My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Zuo śmiechem zwyciężaj. Epizod II

, , , ,


Barbarzyńca — Zdobyłem kostkę Horadrimów! — triumfalnie oświadczył Barabarzyńca, wkraczając na targowisko. Był umazany krwią, szlamem i nie wiadomo, czym jeszcze, ale promieniał. — Tak jak mówiłeś, trzeba było zarżnąć potwora na ostatnim poziomie kanałów, tego, no, Remanenta. Nie lubię bawić się w rzeźnika, ale…
— Wspaniaaaale — zatarł ręce Deckard Klein, omal nie upuszczając swojej laski. — Ale czemu rzeźnika? A nieważne, pokaż…
         Uśmiech zamarł mu na ustach, kiedy Kaman wyciągnął zza pazuchy okrwawiony kawałek łydki ze stopą.
— Co to ma być? — Deckardowi opadła szczęka.
— No jak to, kostka. Nie mówiłeś, czy lewa, czy prawa, więc wziąłem obydwie.
         Reakcje przysłuchującej się rozmowie drużyny były… różne. Papladyn zrobił się zielony, jakby miał zaraz zwymiotować. Nerkomanta spadł ze skrzyni, na której siedział i turlał się po bruku, zwijając się ze śmiechu. Anaziomka walnęła się dłonią w czoło i kiwała w niemej rozpaczy nad intelektem kolegi.
— Ty mośkuuu — wysyczała tylko. — Mówiłam, żebyś nie szedł sam, bo coś spartolisz! Jak z tym Fallusem, który wziąłeś i…
— No czego, kurna? — zmarszczył brwi wojownik z mroźnej północy. Wzruszył ramionami i zaczął bawić się swoim toporem. — Każden się może pomylić. A kostka jest? Jest! Nawet dwie!
— Kostkę, w sensie: pudełko. Skrzynka! — jęknął Klein. — Takie otwierane coś! Puzderko!
— To trzeba było wyraźnie mówić, kurna dupa, że pudełko! — zdenerwował się Kaman. — Zgadywać mam, czy co?
— Nie było tam takiej metalowej skrzyneczki? — spytał z nadzieją sędziwy mag.
— Być to była. Ale drugi raz nie idę.
Nerkomanta zdołał wreszcie opanować śmiech i rzucił kąśliwie z dołu:
— Tylko czasem nie chwal się swoim osiągnięciem przed mieszkańcami Glut Olę, geniuszu.
— Bo co? Że czym?
— Że im zabiłeś jedynego kanalarza. Tego Remanenta, co im szamba czyścił. Jak się dowiedzą, to cię zlinczują, bo nikt tej roboty nie chce robić.

•••

Paladyn         Noce na pustyni są zimne i pełne niepokojącego szmeru: to nieustający wiatr przesypuje piasek na wydmach. Na takie szczegóły zwracał jednak uwagę tylko Papladyn. Reszta drużyny gaworzyła beztrosko w cieple ogniska, siedząc na kamieniach i wystających spod piasku fragmentach starych budowli. Jedynie Papladyn i przywołany przez Nerkomantę gliniany golem siedzieli z dala od płomieni.
— No mówię wam, może nie być wesoło. Już się połapali, że kanalarz nie żyje — mówił Nerkomanta. — Dzisiaj książę Churchyn chciał z nami rozmawiać, ale powiedziałem, że dopiero, jak wrócimy z misji.
— Wie już, co ten mosiek zrobił? — zaniepokoiła się Anaziomka.
— Chyba nie. Rozpytałem się służby, ponoć ma mieć dla nas jakąś robotę.
— To chyba dobrze, nie? — podsumował Barabarzyńca. — Ekstra fucha zawsze mile widziana.
— Niekoniecznie — zmarszczył brwi Zombisław. — Ponoć na ostatnim poziomie lochów pałacu…
— Pojawiły się demony? — spytał z nadzieją w głosie Papladyn.
— Gorzej. Szambo wybija. A życzeniu władcy odmówić nie będzie łatwo.
         Zapadła ponura cisza.
— No to na tę fuchę pójdzie Kanam — zaproponował kpiąco Papladyn. — To on nas wpakował, a poza tym przecież już ma wprawę w kanalarskiej robocie.
— Na pewno nie pójdzie taki laluś w polerowanej zbroi — odwarknął wściekle Kaman. — Nie bądź taki mądry… panie piorunochron.
         Zgromadzeni ryknęli śmiechem. Dzisiejsze spotkanie z miotającym błyskawice wielkim chrząszczem zakończyło się dla Papladyna bardzo nieprzyjemnie. Wszystko przez zbroję, która oczywiście ściągała iskry na siebie. Gorszą traumę niż przykre porażenie prądem wywoływał jedynie fakt, że dla reszty był to powód do prostackich dowcipów i ubawu. Urażony rycerz cofnął się jeszcze dalej od ognia i wiercił niespokojnie. Metalowe nagolenniki nagrzewały się i parzyły, podczas gdy od pleców ziębił go pustynny chłód.
— Tu parzy, tam zimno, jeszcze wilka złapię. Cholerna zbroja — mruczał do siebie, rozżalony. Nie potrafił nigdy odparować nawet kpin mocarnego brutala, o wyszczekanym przywoływaczu już nie mówiąc. Tylko Anaziomka traktowała go w miarę po ludzku. I to też był problem. Nie miał śmiałości do kobiet. Gadki o znaczeniu czystego serca w walce ze złem jakoś na nie nie działały.
Drużyna tymczasem już zapomniała o ostatniej wymianie zdań, opróżniono bukłak wina. Leśna wojowniczka pierwsza zaintonowała zaimprowizowaną pieśń:
— Niech żyje Baal…! — zaczęła pełnym głosem.
— Wszyscy walczą… i groby są otwaaarte! — na swoją nutę dołączyli się Kaman i Zombisław.
         Papladyn westchnął i przysunął się bliżej golema, który okazywał się w takich momentach najlepszym, bo cierpliwym słuchaczem. W istocie gliniany golem nie przejmował się niczym. Siedział z daleka od ognia, żeby się nie wypalić. Wpatrywał się w ciemność i beztrosko dłubał w nosie. Z tak pozyskanego materiału machinalne lepił małe gliniane dzbanuszki. Papladyn spojrzał z niesmakiem na rząd naczynek i odsunął się również od golema.[/ALIGN]

Biblijna mądrość ery bankowościPalec boży, palce niebożąt

Jak korzystać z funkcji cytowania:

  1. Zaznacz tekst
  2. Kliknij link „Cytuj”

Napisz komentarz

Komentarz
BBcode i HTML niedostępne dla użytkowników anonimowych.

Jeśli nie możesz odczytać słów, kliknij ikonę odświeżania.


Buźki