My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Zasubskrybuj kanał RSS

Posty oznaczone tagiem "Jurgi"

Bezsilność spokoju

, , , ...


Bronisław Komorowski

Mąż stanu
nie zawsze jest panem sytuacji.




Zgrzeszyłem, przytyłem

, ,


Pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew, lenistwo. Wiele razy zastanawiałem się, dlaczego popularna religia wylicza siedem właśnie takich grzechów głównych. Przecież skoro podstawą, jak mniemam, jest dziesięć przykazań (obecnie dziewięć), to chyba ich złamanie powinno być najgłówniejszym grzechem?

No, ale kto nie studiował teologii, chyba tego nie wyjaśni, w zrozumienie to w ogóle wątpię. Tym niemniej, nawet bez zrozumienia, przekonałem się, że to właściwe wyliczenie. Wszedłszy przypadkiem i zupełnie ad hoc na wagę, przekonałem się, że przynajmniej nieumiarkowanie jest dziełem Szatana:

Waga: 66,6 kg

To tyle, idę na obiad, bo zgłodniałem.
Do tematu siedmiu kiedyś wrócę, ale nie wcześniej, jak się najem.

O kreatywności przymusowej

, , ,


Toaleta

Potrzeba matką toalety.




Co to i skąd to? czyli tysiąc pięćset słów o fantasy

, ,


To, że zarówno baśń, jak i literatura fantasy sięgają swoimi korzeniami mitu, nie jest chyba twierdzeniem, które należy udowadniać. Podejmując temat powiązań literatury fantasy z baśnią i mitem, należy jednak najpierw zastanowić się pokrótce nad jej miejscem w literaturze fantastycznej, do której się ją zazwyczaj zalicza. Powszechnym bowiem jest zdanie, że fantasy jest jakąś mutacją science-fiction, do tego jakąś zwyrodniałą i zdziecinniałą, trudno nie zauważyć tej sprzeczności - z czego zatem powstała fantasy - z mitu, czy też z przemian zachodzących w - ogólniej rzecz ujmując - literaturze fantastycznej? Rzecz nie jest tak skomplikowana, jakby się z pozoru wydawało i nie trzeba uciekać się do mętnych tłumaczeń o podwójnym rodowodzie. Należy tylko rozwiać powszechne mniemanie o pierwszeństwie science-fiction, zarówno pod względem chronologicznym, jak i znaczenia, oraz o roli fantastyki, jako „futurologii literackiej”. Wystarczy przytoczyć tu słowa zmarłego niedawno* naszego pisarza - Adama Hollanka, wypowiedziane podczas jednej z dyskusji: „Przepraszam, ale na początku nie było żadnej futurologii, tylko Mary Shelley i wymyślony przez nią profesor Frankenstein, który stworzył potwora (...) Tak zaczęła się nowożytna fantastyka. Ściśle naukowe elementy wprowadził do niej dopiero Verne, a potem Wells”. Tak więc na początku nie było nauki, a - jak w każdej literaturze - dylematy etyczne i moralne. To science-fiction - w ścisłym znaczeniu - jest, a raczej było, taką chwilową aberracją, odchyłem. Było, bo ten rodzaj fantastyki, mimo iż swoje kanony utrwalił bardzo wyraźnie w powszechnej świadomości, już dawno temu został generalnie zarzucony przez twórców, jako podgatunek, który został wyeksploatowany, nie dający już nazbyt wiele możliwości twórczych, a przecież głównym wyróżnikiem literatury fantastycznej powinna chyba być oryginalność i nieskrępowana wyobraźnia, nie zaś powielanie utartych schematów. Swoje pięć minut s-f miało w - powiedzmy - pierwszej połowie dwudziestego wieku, kiedy wiara w potęgę nauki była powszechna i później, z konieczności, w latach zimnej wojny, kiedy ostrzegać przed możliwymi skutkami kataklizmu nuklearnego można było tylko poprzez fantastykę naukową, no bo jakże by inaczej? Fantastyka bowiem, jak każda inna literatura, reaguje po prostu, choć chyba wyraźniej, na świat rzeczywisty, ta ucieczka w świat nierealny nie jest celem samym w sobie. Stąd też np. w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych taki rozkwit polskiej literatury, nazywanej political fiction, lub - szerszym pojęciem - social fiction. Fantastyka podejmuje wszak te same zagadnienia, co i literatura tzw. głównego nurtu, robiąc to jednak z większym rozmachem, bo ma po temu większe od niej środki. Pomijam tu celowo bardzo spopularyzowany przez amerykańską popkulturę jedynie rozrywkową odmianę s-f, która została utożsamiona z całością fantastyki, grzebiąc oryginalne i wartościowe dzieła pod zwałami makulatury.

