Irracjonalna walka z irracjonalnością
piątek, 6 marca 2009 22:28:34
MEN chce, by licealiści dyskutowali o sensie astrologii, istnieniu żył wodnych, lewitacji czy kreacjonizmie. Pomysł wywołał oburzenie części naukowców. - Mówienie w szkole o paranauce jest schlebianiem nieuctwu - tłumaczy prof. Łukasz Turski. Jednak nie wszyscy są przeciw. - Rozumiem intencję pokazania uczniom, że istnieją sfery które są mniej lub bardziej racjonalne, a niektóre nieracjonalne - mówi historyk idei, prof. Marcin Król.
MEN proponuje by w liceum, w bloku „Przyroda” uczniowie dyskutowali z nauczycielami m.in. na tematy: „Astrologia, różdżkarstwo, rzekome » prądy «, (żyły) wodne, lewitacja - co na ten temat mówi fizyka”, „Bioenergoterapia - współczesna magia lecznicza”, „Teoria inteligentnego projektu - odświeżona wersja kreacjonizmu”.
Informacja oburzyła naukowców. Fizycy z Uniwersytetu Warszawskiego napisali do MEN list w którym napisali: "Za całkowite nieporozumienie uważamy tematy, których realizacja ma zwalczać poglądy pseudonaukowe, takie jak: różdżkarstwo, kreacjonizm czy homeopatię - dyskutowanie z pseudonauką tylko ją nobilituje. Lepiej może pomyśleć o zajęciach z logiki". (źródło: gazeta.pl)
Jak najbardziej jestem za nauką logiki w szkołach, ubolewam, że jej nie miałem, bo pewnie miałbym bardziej zdyscyplinowany umysł. Dziwne jednak, że według prof. Turskiego uczenie racjonalnego myślenia jest nieracjonalne. Oczywiście, padają argumenty, że wszystko zależy od implementacji, czyli od nauczyciela. A czy w przypadku powszechnie nauczanych przedmiotów nie zależy? Nieraz spotykałem przypadki, kiedy to na przykład lekcje języka polskiego były okazją dla niedouczyciela do wygłaszania bzdur o języku polskim… Na szczęście z tego przedmiotu akurat nie osobiście, mnie się trafiali dobrzy poloniści, ale relacji trochę się nasłuchałem. Naoglądałem też, z innych przedmiotów.
W zasadzie to na przeróżnych blogach na ten temat napisano już chyba wszystko i nie sposób powiedzieć nic, co by nie było powtórzeniem lub parafrazą. Dlatego przytoczę komentarz użytkownika o pseudonimie Mikołaj pod wpisem na blogu Bogdana Misia:
Chciałbym cichutko zauważyć, że UFO istnieje. Jest bowiem grupa obserwacji, których za cholerę nie idzie wytłumaczyć zjawiskami przyrodniczymi, astronomicznymi czy działalnością człowieka. Nie oznacza to od razu, że w środku siedzą zielone ludziki z Marsa i niszczą nam zboże w odwecie za wysyłanie ziemskiego metalowego złomu do nich […]
I w tym szkopuł, że prof. Łukasz Turski postuluje podejście udawania, że nie ma problemu: UFO nie istnieje i kropka, a mówienie o nim czegokolwiek, nawet, że UFO nie istnieje, jest zbrodnią przeciwko nauce. Tak, jak zamknę oczy, to potwór zniknie? I ten człowiek powołuje się na naukę i racjonalizm? Podkreślę raz jeszcze, że ten człowiek ma wyraźnie naturę agresywnego parapsycholofoba. W komentarzach pod przytaczanym wyżej artykułem na gazeta.pl użytkownik uoijf napisał:
Ten Turski to ma chyba jakąś obsesję z tymi paranaukami. Żona mu uciekła z radiestetą, czy co?
No wygląda to na cios w samo sedno. Ale wracając do wcześniejszej wypowiedzi Mikołaja z blogu Internetowy Obserwator Mediów:
Jeśli te zajęcia wytłumaczą młodzieży taką drobną różnicę, to jestem za. Podobnie jak za opisaniem kreacjonizmu i przypomnieniem przy tej okazji, że znaleziska geologiczne etc. wskazują, że ta kupka gruzu pałęta się wokół Słońca odrobinę dłużej, niż kilka tysięcy lat.
