My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Zasubskrybuj kanał RSS

Posty oznaczone tagiem "retroinformatyka"

Zespół starych klamotów, czyli muzyka mechaniczna

, , , ...


Michael Vorfeld gra melodyjki na żarówkach. Nie, wcale nie w ten sposób, jaki podsuwa nam wyobraźnia, nie używa żarówek jako „cymbałków”, jak można by pomyśleć. Zmusza żarówki do wydawania dźwięków po prostu włączając je i wyłączając. Mało kto w ogóle zwraca uwagę, że żarówki wydają jakiś cichy odgłosik przy włączaniu, a żeby jeszcze zrobić z tego muzykę? Ten pan na to wpadł, tworząc szczególny spektakl dźwiękowo-wizualny, w którym światło rodzi się naprawdę razem z muzyką.



Pierwszy raz z mechamuzyką (jest na to jakiś polski termin?) zetknąłem się podczas pracy i zabawy z komputerami ośmiobitowymi. Kolega Tkacz był posiadaczem Commodore 64 i razu pewnego zademonstrował mi program, który potrafił odgrywać muzykę… przy pomocy stacji dysków. Stacja wybrzękiwała i wystukiwała melodię całkiem wyraźnie przy pomocy głowicy i silniczka krokowego. Niestety, po kilku koncertach stwierdziła, że muzykowanie woli bardziej i odmówiła swojej codziennej pracy, czyli czytania i zapisywania dyskietek…
[/ALIGN]

Czytaj dalej…

Last Galaxy Hero, czyli Space Invaders po liftingu

, , ,


Odgrzewane kotlety to bombowy interes, jak to już pisałem o remake'ach, miałem oczywiście na myśli głównie rimejki gier, ale i w innych dziedzinach kultury i rozrywki jest podobnie: czy to w filmie, czy literaturze.

Ostatni podany przeze mnie przykład, Azangara czyli remake gry Montezuma's Revenge to przykład pięknego podrasowania ośmiobitowej grafiki do trójwymiaru przy zachowaniu płaskości rozgrywki. Dziś zaprezentujemy inne podejście. Last Galaxy Hero oparto na przeklasycznej grze Space Invaders, ale przeniesiono ją w trójwymiar całkowicie.

Space Ivaders Nowa oprawa graficzna i dźwiękowa nie zmieniła sensu gry: jeździmy działkiem laserowym prawo-lewo (a także góra-dół, w końcu to trójwymiar), zestrzeliwując szeregi coraz groźniejszych pojazdów Obcych. Są oczywiście nowe elementy: wypadające bonusy (lepsze działa, opancerzenie, punkty, osłony, droidy naprawcze), naloty bombowe, które najlepiej przeczekać… i to w sumie wszystkie urozmaicenia. Szeregi obcych nadciągają i mamy ich nie przepuścić. Strzelają, poruszają się na boki, trzeba albo przewidywać ich ruch, albo wykorzystywać chwile bezruchu, kiedy to oni nas ostrzeliwują. Z każdym poziomem ich ruch staje się coraz bardziej nieprzewidywalny, strzały celniejsze, pancerze twardsze, liczba większa. Na końcu każdej planety nieodzowny boss, czyli megatwardziel. I zaczynamy od nowa, w innej scenerii.

Last Galaxy Hero

Czyli całe, nieśmiertelne Space Invaders. I tak samo wciąga, wszelkie nowości zachowały charakter gry. A, wspomniałem piękne wybuchy i rozpadające się statki? To lubię. Cała gra ma przy okazji coś z nieuchwytnego klimatu Gwiezdnych Wojen – dyskretna muzyka, dźwięk laserów, wybuchy, sceneria przypominająca inwazję na Hoth.

Przepraszam za kiepską jakość filmu, z braku laku nagrywałem aparatem foto
W rzeczywistości pojazdy obcych są wyraźne i szczegółowe

[/ALIGN]

Podsumowując: bez fajerwerków – ale ich ma nie być, to w końcu casual gaming – ale rzetelna robota. Proste, wciągające, relaksujące. Taka jest większość gier Realore. Gra kosztuje parę dolarów, ja ją mam za friko z ukochanego Game Giveaway of the Day – lubią powtarzać oferty, warto więc zerkać.

Miłośnikom gier, z zwłaszcza historii gier, polecam historię powstania gry Space Invaders, bardzo ciekawa opowieść z czasów scalaka łupanego.

Montezuma wciąż powraca, a jego zemsta cieszy

, , ,


Pisanie nowych wersji starych gier, czyli „rimejków” to niezły biznes. Nie trzeba mieć własnego, czasem ryzykownego pomysłu, korzysta się na nostalgii dawnych graczy za grami z dzieciństwa. Pisanie na nowo cudzych starych gierek jest traktowane, dzięki ich prostocie, jako niezła wprawka programistyczna, czy projektowa. Stąd wiele darmowych gier, choć są i komercyjne. Stopień odtworzenia, podobieństwa i grywalności jest różny. Dziś pokażę wyjątkowo udane podejście do starych platformówek, jakie swego czasu wpadło mi w ręce. Ale po kolei.