Wszystkie odmiany literatury fantastycznej istnieją i dziś, ale nie są już żadnymi kanonicznymi odmianami, a środkami, którymi może się posłużyć dzisiejszy twórca. Jednak, gdy cała (generalizując) populacja ludzka zwątpiła w świetlaną przyszłość odkrywaną przed nami przez naukę i generalnie kultura masowa zwraca się ku starym przesądom w nowej postaci - ruchy New Age, próba przywrócenia człowiekowi duchowości i mistycyzmu, dziwne byłoby, gdyby nie robiła tego literatura. I faktycznie, mamy w ostatnich latach boom literatury baśniowej, w ramach fantastyki nazywanej z amerykańska fantasy. Patronem przestał być Wells, a wrócił „wiecznie żywy” profesor Tolkien. Nie odwołuję się do niego ani przypadkowo, ani jedynie dlatego, że jest tak uznanym pisarzem, ale też dlatego, że jako nasz kolega po fachu - filolog i znawca literatury jest tu znaczącym autorytetem z tytułem profesora na uniwersytecie w Oxford, tym większym, że jego pasją była mitologia. Wszystkie prezentowane tu przeze mnie jego sądy będą zaczerpnięte z eseju „O baśniach”, który był przezeń wygłaszany jako wykład w roku 1938.

Czytaj dalej…

Ta rodzinna niedziela

, , ,

Osoby dramatu:
On — typowy mąż kanapowiec telewizyjny.
Ona — typowa żona kwoka serialowa.
Telewizor — typowe źródło informacji i rozrywki polskich rodzin.


Akt I i zarazem ostatni (bez początku i zakończenia)

Ona: Słyszałeś? Amerykanie wysłali sondę na Marsa.

On: A-cha.

Ona: A tak w ogóle to gdzie jest ten Mars?

On: Tak dokładnie to nie wiem. Chyba gdzieś w Afryce

Ona: W Afryce?

On: No bo taka tam pustynia, nie?

Ona: A czemu ten piasek taki czerwony?

On: może komuniści przemalowali?

Ona: To w Afryce też są komuniści?!

On: No pewnie. Oni są wszędzie. Nie słyszałaś, co Ojciec Dyrektor mówił w radiu?

Ona: A słyszałeś, że Ojciec Dyrektor będzie kandydować?

On: Taa?! Na prezydenta?

Ona: No.

On: To on teraz będzie Ojciec Prezydent? Prezydent ojciec narodu... prawie jak w Korei.

Ona: Tylko kto będzie radio za niego prowadził?

On: Może jego kuzyn.

Ona: To teraz będzie w radiu Kuzyn Dyrektor?

On: Ta. I Szwagier Minister.

Ona: No i ciągle tego jakiegoś Marsa pokazują.

On: A wiesz, że wujek Gienek był pierwszym człowiekiem, który stanął na Marsie?

Ona: Coś ty? nasz wujek Gienek?

On: No. Złoty pięćdziesiąt poszło na zmarnowanie.

Ona: Nie mów, bo mi robisz apetyt. Weźmy obejrzyjmy coś innego.

(Zmieniają program w TV. Ona bierze batona, odpakowuje, wstaje i zaczyna ćwiczyć aerobik, jedząc.)

Ona: I raz i dwa i trzy...

On: Ja ci już mówiłem, że od tego aerobiku to strasznie tyjesz!

Ona: A co ty tam wiesz...

On: Ja nie ćwiczę i jestem szczupły.

Ona: Tylko że od tego piwa to ci się straszny brzuch zrobił.

On: To nie od piwa. Piwo wyszczupla.

Ona (przerywa ćwiczenia): No to od czego, no?

On: Od wysiłku przy otwieraniu puszek. Takie te zawleczki teraz robią tandetne. Trzeba umieć je otworzyć! Muskulatura brzucha się wyrabia. (Sięga po puszkę i demonstruje.)

Ona (wyciągając szyję, żeby zobaczyć): A gdzie ty się tak nauczyłeś puszki otwierać?

On: W wojsku. Trenowałem na granatach przeciwpiechotnych.

Ona: I tak wam na to pozwalali?

On: Na początku tak. Ale potem zabronili, jak kumplowi rękę urwało.

Ona: Ja to bym już piwa nie ruszyła. A ty się nie boisz tak piwa pić?

On: Odważny jestem. Inaczej bym się z tobą nie ożenił.

(Ona wyciąga kosmetyki i zaczyna się pacykować. On spogląda bardzo krzywo, wreszcie nie wytrzymuje.)

On (na pół do siebie): A firmy budowlane bankrutują...

Ona: Co mówisz, kochanie?

On: Mówię że dałabyś zarobić fachowcowi!

Ona: Jakiemu znowu fachowcowi?

On: Murarzowi! Szpachel krzywo kładziesz a fachowcy bezrobotni!


