My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Związki zawodowe okiem Rafała A. Ziemkiewicza

, ,


Jak rocznica, to rocznica. Sięgnijmy wstecz – ale nie trzydzieści lat a tylko piętnaście. Wówczas ukazała się powieść science-fiction, czy też raczej political-fiction Rafała A. Ziemkiewicza „Pieprzony los kataryniarza”. Dawniej pisarza, dziś publicysty. Warto po nią sięgnąć, bo:

• jej akcja, jak można wyliczyć, dzieje się latem 2010 roku, czyli dziś;
• jedne z najlepszych fragmentów tej książki to opisy polityków prawicy oraz związków zawodowych i ich działaczy. Oraz skutków działalności tychże dla kraju. Opisy bardzo żywe i trafne.

I wszyscy byli, generalnie, zadowoleni. Jeśli robole rozrabiali, to przecież nie przeciwko zasadzie. Nie użerali się o jakieś wielkie sprawy, nie myśleli poprawiać świata. Im chodziło tylko o “bolączki”. To słówko zrobiło za pamięci Roberta niezwykłą karierę, proporcjonalną do kariery poglądu, że polityka jest wstrętna i brudna, wszyscy politycy kłamią i porządny człowiek winien omijać ją z dala, ograniczając się tylko do ucapienia, co jego. Bolączki to było to, co akurat fabryczna siła robocza potrafiła zrozumieć. Właściwie siła robocza miała tylko jedną bolączkę: żeby z tego tortu trochę więcej się dostawało im. Bo dlaczego nie, skoro jak się tak zbiorą w kupę, to każdemu mogą dać w mordę, zatrzymać każdy zakład, zablokować każdą drogę?




Stracił kupę czasu, usiłując się przebić przez zakorkowane centrum, by w końcu ugrzęznąć na dobre na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Alej. Od strony Dworca Centralnego pchała się całą szerokością prawego pasa spóźniona grupa związkowych manifestantów. Dokładnie tego właśnie było jeszcze Robertowi trzeba, żeby go ostatecznie dobić. Ruch został zatrzymany. Ludzie w zablokowanych samochodach przeklinali hanysów, święte krowy i chamstwo zbuntowane; od sprasowanego w korku tłumu biła skumulowana, bezsilna nienawiść. Przechodzący wyczuwali ją. Skandowali coś, krzyczeli z twarzami czerwonymi od wódki, wymachiwali kukłami, transparentami pełnymi bluzgów i ściskanymi w garściach trzonkami od motyk, z każdą minutą coraz bardziej naładowani samonakręcającą się agresją. Byli wystarczająco wściekli, że wynajęty przez związek pociąg przetrzymano parę godzin pod semaforami (w końcu związki kolejarzy też musiały jakoś uczcić Gwarancje), co stanowiło dla nich kolejny niezbity dowód prześladowania bojowników o robotniczą sprawę. Teraz drażniły ich jeszcze pomruki i nieprzyjazne twarze warszawiaków. […] W którymś momencie jeden z manifestantów nie wytrzymał, wychylił się z przechodzącej przez rondo kolumny i rąbnął trzonkiem od motyki w maskę najbliższego samochodu. Zanim zdążyli do niego podbiec policjanci z otaczającego manifestację przerzedzonego kordonu, to samo zrobił drugi i trzeci. Właściciel zaatakowanego samochodu wyskoczył ku napastnikowi, niemal natychmiast zjawili się obok niego inni kierowcy. Świadomość, że za chwilę także ich lakier może się znaleźć w niebezpieczeństwie, na moment spięła ludzi więzami rzadkiej solidarności. W obie strony posypał się gęstniejący z każdą chwilą grad jobów, tylne szeregi manifestantów zaczęły przystawać, kupić się przy wykrzykującym z furią i wywijającym drągiem mścicielu krzywd klasy robotniczej. Wzięci w dwa ognie policjanci naturalną koleją rzeczy zwrócili się przeciwko tej stronie, która napierała słabiej i zaczęli spychać kierowców pomiędzy samochody, ściągając w ten sposób na siebie ich furię. Atmosfera gęstniała, przesypujące się nad głowami stróżów porządku obelgi przestały już wymieniającym je wystarczać, zaczęli ponad i pod ramionami policjantów wystawiać ręce, popychając i szarpiąc za ubrania przeciwników. Wtedy do środka wydarzeń dopchał się wysoki mężczyzna o donośnym głosie wprawnego, wiecowego mówcy. Robotnicy cichli na jego widok i ustępowali posłusznie, patrząc tylko gniewnie spode łba. Mężczyzna krzyczał, że będą potrzebni pod URM, że tam siedzą prawdziwi wrogowie i żeby nie dali się prowokować policji. Te argumenty znalazły posłuch. Zawichrowanie w ruchu marszowej kolumny zaczęło się wyprostowywać, zanikać, zgęstniały tłumek rozproszył się. Sprawca całego zajścia dał się, z oporami, odciągnąć kolegom. Mamrotał coś po nosem, wreszcie, na pożegnanie, potrząsnął trzonkiem motyki w stronę kierowców i ryknął:
– My wam, jeszcze, kurwa, pokażemy! Pierdoleni... – zaniósł się na chwilę, nie mogąc znaleźć w pamięci stosownego epitetu. – Pierdoleni... posiadacze!!!