Montezuma`s Revenge!

W 1984 roku pojawił się jeden z największych hitów na ośmiobitowce: Montezuma's Revenge! Początkowo na komputery i konsole Atari, potem rychło przeniesiono go chyba na wszystko, co się dało. Przygody poszukiwacza skarbów imieniem Panama Joe w pałacu legendarnego Montezumy były niezwykłym sukcesem. Choć dziś gra może wydawać się prościutka, to wówczas była programistyczne i graficznie solidną robotą. Kapelusz miał się kojarzyć z modnym wówczas filmem o przygodach Indiany Jonesa, w najbardziej rozpowszechnionej jednak wersji gry ludek nosi wełnianą czapeczkę z pomponem – czemu, to dość długa, choć ciekawa historia. Zobaczcie jednak sami:

Montezuma`s Revenge!

Czytaj dalej…

Draconus, albo: kiedy nie było jeszcze GPS

, , , ...


Nigdy nie byłem zapalonym graczem, ale były gry, które wciągnęły mnie na amen. Kilka na PC, kilka dawniej, w czasach ośmiobitowego Atari. Jedną z nich była klasyczna komnatówka z rewelacyjną muzyką tytułową: Draconus. W roku 1992, kiedy się nią zagrywałem, nie znałem towarzyszącej jej legendy, więc i dziś pominę ją milczeniem. Chodziło się w niej humanoidalnym, zielonym smokiem po wielkim labiryncie pełnym gryzących stworów. Kolejne znajdywane artefakty pozwalały zyskiwać nowe umiejętności, w tym umiejętność przemiany w pływającego Draconautę — a że znaczna część labiryntu zalana była wodą, było to nieodzowne. Chyba po raz pierwszy w życiu zacząłem wtedy tworzyć mapę do gry, bez tego przejść wydawało się niemożliwe. Wreszcie Draconus zdobył umiejętność rzucania kul ognia i znalazł drogę do serca labiryntu, gdzie – jak się okazało – trzeba było pokonać wielkiego, obrzydliwego, niehumanoidalnego smoka. Którego pokonał, a mapa spoczęła w szufladzie z okołoatarowskimi papierami.



Draconus był kultową grą dla niemal każdego atarowca. Po latach wielu z nich dopada nostalgia. Dla nich powstał np. serwis z mapami do gier, gdzie nie mogło braknąć i Draconusa. Jako że i ja jakoś tam palce tam maczałem, razu pewnego poskanowałem swoją wygrzebaną z szuflady mapę, nabazgroloną mazakami na kilkunastu kartkach z zeszytu, złożyłem do kupy i zapodałem na stronę, gdzie spoczęła dumnie (?) obok eleganckich map, stworzonych ze screenshotów przez kolegę Petera.

Draconus: mapaFragment mapy autorstwa Petera… (cała)

Draconus: mapa…i ten sam fragment labityntu w moim wykonaniu (cała)

Cyfrowy zaczarowany ołówek i maszyna niesamowita

, , ,

Ja sam jestem graczem zdecydowanie okazjonalnym i kiepskim, grywam rzadko i niewielu grom daję się wciągnąć na dłużej. Nie znaczy to, że gier nie lubię. Wręcz przeciwnie: uważam je za doskonałą rozrywkę, z przyjemnością eksploruję serwowane nam przez twórców gier światy do cna. Obserwuję też (choć może jednym okiem) co się w tej dziedzinie dzieje. Skupiam się jednak nie na tytułach głośnych, medialnych i napakowanych grafiką, ale na pomysłach i realizacjach oryginalnych. Bo choć to prawda, że trudno wymyślić coś naprawdę oryginalnego, to rozwijająca się technologia pozwala nam na ciekawe realizacje starych (i nowych) pomysłów. W zasadzie to właśnie moim zdaniem gry dopiero teraz wychodzą z wieku niemowlęcego. Po okresie fascynacji samym faktem, że coś się na ekranie rusza, po fascynacji coraz bardziej realistyczną grafiką, przychodzi czas na eksplorowanie możliwości, jakie daje nam technologia i stworzenie z gier prawdziwej sztuki. Jedenastej muzy.

Czytaj dalej…

Ponura krytyków dyktatura

, , , ...

…czyli co jest sztuką, a co nie?

