedenastu załogowych misjach zrezygnowano z kontynuacji, a prawie cała technologia, jaką specjalnie w tym celu stworzono od zera — została zapomniana. Było to osiągnięcie bardziej propagandowe niż praktyczne… ale tych pierwszych zawsze będziemy pamiętać.

Dziś podbój kosmosu jest rozpatrywany głównie gospodarczo. Robi się to, co się opłaci. Nawet instytucje naukowe patrzą głównie na ekonomię. Po co wysyłać ludzi, skoro taniej i skuteczniej wysłać roboty? Cóż, skończył się romantyczny podbój kosmosu, zaczęła się codzienność. Dziś przygody marsjańskich łazików bardziej ekscytują, niż zmagania kosmonautów na orbicie. Niektórym wręcz nie mieści się w głowie, że sięgnięcie powierzchni Księżyca było możliwe z ówczesną, tak prymitywną w porównaniu z dzisiejszą, technologią. A przecież za następne czterdzieści lat będą się śmiać z naszej techniki i dziwić, jak my w ogóle cokolwiek mogliśmy zrobić. Kiedy przeglądam stare numery „Astronautyki” widzę, jakiej pracy ta „przedpotopowa” technika wymagała. Ona też kiedyś była szczytem nowoczesności.

Rakieta SaturnTakiej rakiecie trójka astronautów powierzyła swoje życie

Mnożą się spiskowe teorie o sfabrykowaniu lądowania na Księżycu. Wielbiciele szukania dziury w całym argumentują, że nawet dziś lot na Księżyc jest niemożliwy. Dość absurdalnie, bo dlaczego nie miałby być możliwy? Jest możliwy, ale nikt na niego po prostu już nie da pieniędzy. Skończyły się czasy romantyzmu i ryzyka: dziś lot na Księżyc musi być tani, bezpieczny i pewny. Astronauci misji Apollo 11 ryzykowali życiem, nie wiedzieli, czy powrócą na Ziemię. Dziś nikt na to nie pójdzie. Apollo było jak przepłynięcie Pacyfiku na tratwie z bali. To, że nikt tego nie robi, nie znaczy, że nie jest to możliwe. Jest możliwe – co swego czasu udowodnił eksperyment Contiki – i niemal na pewno dokonywali tego nasi przodkowie tysiące lat temu. Dziś jednak robimy to inaczej. Ale pływamy przez ocean. I na Księżyc też powrócimy. Ale już inaczej. Rutynowo.

• Mój wpis o tym dlaczego sfałszowanie lądowania było niemożliwe.
[/ALIGN]

Delfiny, piraci i roboty – wymarzone praktyki wakacyjne

, , ,

Lektura na wakacje

Miejsce akcji: początkowo Moskwa, potem biologiczna stacja BS-1009 – sztuczna, pływająca wyspa na Oceanie Indyjskim, w pobliżu równika.
Czas akcji: niezbyt odległa przyszłość, kiedy ludzie żyją w pokoju, dzięki wszechświatowemu zwycięstwu komunizmu.
Postacie: studenci praktykanci: Kostia i Iwan, studentki praktykantki: Biata, Wiera, personel wyspy: Pietia. Naukowiec Paweł Metodowicz – dawniej bohaterski kosmonauta, dziś naukowiec oceanolog, domowe roboty: Wujek Wasia, Penelopa, Mój Skarbuś. A, przepraszam, zapomniałbym o najważniejszych: delfiny Tavi i Proteus, wielorybica Matylda, Jacques – olbrzymi kalmar żyjący pod wyspą, Czarny Jack – dzika orka, przywódca bandy drapieżnych orek – piratów.

Okładka Studenci moskiewskiego uniwersytetu wyjeżdżają na letnie praktyki w różne miejsca Ziemi i Układu Słonecznego. Piękna Biata leci na astronomiczną stację orbitalną, gdzie będzie czekać na spodziewany rychły wybuch pobliskiej Supernowej, który niepokoi ludzkość. Rywalizujący o jej względy dwaj przyjaciele: spokojny Iwan (narrator) i postrzelony Kostia wyjeżdżają na sztuczną wyspę, badać życie oceanu, my zaś oczywiście razem z nimi.
Wyspa to nie tylko biologiczna stacja badawcza, ale także zakład przetwórczy: uprawia się tu glony, hoduje wieloryby, które dojone są dla pożywnego mleka. Najważniejszy element całej książki: współpracownikami ludzi są delfiny, z którymi udało się porozumieć dzięki komputerom tłumaczącym, a obecnie nawet można się dogadać i bez maszyn. To one pilnują wielorybich pastwisk, pomagają w badaniach, opowiadają o swojej kulturze, wreszcie walczą z bandami piratów – dzikich orek pod wodzą Czarnego Jacka.

Mimo zmagań z piratami akcja jest spokojna i niespieszna, co wcale nie znaczy, że jest strasznie nudna. To chyba cecha tego typu radzieckiej fantastyki: skoro komunizm wprowadził powszechny pokój i dobrobyt, to i brak szczególnych emocji w uporządkowanym świecie. Przygody są intelektualne i naukowe, ma się wrażenie, że wszyscy Ziemianie zajęli się nauką – ale to pewnie dlatego, że poza nią to już w ogóle nuda. Wszelkie niebezpieczeństwa i zagrożenia rozwiązują zgodnym trudem naukowcy z całego świata. Nawet rywalizacja przyjaciół o wymarzoną kobietę jest pozbawiona zawiści i negatywnych emocji.

