My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Szczęście przymusowe, szczęście pyrrusowe

, ,


Spokojny żywot zwyczajnej rodziny w 2059 roku przerywa seria zdarzeń. Najpierw domowy robot Franciszek niedelikatnie obchodzi się z ciotką Florą. Winny okazuje się mały Piotruś, który zaprogramował robota przeciwko wiecznie zmyślającej siostrze Eli. Kto by pomyślał, że ciocia też kłamczucha? Kiedy rodzice myślą nad karą dla dzieciaków, te brną w dalsze kombinacje. Tymczasem ciotka Flora ulega zatruciu nieznaną substancją zawartą w produktach z alg morskich i traci własną wolę. Ojciec rodziny, wybitny naukowiec zajmujący się hibernacją odnosi upragniony sukces: udaje mu się opracować sposób przywrócenia do życia osób zamrożonych w latach siedemdziesiątych XX wieku…

Okładka Tak mniej więcej zaczyna się powieść „Synteza” Macieja Wojtyszki z roku 1978, klasyczna fantastyka dziecięco-młodzieżowa, jakiej kiedyś powstawało wiele, a jakiej dziś trudno uświadczyć. Sam autor jest dość znanym pisarzem (między innymi „Bromba i inni”, „Tajemnica szyfru Marabuta”, „Bambuko czyli skandal w Krainie Gier”, „Saga rodu Klaptunów”, „Bromba i filozofia”). Wojtyszko jest ponadto autorem komiksów, oraz reżyserem telewizyjnym, filmowym i teatralnym. Dzisiejszy telewidz zapewne będzie go kojarzył jako reżysera serialu „Doręczyciel”.

Niegrubą książeczkę czyta się lekko i przyjemnie. Napisana jest znakomitym piórem, z humorem oraz oczywiście nieodłącznym morałem. Mówiłem że zaczyna się tak „mniej więcej”? Tak, bo opowieść ta ma w zasadzie trzy początki…

Marek jest zwykłym chłopcem z dwudziestego wieku. Wychowywany po śmierci matki przez ojca jest przede wszystkim zapalonym piłkarzem, duszą drużyny. Niestety, dorośli nie pozwalają mu się w pełni oddać sportowej pasji z powodu jego choroby: poważnej wady serca, której medycyna nie jest jeszcze w stanie wyleczyć. Kiedy nadchodzi najgorsze, ojciec bez jego wiedzy decyduje się na eksperymentalny projekt: zamrożenie swojego dziecka. W tym samym mniej więcej czasie…

Muanta Portale y Grazia nie jest zwykłym władcą państwa. Jest bezlitosnym dyktatorem, zwanym przez lud „Krwawym Muantą”. Mimo swoich osiemdziesięciu siedmiu lat i nietęgiego zdrowia rządzi żelazną ręką. Jest satrapą najgorszego rodzaju: okrutnym i na dodatek przekonanym o swojej misji zaprowadzenia doskonałego porządku na świecie i uszczęśliwienia ludzkości. Niestety, ludzkość tego nie docenia i nawet własny naród nie okazuje mu wdzięczności, co i rusz podnosząc bunty. Ale w bunkrze ukrytym na dnie oceanu czeka prawie ukończona broń, która pozwoli mu zapanować nad światem. Wcześniej jednak wybucha wielka rewolta, prowadzona przez poetę-barda, siły wierne Krwawemu Muancie są w odwrocie. W ostatniej chwili rozpaczliwą próbę odpalenia głowic udaremnia trzęsienie ziemi. Sędziwy dyktator dostaje ataku serca, a jego ostatni wierni współpracownicy pakują go do lodówki…

Wizja przyszłości jest pogodna i raczej sztampowa: mamy holowizję, domowe roboty, ludzie kolonizują kosmos, a na co dzień latają kopterami. Zza eksponatów s-f przeziera nam socjalizm: powszechna równość, dystrybucja dóbr, nie widać prywatnej własności. Zawsze mnie ciekawiło, że najbardziej optymistyczne wizje rozwoju historii powstawały w krajach dotkniętych opresją. Nie wydaje mi się, żeby to był jedynie wynik cenzury. Wizje science-fiction w wolnym świecie były dla odmiany często ponure i przybijające, a co najmniej realistyczne. Ale do rzeczy, dalszy rozwój wypadków da się w sumie przewidzieć:

