Vademecum maturzysty — „Antygona”
piątek, 23 kwietnia 2010 14:54:09
Dawno, dawno temu, w całkiem innych okolicznościach wśród scenowych znajomych zaczęła krążyć kaseta z „Nyjnością”. Nyjność, jak informowano niezorientowanych, to była cykliczna audycja w Radiu Opole, którą kolega Jet/MEC postanowił upowszechnić. Kilkanaście nagranych odcinków na jednej stronie kasety, druga była przeznaczona na wpisy kolejnych słuchaczy, swoją audycję umieścił tam też oczywiście Filodendron. Audycji już dawno nie ma, podobno autorzy okazali się zbyt… awangardowi. Po dwunastu latach doszedłem do wniosku, że warto odgrzebać i przybliżyć przynajmniej niektóre. Zatem dziś, ponieważ zbliżają się matury, odrobina korepetycji z języka polskiego. Na tapecie: „Antygona”. Ocen nie gwarantujemy, ale dobry humor komisji: tak. Zapraszam.
Zaś dla preferujących czytanie nad słuchanie tekst korepetytorium:
„Antygona” jest książką starą, która taka książka w nazewnictwie nazywa się hieroglifem. Działo się to w czasach, kiedy Włochy nazywały się jeszcze Starożytna Grecja. Autorem jest Archimedes, dramaturg, myśliciel i największy atleta tamtych czasów, przedwcześnie zmarły na skutek. Główna bohaterka, młoda dziewczyna pracująca w administracji, nie stroniąca wszakże od zabaw, chowa swojego brata, a potem nikt nie może go znaleźć. Wszyscy mają do niej złość, że go pochowała, a najbardziej bogowie, którzy przez to nie mogą oni iść do nieba. Wtedy jej ojciec nabija na pal i rzuca na pożarcie sępom Azję Tuchaj-Beja, żeby pokazać, że nie żartuje. Niestety, wkrótce sam ginie, ugodzony do żywego. Na wieść o tym kataklizmie drugi brat umiera za domem, a matka dostaje kurzej ślepoty, co wiadomo jak się kończy. Giną wszyscy po kolei i w całym królestwie rozlegają się głośne dźwięki kopania w kalendarz, co oczyszcza sytuację. Stąd przychodzi mi dygresja w nawiasie, że starożytni Rzymianie byli to sadyści, nie pozbawieni jednak pewnego poczucia humoru. Najbardziej dowcipnym i trafionym akcentem było zrzucenie chóru starców z kamiennych schodów teatru na sam dół. Trochę zrobiło mi się ich szkoda, bo przypominali mi zespół The Rolling Stones, a wiadomo przecież, że Koloseum to nie domek kempingowy. Moim zdaniem taka przedwojenna książka nie jest zła, bo zawiera myśl przewodnią: nawet w enerdowskiej ambasadzie jest miejsce na miłość, seks i pomidory.
Napisał student drugiego roku politechniki: Błażej
[/ALIGN]
Komentarze
Lisekolimpia311 # piątek, 23 kwietnia 2010 18:28:05
Niezarejestrowany użytkownik # niedziela, 25 kwietnia 2010 02:41:09
Tomektkacz # niedziela, 25 kwietnia 2010 08:14:54
"(...) sam ginie ugodzony do żywego."
Moje ulubione
vel Suhippovelsuhippo # niedziela, 25 kwietnia 2010 21:58:36
Tomektkacz # poniedziałek, 3 maja 2010 17:11:38
http://www.wgrane.pl/film/97d0285711db2d45cef8a4002f6b2d3e
Miłego oglądania
Niezarejestrowany użytkownik # wtorek, 7 grudnia 2010 19:21:51
Artur „Jurgi” JurgawkaJurgi # wtorek, 7 grudnia 2010 23:25:27