My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Ta ostatnia niedziela III. Strach ma wielkie zęby

,


W zeszłym roku na Wszystkich Świętych zaserwowałem Wam opowiadanie pod tytułem „Historia dziadowska”. Dziś pora dokończyć historię Cienkiego i jego blokerskiej paczki. I dojść do clue historii, dosłownie.

Ta ostatnia niedziela I: Historia dziadowska
Ta ostatnia niedziela II: Świat się nie skończył




         Nieprzyjemnie było. Zimno, mokro, ciemno i na całym cmentarzu tylko my. Zębaty szczękał nawet trochę zębami pod naciągniętym na głowę kapturem, chyba z zimna. Mariola wpiła się w ramię Bursztyna, ja wlokłem się na końcu, tylko Jolka pruła do przodu jak nawiedzona. Kiedy ją dogoniliśmy, stała już wpatrzona w uformowaną z ziemi mogiłę, z kilkoma dopalającymi się zniczami. Opadła jak w transie na kolana, wbiła świeczkę w mokrą ziemię i przysunęła zapalniczkę.
– Zza-a m-mokro – wydusił z siebie Zębaty – nnie zapaalisz.
         Staliśmy jakoś tak bezradnie i patrzyliśmy, jak Jolka bezskutecznie próbuje zapalić pogiętą świeczkę, wreszcie przytrzymała płomień zapalniczki przez dobre pół minuty. Płomień świecy chybotał się niemrawo i anemicznie.
– Słyszycie? Coś stuka! – szepnęła.
– Chy-yba rzecz-ywiście – mruknął Zębaty.
         Ja nic nie słyszałem, ale zrobiło mi się gorąco, aż rozpiąłem gwałtownie kurtkę. Świeczka znów zgasła, pasemko dymu widoczne było nawet w nędznym świetle zniczy.
– On tam jeeeest! – rozdarła się znienacka Jolka. – Nie może wyyyyjść!
         Rzuciła się na grób i zaczęła rozkopywać go rękami. Minęła dobra chwila, zanim Bursztynowi i mnie udało się ją odciągnąć. Mariola chlipała.
– Chodź, no chodź do domu – opierała się, ale ciągnęliśmy ją w kierunku wyjścia. Obejrzałem się za Zębatym, pospiesznie zasypywał dziurę, którą Jolka zdążyła wydrzeć w miękkiej ziemi. Dopiero przy bramie cmentarza przestała się szamotać i zawisła Bursztynowi na ramieniu.
– Gdzie Zębaty? – spytała niespokojnie Mariola.
– Robi porządek z gro…
         Nie zdążyłem dokończyć, bo przerwał mi straszliwy wrzask za moimi plecami. To był głos Zębatego. Darł się jak opętany, biegnąc przez cmentarz do wyjścia. Potykał się, wpadał na krzaki, ale gnał, jakby go sam diabeł gonił. Złapaliśmy go z Bursztynem, bo wypadłby na ulicę. Ręce mu latały, wzrok miał błędny i bełkotał coś, blady jak trup.
– No, co? – potrząsnąłem nim.
– Co, co, coś mnie złapałooo! Aaale się wyrwa-ałem!
         W świetle latarni widać było dziurę w jego kurtce, jakby coś wydarło mu na plecach kawał materiału.
         Pojękiwał jeszcze, ale już się uspokajał, nerwowym ruchem ściągnął kaptur z głowy. W tym momencie chyba wszyscy na jego widok zbledliśmy. Zastygliśmy z wzrokiem wbitym w niego.
– Co? Co? No co? – obracał się w tę i z powrotem, patrząc to na mnie to na Bursztyna, to na przerażone dziewczyny.
         A my patrzeliśmy na niego i jego włosy, jeszcze kilkanaście minut temu brązowe, a teraz siwe.

• • •

         Było południe. Staliśmy we trójkę, Mariola, Bursztyn i ja, przed bramą cmentarza, popatrując na siebie.
– Ja się boję – jęknęła dziewczyna.
– Musimy zobaczyć – powiedział Bursztyn – musimy!
         Co się działo po naszej głupiej, nocnej wyprawie na cmentarz, nie sposób opisać. Starzy Zębatego, przerażeni jego wyglądem i zachowaniem zawieźli go na pogotowie. Myśleli, że zażył jakiś dopalacz, albo inne prochy. Podobno leżał teraz na obserwacji, przywiązany do łóżka i moczył się w nocy. Podobno, bo jego starzy nie chcieli z nami rozmawiać. Jolka była w niewiele lepszym stanie, nie wychodziła prawie ze swojego pokoju i nie pozwalała gasić nocą światła. Wcale jej się nie dziwiłem. Też się bałem w nocy. Spałem w dużym pokoju, bo okno mojego wychodziło przecież na ten cmentarz.
– Trzeba się przełamać, bo inaczej się rozlecimy – poparłem Bursztyna. – Zresztą jest dzień. Ludzie chodzą.
         Powlekliśmy się cmentarną alejką jak na ścięcie. Bursztyn parł do przodu, zasłaniając nam widok. Doszedł do grobu Szafy i pochylił się nad nim.
– Ożkurwa – powiedział.
– Co?!
– Zobaczcie. – Obeszliśmy go, żeby zobaczyć, na co pokazuje palcem. – Gwóźdź.
         Rzeczywiście. Na gwoździu, wystającym ze zbitego, drewnianego krzyża, wisiał strzęp wydarty z kurtki Zębatego.
[/ALIGN]

Przysłowie informatykówWszyscy jesteśmy Syzyfami

Komentarze

Aniaayalen niedziela, 31 października 2010 10:28:02

Niesamowicie cudne to...

Niezarejestrowany użytkownik wtorek, 2 listopada 2010 20:48:45

guzik writes: I mamy czekać rok na dalszą część?

Artur „Jurgi” JurgawkaJurgi środa, 3 listopada 2010 09:50:07

Na razie nie przewiduję dalszej części, ale powyższej, trzeciej, też nie było w planach, więc nic nie wiadomo. smile

Tomektkacz czwartek, 11 listopada 2010 20:07:44

Dobra, ale skąd ten gwóźdź się tam wziął? Kto go nie wbił do końca, albo kto go wyciągnął??? :>

SavannaxXSavannaAngelzXx poniedziałek, 15 listopada 2010 16:34:07

ty smile

Tomektkacz poniedziałek, 15 listopada 2010 16:51:22

Musiałaś mnie wydać? bigsmile

Niezarejestrowany użytkownik czwartek, 30 grudnia 2010 10:48:14

Анонімний writes: Some time ago, I did need to buy a good car for my corporation but I didn't earn enough cash and could not buy anything. Thank God my colleague proposed to take the personal loans at trustworthy bank. Hence, I did that and used to be happy with my collateral loan.

Jak korzystać z funkcji cytowania:

  1. Zaznacz tekst
  2. Kliknij link „Cytuj”

Napisz komentarz

Komentarz
BBcode i HTML niedostępne dla użytkowników anonimowych.

Jeśli nie możesz odczytać słów, kliknij ikonę odświeżania.


Buźki