Odhibernowany i wyleczony Marek trafia do znanej nam rodziny, dzieci wspólnie jadą do dziadków, którzy opiekują się oceaniczną przetwórnią glonów na uroczej wysepce. Niespodzianka: dziadek Eli i Piotrusia okazuje się… no…? Kolegą Marka z boiska, z przeciwnej drużyny. Kto chce, niech policzy, ile ma lat, nic to, jak mówi, najlepsze życie to druga osiemdziesiątka. Odmrożonemu Muancie udaje się wynająć turystyczną łódź podwodną i odnaleźć na dnie oceanu swoją „wunderwaffe”. Głowice okazują się być mimo upływu lat sprawne i gotowe do odpalenia. Nadchodzi czas Muanty: opracowana przez naukowców neurologiczna substancja pozbawia wszystkich mieszkańców planety własnej woli. Oto spełnia się marzenie dyktatora: doskonale posłuszni obywatele wykonują bez mrugnięcia wszystkie rozkazy. Ludzkość zostaje uszczęśliwiona: uwolniona od myślenia i dokonywania wyborów. Społeczeństwo idealne! Nic to, że trzeba im ręcznie nakazać wszystko: pracę, jedzenie, spanie, mycie zębów, zmienianie bielizny… Dni schodzą Muancie na wygłaszaniu przez holo kolejnych szczegółowych poleceń. Uprawianie sportów, zmienianie wyrazu twarzy… dziś uśmiechają się wszyscy na A, B, C i D, wszyscy na E i F są lekko pochmurni… W świecie automatów nie ma do kogo ust otworzyć, poza robotem-kuratorem sądowym. Społeczeństwo doskonałe przestaje się Muancie podobać. Załamuje się spotkawszy malarza artystę, który zgodnie z poleceniem wykonuje swoje zajęcie. Miesza farby i z przyklejonym uśmiechem maluje kolejne płótna na buro. Zrozpaczony Muanta ściąga ochronny kask, aby samemu poddać się ubezwłasnowolnieniu… Niestety, nawet to mu się nie udaje: hibernacja uodporniła go na neurotoksynę. Ale zaraz, przecież jest jeszcze jedna odhibernowana osoba: mały Marek. Oraz ciotka Flora, którą podczas leczenia uodporniono na truciznę. Może razem da się uratować ludzkość…

Poza humorem i morałem jest tu i nutka wzruszenia, kiedy Marek czyta pożółkłe listy od ojca, sprzed dziesięcioleci, w książce zamieszczone są one prawdziwym odręcznym pismem, jako ilustracje. Fabuła może nie powala meandrami, ale pamiętajmy, że „Synteza” to powieść dla dzieci i młodszej młodzieży. Tym niemniej i człowiek dorosły, o ile oczywiście lubi fantastykę, powinien przeczytać tę książkę z przyjemnością. Więcej, chętnie poleciłbym ją jako lekturę obowiązkową wszelkim rządzącym politykom, którzy uważają, że im więcej uchwalą przepisów, zakazów, nakazów i szczegółowych wykazów, tym bardziej uszczęśliwią ludzi i ułatwią im życie. Niestety, obserwując wyczyny intelektualne co poniektórych, śmiem wątpić, żeby byli w stanie zrozumieć morał z książki dla dwunastolatków.

„Synteza” została w latach osiemdziesiątych zekranizowana w reżyserii samego Macieja Wojtyszki, niestety, nie miałem nigdy przyjemności oglądać. Wziąwszy pod uwagę politykę TVP być może nigdy nie będę miał.

• Dla zainteresowanych tematem:
inna pozycja z fantastyki młodzieżowej: Sergiusz Żemajtis, „Pływająca wyspa”.

Maciej Wojtyszko, Synteza
Okładka i ilustracje: Grażyna Dłużniewska

© 1978, © IW „Nasza Księgarnia”, Warszawa 1985, ISBN 83-10-08-643-1
Wydanie drugie, nakład 40 200 egzemplarzy.

Last Galaxy Hero, czyli Space Invaders po liftinguNie każdy miecz jest wiedźmiński

Komentarze

Niezarejestrowany użytkownik środa, 26 maja 2010 20:19:21

moniak writes: Jako dziecko zaśmiewałem się ze skruszonego Muanty, pamiętam to do dziś. :-))

Niezarejestrowany użytkownik wtorek, 20 lipca 2010 19:56:57

nicki writes: Teraz, niedawno, przypomniałam sobie tę książkę... Pamiętam, że mi się podobała, jak zresztą wszystkie książki Macieja Wojtyszki.

Jak korzystać z funkcji cytowania:

  1. Zaznacz tekst
  2. Kliknij link „Cytuj”

Napisz komentarz

Komentarz
BBcode i HTML niedostępne dla użytkowników anonimowych.

Jeśli nie możesz odczytać słów, kliknij ikonę odświeżania.


Buźki