Artur „Jurgi” Jurgawka,
kiedyś-tam-dawno-temu



Coś o wojsku jest, więc okolicznościowe nawiązanie do święta odbębnione.

Hałaśliwe przysłowie bitewne

, , , ...


Ogniem i mieczem

Wyj, kto w Boga wierzy!




No en concierto. Tam się bawią, ja tu siedzę

, ,

Noc                  Tuż za ogrodzeniem

Noc jest chłodna i trzeźwiąca.
Koi zmysły, poi myśli
odległą, hipnotyzującą muzyką
i wrzawą publiczności.

Gwiazdy mrugają nie do rytmu,
jak zepsuty stroboskop.
Reflektor Księżyca
oświetla scenę rozmyślań.

Przysłowie dla bezsennych

, , ,


Łóżko

Jak sobie pościelesz,
tak sobie wygnieciesz.




Λαβύρινθος

,


Labirynt         Korowód dziwnie ubranych postaci podąża korytarzami labiryntu. Prowadzi je postać w czarnej pelerynie, z czarną opaską na oczach i rozwianymi włosami. Postać pędzi jak szalona, zaś pozostali uczestnicy korowodu próbują nadążyć, czepiając się końca peleryny jak zbawienia, na ich twarzach maluje się zmęczenie, czasem rozpacz lub nienawiść. Pomimo to większość z nich biegnie, biegnie bez śladu nieposłuszeństwa. Niektórzy, nieliczni, zostają w tyle i gubią drogę, błądząc potem w niezliczonych korytarzach; czasem trafiają na korowód i przyłączają się do niego, myśląc, że odnaleźli swojego Przewodnika. Nie wiedzą, że takich korowodów jest niezliczenie wiele i odnalezienie tego jednego, który wciąż umyka, jest prawie niemożliwie. Jeszcze bardziej nieliczni zdobywają się na odwagę i celowo gubią się, by szukać drogi na własną rękę. Ci przynajmniej nie muszą się spieszyć, ale jest ich coraz mniej. Coraz mniej jest tych, którzy rezygnują z obłąkańczego pośpiechu.
         Labirynt nie ma wyznaczonego końca, środka, ani początku, nie ma też jednego celu. Każdy Przewodnik zaczyna bieg w innym miejscu, każdy w innym miejscu go kończy. Czasem, z niewiadomych przyczyn, drogi dwóch korowodów krzyżują się; wtedy ludzie w panice przepychają się i tłoczą. Z nienawiścią rozpychają się pięściami, żeby tylko nie zgubić swojego korowodu. Wielu z nich zostaje wepchniętych w czarne dziury w murze – ci znikają na zawsze. Każdy zresztą korowód nieuchronnie kiedyś wpada w ślepy zaułek i bez śladu znika w ścianie. Dlaczego żaden z nich się nie zatrzyma? Taka możliwość nie istnieje. Jest nie do pojęcia dla tych biednych ludzi. Ci, którzy się zgubili błądzą z przerażeniem w oczach, biegną na oślep. Ci, którzy nie znajdują żadnego Przewodnika przeważnie rzucają się z rozpaczy w najbliższą czarną dziurę. Nie potrafią żyć bez kogoś, kto ich będzie prowadził, prowadził tak szybko, żeby nie mieli czasu na własne myśli. Nieliczni indywidualiści poruszają się sami – jedni szybko, inni powoli, ale zawsze w swoim tempie. I ci kiedyś wreszcie wejdą w korytarz bez wyjścia i odejdą stąd na zawsze. Czasem później, czasem wcześniej, niż ci z korowodu, ale zawsze mają jakąś szansę, że później. I uczynią to samodzielnie. Ale i oni pędzą, sami nie wiedząc, gdzie. Najśmieszniejsze jest jednak to, że myślą, iż płacąc samotnością stają się wolni od swojego Przewodnika. Nie wiedzą, że od Przeznaczenia uciec nie sposób.
         Wśród uwięzionych w Labiryncie ludzi powszechna jest wiara, że po drugiej stronie dziury można będzie zaznać upragnionego odpoczynku. I że doznają go tylko ci, którzy bez słowa skargi i potulnie będą trzymać się swojego korowodu i Przewodnika. Nie wiedzą, że dla wszystkich po drugiej stronie jest następny niekończący się Labirynt. Nie wiedzą, bo nie pamiętają, że przeszli ich już niezliczoną ilość.
         Nie wiedzą, że spokój zawsze można odnaleźć tylko tutaj i teraz. Że gdyby się na chwilę zatrzymali i spojrzeli w górę, dostrzegliby niebo i słońce ponad murem.


Artur „Jurgi” Jurgawka,
Turek, 24 lipca 1999, 5 września 2001

[/ALIGN]