My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Archiwum: February 2010

…czy ktoś mnie czyta?

, ,


Głosuj na swoich Niezbyt chętnie biorę udział w konkursach, ale czasem człowiek ma ochotę „się sprawdzić”. Naszła mnie właśnie ochota by wziąć udział w konkursie na blogera roku, organizowanego przez Wiadomości24.pl. Zatem rzutem na taśmę, przysłowiowe za pięć dwunasta (dosłownie!) zgłosiłem swój udział.

Nie tyle mierzę w zdobycie nagrody, nie liczę na to, co jestem po prostu ciekaw, ilu czytelników przez te dwadzieścia miesięcy i 380 wpisów polubiło moją pisaninę na tyle, żeby oddać na mnie głos. Bo tak naprawdę nie wiem, ilu Was tam jest, po drugiej stronie. Niektórzy się udzielają czasem, większość zapewne czytuje po cichu.

Spoko, nie jest to żaden paserski konkurs „kto wyśle więcej smsów za x złotych”. Tu wystarczy kliknąć, podać e-maila i potwierdzić głos. Poza kategorią „kultura i media”, w której wystartowałem są i inne: zachęcam do przejrzenia i oddania swojego głosu. Niekoniecznie na mnie. A, można głosować również na dziennikarza obywatelskiego roku, zachęcam.

Zagłosuj na mnie - Bloger 2009 roku - Wiadomosci24

P.S. Gdyby ktoś mnie szukał na liście, znajduję się na ósmej lub dziewiątej stronie — skutek zgłoszenia się w ostatniej chwili. W podanym formularzu wystarczy podać swój e-mail, prośba o kod jest skierowana tylko do osób również biorących udział w konkursie. Potem wystarczy kliknąć link potwierdzający, który przyjdzie e-mailem.

P.S.2 2010-02-25 O północy głosowanie zostało zakończone. Odpinam zatem niniejszy wpis. Ogłoszenie wyników 11 marca, do tego czasu nic nie wiadomo.
[/ALIGN]

Ekologiczne przysłowie o miłości

, , ,

(przedwalentynkowe)

Old love

Stara miłość
nie jest biodegradowalna.


Dopust gorszy od trzęsienia ziemi, czyli kto się panoszy na Haiti?

, ,


Scjentolodzy panoszą się na Haiti


alarmuje wielkim tytułem portal tvn24.pl w swoim artykule. Wielkie nieba, co oni tam wyrabiają? – spyta wstrząśnięty czytelnik. Porywają dzieci? Mordują? Grabią?

Scjentolodzy przybyli na Haiti, by pomagać ofiarom trzęsienia ziemi. […] Część z nich przybyła na Haiti prawie dwa tygodnie jemu. Tom Cruise W region trzęsienia ziemi przyjechał też jeden z najbardziej rozpoznawanych na świecie scjentologów, aktor John Travolta. Swoim Boeingiem 707 przywiózł do Port-au-Prince sześć ton m.in. jedzenia, sprzętu medycznego. Przylecieli z nim także lekarze i wolontariusze - członkowie sekty.


Faktycznie, straszliwie się panoszą te scjentologi jedne. Nawet wysłali samolot z jedzeniem i pomocą! Co prawda, na fakt wysłania podobnego samolotu z pomocą przez katolików portal tvn24.pl nie zareagował oburzeniem… Ale Caritas uczciwie pieniądze zebrało od ludzi, a samolot dostało rządowy*, a te Travolty to ze swoich piniendzy! A skund mo, burżuj jeden?

Przylecieli z nim także lekarze i wolontariusze - członkowie sekty.

Specjalna metoda leczenia

- Nie mam wykształcenia medycznego - mówi jedna z nich Elena Chiancianesi, która przyjechała z Florydy, by pomóc w miejscowym szpitalu. - Ale jestem matką i gdzie są dzieci (...), to jest mój problem – dodaje.


Straszne, wolontariuszka nie ma wykształcenia medycznego i pewnie stosuje straszliwe scjentologiczne metody bandażowania i podawania tabletek. Wprawdzie artykuł sam przyznaje, że będą tam lekarze, ale to co. Scjentologiczni na pewno. Koszmar. Co prawda jak zakonnica** zakłada katolickie „szpitale”, w których chorych i umierających leczy się jedynie zachęcaniem do modlitwy, nie podawszy cierpiącym nawet środka przeciwbólowego, to jest to zapewne jak najbardziej normalna metoda leczenia, tvn24.pl nigdy na ten temat nie wydziwiał. Nikogo nie zdziwiło też, wracając do Haiti, że przez tydzień pobytu nasi polscy, szlachetni ratownicy, pomogli „aż” 75 (słownie: siedemdziesięciu pięciu) osobom. Może był to „strajk włoski”?

Jednak na bieżącej pomocy prawdopodobnie się nie skończy. Scjentolodzy już zapowiedzieli, że zamierzają stworzyć siedzibę na Haiti. - Nie mam wątpliwości, że w takiej czy innej formie kościół scjentologiczny będzie tu obecny - powiedział Harney. Jak dodał, scjentolodzy pracują już nad stworzeniem sierocińca.