Dama z łasiczką Chadzając na różne wystawy, mam możliwość oglądania przeróżnych rzeczy. Do bardziej charakterystycznych należy wszelkiego rodzaju rękodzieło artystyczne. Miałem więc okazję być na rozstrzygnięciu ogólnopolskiego konkursu tkactwa w jedynym w Polsce Muzeum Rzemiosła Tkackiego w Turku, jak też i na mniejszym, choć równie ciekawym wernisażu wystawy Pracowni Rękodzieła Artystycznego w tym samym mieście. Rozmach niektórych prac bywa zdumiewający, można zobaczyć i dzieła odtwórcze – bardzo często reprodukcje znanych obrazów, jak choćby Damy z łasiczką – jak i projekty własne. Może niejeden krytyk kręcić nosem, że to żadna sztuka, ale u przeciętnego odbiorcy ogrom pracy, jaki musi być włożony w wykonanie sporego obrazu przy pomocy kolorowych nitek budzi szacunek sam w sobie. Chciałbym kiedyś zobaczyć Bitwę pod Grunwaldem w tej technice. Może nie jest to szczególnie popularna forma sztuki, ale na pewno doceniana. A fakt, że oglądana z bliska rozpada się na zbiór kolorowych kwadracików niczego jej nie ujmuje.

Czytaj dalej…

Porozmawiaj sobie z książką

, , , ...

Książka jest jednym z najbardziej osobistych rodzajów rozrywki — czytanie dla wielu jest czynnością niemal intymną. To książka jednocześnie najbardziej pobudza wyobraźnię i pozwala najpełniej wtopić się w wymyślony, odmienny świat. Wręcz zdepersonifikować się czasowo… Ileż nieraz byśmy dali, aby ulubiona powieść się skończyła inaczej, byśmy mogli zstąpić do jej świata i pomóc bohaterom? Do pewnego stopnia te ciągoty spełniały wymyślone w XX wieku gry fabularne, ale odzierały one przygodę z tej intymności kontaktu. Granie w erpega to już jest czynność społeczna, nie ma w niej tego czystej wody eskapizmu, którego często po prostu potrzebujemy…
Pierwsze gry komputerowe kojarzą się przytłaczającej większości z prostymi strzelankami i zręcznościówkami typu Space Invaders, czy PacMan — w każdym razie z prymitywną, kwadratową grafiką i szczątkową fabułą. Dzisiejsze gry to przede wszystkim zaś rozbudowana, fotorealistyczna grafika, dorównująca momentami trickom filmowym oraz często całkiem zaawansowana fabuła. Takie spostrzeżenie pozwala przeprowadzić prostą linię domniemanej ewolucji tej dziedziny rozrywki. Niestety, linię zdecydowanie błędną, bo sprawy nigdy nie są takie proste. Pierwsze gry komputerowe powstały bowiem, kiedy jeszcze komputery zajmowały całe piętra w instytutach badawczych i nie dysponowały nie tylko grafiką, ale czasem nawet w ogóle jakimkolwiek monitorem. Kiedy dane wprowadzało się już klawiaturą, ale odpowiedzi dostawało z drukarki. Jak na czymś takim można grać? — zapyta wielu. A można, i to pięknie można.

Czytaj dalej…

Nic świętego…

, , , ...

Za dawnych czasów mój zachwyt wizualny budziła gra Karateka na komputer Atari XL/XE. Prezentowała niezwykłą jak na tamte czasy animację, to był być może pierwszy raz, kiedy do gry wideo przeniesiono ruchy żywego człowieka. Może inaczej: kojarzycie starą grę Prince od Persia z niezwykłą animacją postaci? A, to znacie, co? Otóż gra Karateka jest starszą grą tego samego autora, była można rzec – wprawką, czy zwiastunem nadchodzącego przeboju. PoP na Atari nie powstało, bo komputer ten tracił już wówczas popularność i nie opłacało się inwestować w niego większej ilości czasu i wysiłku. Pozostał atarowcom Karateka z podobną fabułą — bohater musi uratować więzioną miłość – Mariko, pokonując po drodze wrogów i złego czarnoksiężnika. A tak mniej więcej wygląda finał gry:


Oj, ale co to? Ech, ktoś sobie niecnie z nas zażartował i przerobił końcówkę… Nie najdziesz świętości w tym świecie, wszystko ludzie wykpią… I bardzo dobrze zresztą, dla artystów i satyryków tabu nie powinno istnieć.

Czytaj dalej…

Normalnie, oba ma, a ile ma mieć?

, ,

Barack Obama Dziś Barack Obama został prezydentem Stanów Zjednoczonych. Czterdziestym czwartym prezydentem, ale pierwszym czarnoskórym na tym stanowisku. Napisano o tym już dość, o oczekiwaniach i nadziejach, o odpowiedzialności, o przełomie, o roli Martina Luthera Kinga, o nadziei ludzkiej i euforii. Nie będę tego powtarzał. Ale gdzieś, kiedyś, ktoś postawił stopnie, które pozwoliły dojść do tego symbolicznego wyboru: pierwszy czarnoskóry (lub po prostu niebiały) burmistrz, senator, kongresmen.

Czytaj dalej…