Manifestacja związków zawodowych

– Właściwie, żeby być szczerym, już się nad tym zastanawialiśmy – podjął inny z członków zespołu. – Zarzut jest jeden, ten sam we wszystkich publikacjach, które krytycznie się odnoszą do idei Gwarancji Społecznych. Że taki zakres praw socjalnych musi zniszczyć gospodarkę... […]
– Panie dyrektorze, zarzut, że gwarancja przeznaczania pięćdziesięciu procent dochodu narodowego na wydatki socjalne zmniejszy drastycznie konkurencyjność naszych produktów na światowych rynkach brzmi dość poważnie – nie ustępował człowiek w marynarce. Krzysztof, z pozoru nie zwracając na tę dyskusję większej uwagi, pisał coś na swoim notebooku. – Sama idea gwarancji, czyli przyznanie sąsiadom prawa do interwencji w wewnętrzne sprawy państwa też może być atakowana...



Dokładnie o dwunastej w południe prezes Siciński, z rozsadzającym mu piersi uczuciem triumfu, wkroczył na zbudowaną u stóp spiżowego króla mównicę. Prezes Siciński był szefem ogólnopolskiej komisji porozumiewawczej związków zawodowych, która skupiała siedem największych central związkowych. […] który spośród wszystkich obrońców ludzi pracy zyskał sobie opinię najbardziej zdecydowanego i nieprzejednanego.
Nie było wcale łatwo zdobyć sobie taką opinię. Obrońców ludzi pracy przybywało bowiem wprost proporcjonalnie, w miarę jak samym ludziom pracy wiodło się coraz marniej. Albo też może: ludziom pracy wiodło się coraz marniej, wprost proporcjonalnie do tego, ilu mieli obrońców. W każdym razie mieli ich już prawdziwe mrowie, wszyscy oni byli zdecydowani i nieprzejednani, i każdy chętny dowieść, że on najbardziej. W takiej sytuacji nawet poparcie generała–gubernatora i Dumorieza mogło nie wystarczyć, toteż Siciński, nawet gdyby chciał, nie mógł sobie pozwolić, by osiąść na laurach. Postawił rządowi twarde warunki i uparł się przy nich, nieczuły na perswazje, błagania ani próby przekupstwa, doprowadzając do stopniowego eliminowania z władz wrogów ludzi pracy, a ostatecznie do wielkiej, ogólnopolskiej akcji protestacyjnej. Ale zapewne i ona nie przyniosłaby sukcesu, gdyby w głośnym posłaniu nie odwołał się do prezydenta–imperatora Michaiła i Wspólnot Europejskich o wywarcie nacisku na rodzimych wrogów ludzi pracy oraz zmuszenie ich do poszanowania w Polsce ich praw.
Ten jego krok doprowadził ostatecznie do wiekopomnego wydarzenia, jakim było zapowiedziane na dzisiejszy dzień podpisanie przez pełnomocnika prezydenta–imperatora Wszechrosji i przewodniczącego Komisji Wspólnot Europejskich aktu Gwarancji Społecznych. Akt ten potwierdzał nienaruszalność i niezbywalność praw socjalnych dla obywateli Polski. Mniejsza już nawet, że Wspólnoty za podpisanie owej gwarancji nagrodziły rząd przyznaniem dodatkowych kredytów na zabezpieczenie socjalne dla najbardziej potrzebujących – choć było to oczywiście dodatkowym powodem do radości. Najważniejsza była pewność, że potężni sąsiedzi nie dopuszczą, by jakikolwiek rząd pokusił się kiedykolwiek o odebranie ludziom pracy i ich obrońcom tego, co im się należało.
Z punktu widzenia przewodniczącego Sicińskiego oznaczało to także, że żaden z siedmiu stojących obecnie za jego plecami i robiących dobre miny (choć w środku, nie wątpił, musiało ich skręcać) rywali nie miał już teraz co marzyć o zajęciu jego miejsca. I to także było przyczyną, dla którego jego pierś rozsadzało uczucie triumfu. Stanął na mównicy, uniósł ręce i w tym momencie przestało już istnieć cokolwiek poza entuzjazmem rozfalowanego tłumu, który od rana zwoziły na plac zakładowe autokary. To jemu bili brawo […]