Jeden bardziej emocjonujący rys – poza walką z bandą dzikich orek – to przymusowa wizyta na zapomnianej wysepce z dawną bazą wojskową, domyślnie: imperialistyczną. Gdzieś w czeluściach podziemi tkwią jeszcze budzące grozę, gotowe do wystrzelenia głowice atomowe, ale pilnujące rdzewiejącego sprzętu roboty bojowe budzą raczej śmiech. Potępieniem imperializmu jest też odnaleziony pamiętnik żołnierza – najemnika.

W wielu „radzieckich” powieściach fantastycznych świat wygląda podobnie, niezależnie od tego, czy zwycięstwo komunizmu nad imperializmem jest podkreślane expressis verbis, czy też jedynie wygląda zza dekoracji. Gdyby komunistyczny świat naprawdę miał tak wyglądać, to pewnie niejeden chętnie zostałby komunistą… niestety, wiemy, że było, jest i będzie inaczej. Świat pokoju i spokoju, takiej beztroski i dobrobytu być może nie nastanie nigdy. Ten rys z zabytkowymi robotami bojowymi też jest dość typowy, pamiętam podobny choćby z cyklu powieści Kira Bułyczowa o Alicji. Podobnie spokojny świat, nawet podczas galaktycznych wojen, przebija nawet z powieści toczących się w trzecim tysiącleciu (vide: Ludzie jak bogowie Siergieja Sniegowa). Kluczem do rozwiązania wszystkich problemów jest dyplomacja i mądrość naukowców. Tak, praktycznie nie ma w tych powieściach agresji i to nie tylko dlatego, że to najczęściej fantastyka dziecięca/młodzieżowa.

Ziew. Ale jednak coś w tych książkach jest. Są trochę, zwłaszcza dziś, nie z tego świata. Miło czasem poczytać coś, co nie podnosi poziomu adrenaliny. A „Pływającą wyspę” uzupełniają udane, czarno-białe ilustracje, na które przyjemnie popatrzeć.

Sergiusz Żemajtis, Pływająca wyspa
Tytuł oryginalny: Pławajuszczij ostrow
Tłumaczył: Konrad Frejdlich
Okładka i ilustracje: Janusz Szymański-Glanc

© KAW, Łodź 1987, ISBN 83-03-01747-0
Wydanie pierwsze, nakład 100 tys. egz. (dziś możemy o takich pomarzyć)

Czytaj dalej…

Każdy łoś daje się namówić

,

loteria

pudelko
Komentarz zbędny?

Nornica Pictures się chowa… znaczy: mieszka w Turcji

, , , ...


Co by było gdyby… gdyby Monty Python powstał w Turcji? zamiast w Wielkiej Brytanii I gdyby zajął się kręceniem amerykańskich filmów fantastycznych i sensacyjnych? Dość zaskakujące pytanie i wydaje się, że próżne spekulacje. Ale nie, nie zadałbym pytania, gdybym nie miał już na nie odpowiedzi (taki filodendrycki spryt).

Przykładowo, gdyby wyciuckali Georga Lucasa i nakręcili Gwiezdne Wojny, zapewne końcowa scena walki z Imperium i strasznym Vaderem wyglądałaby tak:



Zwróćcie uwagę na muzykę! Kompozytor ten sam, ale coś nie tak… Moją uwagę zwrócili jeszcze kosmici, którzy pojawiają się od mniej więcej 2:30” — wyglądają jak wyjęci ze starej gry Rescue on Fractalus (aka Behind Jaggi Lines). „The way of exploding head” — podsumował sceny walki Axe, który mi to wygrzebał.
[/ALIGN]

Czytaj dalej…

Przysłowie motywujące, czyli znów o trudach

, , ,


Opel Astra

Per aspera ad astra …czyli: dziś się pomęczysz,
jutro kupisz sobie Opla.



W nawiązaniu do • Wiersza o zakuwaniu„Per aspera…” po śląsku.

Dmuchawiec — mutant? Czyli zagadka laika

,

Dziwny kwiat Dziwny kwiat
Jeszcze w ubiegłym roku zamieściłem w swoim albumie foto z przyrodą zdjęcie dziwnego kwiatu, podobnego do dmuchawca, ale znacznie większego i bardzo twardego. Nikt ze znajomych nie wiedział, co to jest. W tym roku, będąc na działce u rodziny znów spotkałem tę hybrydę, i to znacznie bardziej okazałą. Spójrzcie na zdjęcie obok: wygląda na nim z pozoru jak zwykły dmuchawiec.




Ale dopiero drugie zdjęcie pokazuje, jaki rozmiar osiąga to dziwo. Ręka w tle jest moja, a zaznaczam, że nie jestem krasnalem z małymi rączkami, wręcz przeciwnie, jestem osobnikiem zdecydowanie wysokim. Ten kwiat jest tak twardy, że nie tylko zdmuchnąć go nie da rady, ale przetrzymał burze i nawet ręcznie niełatwo go uszkodzić. Może ktoś wie, cóż to za cudo? Ze mnie niestety żaden botanik, a na lekcjach biologii to nawet rozróżniania drzew nas nie uczono.



Ludzie! Sprzątajcie psie kupy…

, , ,

…albo chociaż patrzcie pod nogi, jak gracie. Kupa
W świecie wirtualnym też można wdepnąć