Przy takich propozycjach diabeł zawsze tkwi w szczegółach. Zajęcia z religii można było zorganizować tak, żeby ludzie poznawali najróżniejsze wyznania na świecie. Można było jednak zrobić z tego instrument promujący tylko jedno wyznanie.
I ten diabeł bardzo wychodzi — widać, że osoby, które zwykle mają podobne zdanie, nagle znalazły się po przeciwnych stronach barykady. I rozpoczynają kanonadę dosadnych słów, zamiast poczekać na jakieś szczegóły proponowanego pomysłu. Nie mówiąc już o tym, że taka sama argumentacja może być podstawą do zupełnie odmiennych postaw, jak to się stało w przypadku moim i Marcina.
Na tym bym może już zakończył, albo raczej w ogóle bym nie zaczynał, bo po co się powtarzać, gdyby nie nowa ciekawostka:
Wiara w kreacjonizm i “inteligentny projekt” może być naturalną tendencją, nie wynikającą z wpływu religii - informuje “New Scientist”.
Jak wykazały badania zespołu Deborah Kelemen z Boston University, niezależnie od swoich religijnych przekonań, osoby ze średnim wykształceniem często wierzą w wyjaśnienia, które sugerują celowość naturalnych zjawisk.
Ten sam sposób myślenia, nazywany “promiskuitywną teleologią” Kelemen zaobserwował u dzieci w wieku 7-8 lat. Dzieci te zgadzały się ze stwierdzeniami w rodzaju “Skały są poszarpane, aby zwierzęta mogły się o nie ocierać” albo “Ptaki istnieją, by pięknie śpiewać”. Z czasem uczą się lepiej rozumieć przyczyny i skutki naturalnych zjawisk. Kelemen i jego koleżanka Evelyn Rosset zaprezentowała 230 studentom uniwersytetu różne stwierdzenia […]
Co ciekawe, w podobny sposób rozumowali zarówno niewierzący, jak i religijni studenci.
Jak komentuje Paul Bloom z Yale University kreacjonistyczne podejście jest naszą naturalną tendencją, którą można przezwyciężyć tylko na drodze lepszej edukacji. Większość ludzi na Ziemi to kreacjoniści. Wiele osób nie rozumie zresztą subtelności naukowych teorii i traktuję wiarę w Darwinizm podobnie jak wiarę w Boga - “jestem dobrym świeckim liberałem, wierzę w Darwina jego naukę.”
Polecam całość wpisu. No, ale cóż w tym nowego? Sprawa jest dość oczywista: od dawien dawna znana jest skłonność ludzkiego mózgu do doszukiwania się nieistniejących, a znanych elementów w szumie i chaosie. Ludzki umysł ma silną tendencję do doszukiwania się porządku i celowości. I ona stoi tak samo za wieloma złudzeniami wzrokowymi, czy słuchowymi, jak i po równi za wiarą religijną i wiarą w słowa wróżki, czy astrologa. W zależności od nastawienia na obrazku będziemy widzieć albo dzban, albo dwie twarze, a w życiu albo przypadek, albo przeznaczenie.
A ja od dawna twierdzę, że jedno i drugie to to samo, tylko inaczej nazwane. To taki mój filodendrycki racjonalizm, mówiąc żartobliwie. A już odrobinę, ale tylko odrobinę poważniej, o tym samym mówi jeden z moich wierszy: o różnych postawach, które sprowadzają się do tego samego. Bo, przyznam wam się po cichu, w opisie tamtego wiersza ściemniłem. To nie jest nocna rozmowa kochanków. To pogawędka pomiędzy dwiema półkulami mojego mózgu, które mimo to jakoś tworzą razem całość. I tu też jest tajemnica, że ta sama argumentacja skutkuje przeciwstawnymi postawami. I jedno i drugie jest, jak zauważył Marcin, zabawne. Bo końcem końców – co też miało być podtytułem mojego webloga: wszystko jest śmieszne. CBDO.
Komentarze
Artur „Jurgi” JurgawkaJurgi # niedziela, 8 marca 2009 17:30:10
Źródło: Zawód wróżbita, czyli List otwarty w obronie rozumu na blogu Antymatrix.
Niezarejestrowany użytkownik # wtorek, 10 marca 2009 00:59:00
Niezarejestrowany użytkownik # czwartek, 16 kwietnia 2009 10:18:44