Guma do żucia dla oczu; czy telewizja dla zębów?
poniedziałek, 25 sierpnia 2008 22:23:49
Sięgając po analogię kulinarną: lubię sobie uczciwie napchać bebech przysłowiowym schabowym z ziemniakami i kapustą, chętnie też zjem egzotyczny, wyrafinowany przysmak (niech to nawet będą ślimaki w occie, albo smażone pijawki). Nie znoszę natomiast fastfoodowej brei, która składa się głównie ze sztucznych barwników, sztucznych aromatów i chemicznego wzmacniacza smaku. Ach, no i soli. A tak niestety tylko mogę określić to, co można zwykle zobaczyć w „radiu z lufcikiem”. Dlatego telewizor sprzedałem kilka lat temu, a sprzedałem go w momencie, kiedy sobie uświadomiłem, że go nie włączałem od kolejnych lat kilku. Zrobiłem to bez żalu i nigdy mi go nie brakowało.
O pardon, pamiętam, że raz spróbowałem wrócić do TV — kiedy na nowo podłączono mi kablówkę (celem dostarczenia Internetu), specjalnie przetaskałem telewizor, namęczyłem się z podłączaniem i regulacją, żeby obejrzeć film dokumentalny, który zapowiadał się bardzo ciekawie. Niestety, zawiodłem się i to nawet nie poziomem. Stwierdziłem, że znaczna część filmu to rzeczy oczywiste plus pustosłowie, a co do tych nielicznych nowych wiadomości… Przez półtorej godziny – bo tyle trwał film – w sieci znalazłbym dużo więcej wiadomości na ten temat, bardziej szczegółowych i lepiej podanych. Spokojnie przyswoiłbym 20 razy więcej informacji, nawet, gdybym musiał je przyswajać w wersji angielskiej (a byłem wtedy mniej wprawny w języku angielskim, niż dziś). Więc najlepszą dla mnie receptą okazało się — wyczaić ciekawy temat w programie TV, ale zamiast telewizora odpalić Google. Zdarzało mi się oczywiście oglądać TV, u babci albo brata. U babci zwykle włączałem wiadomości — i ziewałem, bo newsy dnia znałem już od kilkunastu godzin — z Internetu. Z bratem za to czasem oglądałem jakiś film, czy serial. Często nawet mnie wciągał. Niestety, wszelka ciekawość wyparowywała, zanim kończyła się pierwsza przerwa na reklamy. Przerwa w dopływie bodźców powodowała, że po prostu przestawało mnie interesować zakończenie.
Ku własnemu zdumieniu niedawno odkryłem, że rynek TV zmienił się na lepsze. Bynajmniej nie polepszyły się najpopularniejsze kanały TV, niektóre wręcz jeszcze podupadły. Kiedy babcia przeszła na droższy abonament w kablówce, „odkryłem” kanały tematyczne. Chętnie włączam zwłaszcza dokumentalne: National Geographic (tu akurat programy to niestety często straszne wodolejstwo i chaos organizacyjny), Planète, Viasat Explorer, Viasat History, Discovery. Oczywiście w znacznym stopniu tyczą się ich zarzuty, jakie wyżej napisałem pod adresem tamtego nieszczęsnego programu dokumentalnego… Ale w najgorszym wypadku zawsze na którymś znajdę coś, no co warto popatrzeć choćby jednym okiem. Na przykład przy obiedzie — nie lubię patrzeć w talerz i myśleć tylko o przeżuwaniu, lubię mieć mózg zajęty jakąś, choćby niewielką, aktywnością. Jak nie mam pod ręką książki, to ciekawy program jest jak znalazł.
Ale jeszcze większe dla mnie odkrycie to niektóre kanały filmowe: Ale Kino! czy Kino Polska. Serwują najczęściej filmy stare, niszowe, mało znane — a przez to tanie. I nie muszą przerywać ich reklamami. Ale przede wszystkim — mogę dzięki nim obejrzeć perełki, których inaczej nigdy nie miałbym szansy obejrzeć. Ach, choćby stary, czarno-biały serial na podstawie „Niewiarygodnych przygód Marka Piegusa” Edmunda Niziurskiego. Gdyby nie Kino Polska, zapewne nawet bym nie wiedział, że ta książka, hit mojego dzieciństwa, została sfilmowana. W rewelacyjnej obsadzie zresztą. Albo ekranizacja „Wyspy złoczyńców” Zbigniewa Nienackiego, z 1965 roku. W roli głównej Jan Machulski, muzyka: Wojciech Kilar, słowa piosenki: Agnieszka Osiecka… TVP w życiu by tego nie puściła! Nawet dość pusty w swej treści kanał Zig Zap mnie mile zaskoczył: można zobaczyć animowane przygody komiksowego Valeriana (kto go pamięta ze Świata Młodych?). Nie pogardzę też przygodami Herculesa Poirot, które serwuje Ale Kino!
Nawet fakt, że filmy i seriale na takich kanałach puszczane są kółko i wciąż powtarzane staje się pozytywny — nie muszę martwić się, że coś przegapiłem, prędzej czy później szansa się powtórzy. Ach, a może kiedyś któryś kanał puści kultową Załogę G? Niestety, pewnie nie. Jak się dowiedziałem, kopie tego serialu zostały swego czasu skasowane i wykorzystane do czego innego. Serial, którym moi rówieśnicy się tak ekscytowali, już nigdzie nie istnieje (w tej wersji, bo oczywiście można go na nowo sprowadzić/przetłumaczyć). Ciekawe, ile jeszcze rzadkich rzeczy zniknęło w ten sposób, może nieodwracalnie, z archiwów i półek Telewizji Polskiej… „Dziękujemy” ci, TVP!
P.S. A tak na marginesie, bo ludzie pytają, autorem słów „Telewizja to guma do żucia dla oczu” jest Frank Lloyd Wright.
Komentarze
Niezarejestrowany użytkownik # czwartek, 26 marca 2009 16:25:08
Niezarejestrowany użytkownik # czwartek, 3 grudnia 2009 16:59:25
Niezarejestrowany użytkownik # wtorek, 19 stycznia 2010 19:12:46
Niezarejestrowany użytkownik # czwartek, 11 marca 2010 14:02:37
Artur „Jurgi” JurgawkaJurgi # czwartek, 11 marca 2010 21:15:23
http://files.myopera.com/Jurgi/blog/valerian-animated-cartoon.jpg -
Niezarejestrowany użytkownik # wtorek, 14 września 2010 18:23:40
Niezarejestrowany użytkownik # poniedziałek, 20 września 2010 21:09:12