Tak, dobrze widzicie, w powieściowej rzeczywistości Związki Zawodowe zagwarantowały sobie przywileje socjalne traktatem grożącym rozbiorem Polski w przypadki złamania przez rząd ustaleń. Jak widać, RAZ mocno krytycznie widział działalność związkową. Dziś, jako publicysta, kiedy szczególnie widać trafność jego oceny, Rafał A. Ziemkiewicz popiera to, co tak ostro krytykował.

Naiwniakus — Model Układu WyzyskowegoSztuka zmylenia konsumenta

Komentarze

Niezarejestrowany użytkownik środa, 1 września 2010 10:50:55

Anonymous writes: Jurgawka, a Ty to z drugiego pokolenia zydokomunistow?

Artur „Jurgi” JurgawkaJurgi środa, 1 września 2010 13:38:07

Jeśli przez „żydokomunistów” masz na myśli zwolenników wolności słowa, demokracji i gospodarki rynkowej, to właśnie tak, „z drugiego pokolenia zydokomunistow”: do dziś mam znaczki i legitymację Solidarności po ojcu.

Niezarejestrowany użytkownik środa, 1 września 2010 13:41:55

Anonymous writes: No, Arturku, nie mow ze mamusia siedziala bezczynnie w domu... laccoles38

Niezarejestrowany użytkownik środa, 1 września 2010 13:43:17

Anonymous writes: "wolności słowa" Wolnosci slowa dla siebie samych?

Niezarejestrowany użytkownik środa, 1 września 2010 13:45:26

Anonymous writes: No, nie zapomnialem. Wolnosc slowa to zydowstwo ma w powazaniu. O wolnosc czynow tu chodzi!

Niezarejestrowany użytkownik czwartek, 2 września 2010 19:33:27

mAniek writes: ciekawe, że hohaterscy tropiciele żydokomuny i masonów nie mają zwykle odwagi się podpisać. ;p

Niezarejestrowany użytkownik wtorek, 7 września 2010 03:48:54

Caddicus writes: Może Ziemkiewicz powinien nadal uprawiać futurologię, choć i jego współczesna publicystyka tez jest interesująca.

Jak korzystać z funkcji cytowania:

  1. Zaznacz tekst
  2. Kliknij link „Cytuj”

Napisz komentarz

Komentarz
BBcode i HTML niedostępne dla użytkowników anonimowych.

Jeśli nie możesz odczytać słów, kliknij ikonę odświeżania.


Buźki