A to już potworne rozpanoszenie! Na stałe se zostaną! I jeszcze, scjentologi jedne, sierociniec zbudują. Skandal! Pewnie będą robić konkurencję tej polskiej misjonarce lecącej na Haiti, która była bohaterką materiału w TV.

Czytaj dalej…

Były sobie świnki (cenzorki) trzy…

, ,


Zwykle to Chiny są symbolem cenzurowania i kontrolowania Internetu, ale to w końcu państwo komunistyczne i czego innego się tu spodziewać? Nie gorsze zapędy mają jednak kraje z pozoru demokratyczne: Australia, Białoruś, czy… Polska.

Rząd Australii Południowej wpadł nie wyśmienity pomysł: w związku ze zbliżającymi się wyborami każdy internauta wyrażający w sieci opinię o jednym z kandydatów jest zobowiązany do podpisania się imieniem, nazwiskiem i adresem. Nie wiem, jak brzmi konstytucja Australii, ale delegalizacja prawa do anonimowego wyrażania opinii kojarzy mi się ze stalinizmem i podobnymi zwyrodnieniami. Że nie wspomnę o głupocie tego pomysłu ze względów czysto technicznych. Nieegzekwowalne prawo to zawsze głupie prawo, ale politycy w obronie swoich umaczanych gąb są w stanie uchwalić wszystko.

Mniej dziwią takie pomysły wdrażane na Białorusi. Też w związku ze zbliżającymi się wyborami. Dekretem prezydenta Łukaszenki od lipca wszyscy dostawcy usług internetowych są zobowiązani do stworzenia profilu osobowego każdego użytkownika sieci, zawierającego dokładne dane osobowe. Wszyscy internauci, jak też strony internetowe, będą kontrolowani przez specjalną jednostkę podległą prezydentowi. No jak w Australii, tyle że skuteczniej. Oczywiście wszystko to ze względu na potrzebę „walki przeciwko wszelkiemu bezprawiu i poprawy bezpieczeństwa kraju i jego obywateli”. Powinniśmy bić brawo, bo po raz pierwszy Łukaszenka wzoruje się na nas…

Dokładnie taki sam argument stosuje rząd Polski, forsując na chama idiotyczną ustawę o „Rejestrze Stron i Usług Niedozwolonych”. Wprowadzana na wariata, bez konsultacji społecznych, bez konsultacji z ekspertami, nielogiczna, niespójna, droga i nieskuteczna (o czym już pisałem) może stanowić doskonały wzór dla reżimów totalitarnych, które jeszcze swoich ustaw cenzorskich nie wprowadziły. Już po fakcie i „po ptokach” rząd próbuje udawać, że projekt był konsultowany, ale raczej się tym tylko na kpiny naraża. Jak twierdzi, „cenzury nie będzie”, co na nasze należy przetłumaczyć „wprowadzamy brzydką ustawę, ale nie będziemy z niej korzystać”.

Kim był Józef K.? Czyżby zagadka rozwiązana?

,


Pewnego ranka Józef K. obudził się i zamiast kucharki Anny zobaczył nieznanego, ubranego na czarno mężczyznę. Oznajmił on Józefowi, że jest aresztowany. K. ubrał się i szybko udał się do drugiego pokoju. Przy otwartym oknie siedział drugi mężczyzna, czytając książkę. Józef zażądał wyjaśnień i widzenia się z gospodynią, panią Grobach, jednak nieznajomy powiedział jedynie, że K. jest aresztowany i nie wolno mu opuszczać pokoju. Ponieważ ma czekać na wyniki toczącego się dochodzenia związanego z jego osobą, powinien zachować spokój i oddać na przechowanie swoje osobiste rzeczy.



Każdy, kto nie uciekał na widok książek, powinien z marszu rozpoznać ten fragment. Tak, to początek „Procesu” Franza Kafki, onirycznej i absurdalnej powieści o (zależnie od interpretacji) opresji totalitarnego państwa, samotności, nieumiejętności wzięcia odpowiedzialności za własne życie, itd. Dzieje Józefa K. który usiłuje dowiedzieć się, o co jest oskarżony, błąkając się po sądach, urzędach i nie otrzymując znikąd pomocy, mogą się zaiste przyśnić w najgorszym koszmarze. Kim był Józef K.? Kogo metaforą, alter ego?

Nikt nigdy nie znalazł odpowiedzi na to pytanie i może ona nie istnieje. A może jednak…?

Audytor Bernis usiadł i z goryczą potępiał nieporządki panujące w prowadzeniu śledztwa. Między nim a kapitanem Linhartem już od dawna panowały naprężone stosunki, konsekwentnie podtrzymywane z obu stron. Jeśli do rąk Bernisa dostał się jakiś papier należący do Linharta, to Bernis zaprzepaszczał go tak doskonale, że nikt nie mógł go odszukać. Linhart robił to samo z papierami Bernisa. Wzajemnie gubili swoje załączniki.
(Papiery dotyczące Szwejka znaleziono w archiwum sądu wojennego dopiero po przewrocie, z taką relacją: „Zamierzał zrzucić maskę obłudnika i publicznie wystąpić przeciwko osobie naszego monarchy i naszego państwa.” Papiery te były wsunięte w akta dotyczące niejakiego Józefa Koudeli. Na okładce był krzyżyk, a pod nim data z adnotacją: „Załatwione”.)



