niedziela, 6 września 2009 00:12:04
fantastyka, proza, śmieszne, Jurgi
Wejście do odnalezionej starej kopalni odstraszało ziejącym zaduchem i ciemnością. Lord Marcyliusz nerwowo porównywał mapę z okolicą, jakby mając nadzieję, że to jednak nie tego szukali. Mag Muchammar nerwowo poprawiał swoją szatę, którą zakupił był specjalnie na okoliczność tego questa. Tylko Krasnobrody wyglądał dziarsko, z uśmiechem gładząc ostrze swojego topora.
— Co za „ętrans” — blado odezwał się Marcyliusz. — Czy aby jednak nie jest nas za mało do tej misji?
— Dłuchouchy i tak nie lubił chodzić po żadnych lochach i jaskiniach — drużynowy mag przeszedł od poprawiania nowej szaty do poprawiania czapki, dla odmiany starej i wymiętolonej. Fundusze od dawna im nie dopisywały, dlatego wzięli tę robotę.
— Damy radę, w każdej kopalni jestem jak u siebie — trzeci członek drużyny okazywał właściwą sobie butę, przeczesując swoją farbowaną brodę, której zawdzięczał przezwisko. — O ile tylko nasz magik nie spartoli znów swoich zaklęć?
Na takie dictum adresat przytyku wyprostował się z godnością.
— Ja ci nie wypominam, że machając tym toporzyskiem bez ładu i składu porąbałeś łuk Ninnajara, przez co odszedł z drużyny. Kiedy zaś wy smacznie spaliście, ja całą noc medytowałem nowe, potężne zaklęcie.
— A co to będzie, nagły atak kaszlu, czy może swędząca wysypka?
— Wypraszam sobie takie kpiny. Sam się przekonasz, to niespodzianka.
— A jedno zaklęcie to nie za mało? — wątpliwości Marcyliusza były bardziej konkretne.
— Kogo nie zabije, to ogłuszy, a resztę śmiertelnie przerazi. Mam wymedytowane trzy sztuki.
— Acha, czyli lepiej nie szarżować – podsumował dowódca, po czy, wyciągnął miecz, poprawił tarczę i dał znak: naprzód.
Czytaj dalej…
niedziela, 30 sierpnia 2009 12:50:16
wiersze, poezja, Jurgi
Zwykle wybieram jakiś wiersz i wyszukuję do niego ilustrację. Dziś na odwrót: znaleziona ilustracja sprowokowała mnie do wyszukania w szpargałach starego wiersza, a może nawet bardziej niż starego. Do niczego się już nie nadaje, ale zabawnie było go odkurzyć, zaśmiać się nad nim i nawet poprawić jakąś frazę: coś jak prostowanie szprychy w rowerze bez łańcucha, kierownicy i siodełka. A niech tam.
• • •
Szanuję samobójców, ale…
nie tych, co umierają
skręceni ze strachu,
zapędzeni w kąt jak szczury,
lecz tych, co pełni urazy do życia
obraźliwy gest mu pokażą,
wypną się na nie jeszcze
i na śmierć się rzucą
jakby ją chcieli zgwałcić.
sobota, 29 sierpnia 2009 21:20:24
motto, filodendryzm, śmieszne, Jurgi
Wpadający tu z wizytą z Googla często szukali „zboczonego przysłowia”. Obiecałem swego czasu spełnić żądanie, pora się wywiązać…
„Life sucks”,
jak mawiają miłośnicy
seksu oralnego.
niedziela, 16 sierpnia 2009 10:50:00
wiersze, poezja, Jurgi
blasksrebrzyste światło Księżyca
utonęło w stawie
krociem malutkich księżyców odbłysły
białe brzuszki martwych ryb
niedziela, 9 sierpnia 2009 14:46:07
wiersze, poezja, Jurgi
To był jeden z ciekawszych eksperymentów w ramach warsztatów poetyckich, jakie prowadziłem. Było to bodaj podsumowanie pierwszego roku pracy: turniej jednego wiersza, zaproszone jury, dyrekcja biblioteki, nawet wiceburmistrz i nawet jakiś koncert. Trzeba było czegoś do pokazania. No to wymyśliłem, a w zasadzie podpowiedziała mi znajoma.
Wiersze ze skrawków. Wrzuca się w jakieś pudło powycinane pojedyncze zdania lub zwroty, losuje się garstkę i układa wiersz z tego, co się trafi. No więc pociąłem na skrawki opowiadania swoje i uczestników warsztatów, było tego kilka tysięcy fragmentów w dużej szklanej kuli. Nadwyrężony od nożyczek kciuk bolał mnie przez kilka dni jeszcze. Nie było żadnego ćwiczenia, ani prób, bo to miała być niespodzianka. Jedna wielka niewiadoma: czy coś z tego wyjdzie?
Nadszedł dzień próby. Wszyscy obecni, wliczając wiceburmistrza, jury, pracowników i dyrekcję biblioteki, wylosowali sobie garstkę ścinków, dostali kartkę papieru, klej i dwadzieścia minut na ułożenie wiersza. Efekt zaskoczył wszystkich: powstały całkiem niezłe kawałki, niektóre dość długie, koleżanka ułożyła nawet opowiadanie (!), niestety ktoś zrobił przeciąg, zanim je nakleiła…
A oto moje dziełko:
spóźnić się
pojechałem, wie pan,
leśną drogą,
jak ciężko
i zrozumiałem,
zamarudziłem tam
chyba długo,
płakałem chyba,
rozumie pan,
dobrze,
wszystko,
zapomnę!
była idealną kobietą
jego/jej/ich
śmierć
to chyba jedyne,
byli ostatnimi
i nie zrazili się
żyli bardziej
Ocenę pozostawiam. Jeden wers to jeden ścinek, choć nie było takiego wymogu. Można było sobie oddzierać, dowylosować ekstra, czy w ostateczności nawet dopisać coś, ale nie korzystałem z tego, większość też nie. Ciekawe jest, że zmiana techniki tworzenia nie spowodowała u nikogo zmiany stylu. Może nawet na odwrót: jeszcze bardziej uwypukliła indywidualne style.
To coś jak twórczość MacGyvera: zrobić działające coś z tego, co akurat mamy pod ręką. Uważam, że to niezłe ćwiczenie na kreatywność i przystosowanie się do warunków. W oryginale pomyślane to chyba było jako rodzaj psychoterapii… więc i tak można to traktować.