Tak, tego też nie sposób nie znać, to fragment „Przygód dobrego wojaka Szwejka” Jaroslava Haška. Czy wspomniany mimochodem Józef Koudela może być kafkowskim Józefem K.? A może to tylko przypadek? Zestawmy fakty:

• Obaj autorzy: Jaroslav Hašek i Franz Kafka urodzili się w tym samym roku, w tym samym mieście (1883, Praga czeska).
• Obaj musieli tak samo doświadczać absurdów Austro-Węgierskiej biurokracji. Groteska przygód Szwejka opiera się na rzeczywistych wydarzeniach (przypisek autora do fragmentu o gubionych załącznikach: „trzydzieści procent ludzi, którzy siedzieli w garnizonie, spędziło tam wszystkie lata wojny bez jednego przesłuchania”). Kto nie wie, dodam, że książka i film „C.K. Dezerterzy” to również nie wymysł autora, lecz prawdziwe wydarzenia.
• Mogli się więc znać. Czy się znali? Nie wiem, ale Max Brod, przyjaciel i promotor Kafki, popularyzował również twórczość Haška, co uprawdopodobnia takie przypuszczenie.
• Kalendarium:
– 1914-1915 — Fraz Kafka pisze „Proces”,
– 1921 — pierwsze wydanie pierwszego tomu przygód Szwejka, zawierającego powyższą humoreskę,
– 1923 — umiera Jaroslav Hašek, „Przygody dobrego wojaka Szwejka” kończy ktoś inny,
– 1924 — umiera Franz Kafka,
– 1925 — „Proces” zostaje wydany pośmiertnie.

Zatem Hašek mógł, przynajmniej teoretycznie, znać, zobaczyć niewydany jeszcze „Proces”. Mógł mu go pokazać sam autor, lub też Max Brod mógł choćby o nim opowiedzieć. Taka drobna, intertekstualna aluzja to całkiem prawdopodobna rzecz. Oto zagadka dla miłośników wertowania biografii…

Przypomnijmy jeszcze, jak skończył nieszczęsny Józef K.

[…] Józef przestał się opierać i ruszył raźno przed siebie, nadając kierunek dalszemu marszowi. Uznał, iż musi do końca zachować godność, spokój i rozsądek. Nie chciał pozwolić, aby mówiono o nim, że na początku chciał zakończyć swój proces, a teraz - u jego końca - pragnie rozpocząć go od nowa. Pogodził się ze swoim losem. Nie chciał nawet zatrzymać się przed policjantem, któremu on i jego dwaj milczący towarzysze wydali się podejrzani. Niedługo potem K. i jego oprawcy znaleźli się poza miastem w starym, pustym kamieniołomie. Tutaj rozebrali Józefa i zaczęli przygotowywać go do egzekucji. Posadzili go przed wielkim kamieniem tak, by głowa skazańca znalazła się ponad górną krawędzią skały. Następnie jeden z katów wyjął z pochwy długi, rzeźnicki nóż. K. siedział na ziemi, nie zmieniając swej pozycji. Kątem oka zobaczył, że w budynku stojącym przy kamieniołomie otworzyło się okno, poprzez które wyjrzał jakiś człowiek. Józef zastanawiał się przez chwilę, kim ten człowiek jest i czy mu współczuje. Chciał żyć, ale nie mógł się oprzeć przeznaczeniu. Nie wiedział, za co umiera i kto jest jego oskarżycielem. Jeden z mężczyzn chwycił go za gardło, drugi zaś wbił ostrze noża w jego serce.

Józef K., kończąc swoje życie, pomyślał, że umiera jak pies.



Wspomniany przez Haška krzyżyk i adnotacja „Załatwione” na okładce papierów Józefa Koudeli wydają się być tutaj jak najbardziej pasujące.


         UZUPEŁNIENIE

W posłowiu do „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, którego autorem jest Edward Madany, znalazłem wskazówkę, że Jaroslav Hašek i Franz Kafka nie tylko się znali, ale wręcz że Kafka był swoim kolegą po piórze zafascynowany:

Hašek, plebejusz w literaturze, trzymający się z daleka od aktualnych wówczas prądów artystycznych, okazał się po latach pisarzem antycypującym nowoczesne tendencje literackie. To jakby z boku włączał się w ruch dada, to przyciągał do siebie wybitne indywidualności, między innymi Franza Kafkę i Egona Erwina Kischa, tworząc wspaniałą, happeningową mistyfikację pod nazwą Partii Umiarkowanego Postępu w Granicach Prawa i kandydując z jej ramienia na posła do parlamentu wiedeńskiego.



Wybrane cytaty z „Przygód dobrego wojaka Szwejka” na blogu Elementy i fragmenty.

I przejęzyczenie ciałem się stało

, ,


Greyfruit