My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Zasubskrybuj kanał RSS

Posty oznaczone tagiem "szpilki"

List otwarty w obronie… biurokracji

, ,

Magiczna kula Od paru dni internet huczy (telewizja od wczoraj, jak zwykle zapóźniona) na temat Listu otwartego w obronie rozumu, jaki wystosowała grupa naukowców do pani Minister Pracy. Trzeźwo i racjonalnie myślących uczonych oburzyła stosowana przez ministerstwo lista i klasyfikacja zawodów. Wiadomo: jak się pracuje w jakimkolwiek charakterze, to trzeba wypełnić świstek, jako że żyjemy w państwie biurokracji, zwykłe wpisanie zawodu nie wystarcza. Musi to być zawód uznany przez Państwo, sklasyfikowany i ze stosownym numerkiem. Ale wcale nie to oburzyło grupę ultraracjonalistów. Oburzyło ich, że na liście ministerstwa znalazły się zawody takie, jak astrolog, wróżbita, bioenergoterapeuta, refleksolog, radiesteta. A co z tymi zawodami nie tak? — spyta niejeden zdziwiony. No przecież są takie zawody i ludzie oferują takie usługi? Otóż, ze względu na nienaukowość są one dla sygnatariuszy listu obrazą rozumu i nauki. Piszą oni:

Niżej podpisani uważają za skandaliczne umieszczenie na tej liście szeregu profesji niemających nic wspólnego z cywilizacją XXI wieku, a już na pewno z oficjalnie głoszoną przez Rząd RP ideą tworzenia społeczeństwa opartego na wiedzy. […]
Stwierdzamy, że teksty tych wpisów są całkowicie pozbawione podstaw racjonalnego myślenia, zawierają elementarne błędy naukowe i przyczyniają się do szerzenia zabobonów i pseudonaukowego spojrzenia na otaczającą nas rzeczywistość. Umożliwiają też, osobom parającym się praktyką znachorską, powoływanie się na wspomniany dokument w przypadku wykrycia ich działalności naruszającej prawo, np. prowadzenia szkodliwych praktyk "leczniczych" (porównaj Zadania zawodowe astrologa).



No faktycznie, opisy tych zawodów są nieco zabawne, i to chyba nie tylko dla ultranacjonalistów, ale i dla samych je wykonujących. No, ale w takim razie chodzi o opisy, czy same zawody? Bo widzę w liście panów racjonalistów nieracjonalny całkiem brak konsekwencji. Opisy są wg informacji na stronie „cały czas aktualizowane”, wystarczyło zgłosić poprawki do opisów. Ale chyba jednak nie tylko, bo domagają się usunięcia tych zawodów ze spisu, czyli de fakto ich delegalizacji.

Czytaj dalej…

Ptak z malborskiego rozporka

, , ,

Kryptonit Ponoć strasznie się czepiam, twierdzą niektórzy. Zwłaszcza biednych dziennikarzy, który usiłują zarobić na chlebek i benzynę do baku. Jako że sam zarabiam na chleb (na benzynę już nie starcza) wycierając paluchami klawiaturę kompa, postanowiłem trochę się hamować. Ale trochę. Jak widzę niektóre kwiatki na kupie, to nie potrafię się powstrzymać. Ostatnio ktoś mi podrzucił linka do artykułu o intrygującym tytule „Komiksowy kryptonit istnieje w rzeczywistości”. Kto czytywał komiksy (albo oglądał filmy) o Supermanie, wie, o co chodzi. Raczej trzeźwo stąpam po ziemi i powątpiewam w istnienie minerału, który działa zabójczo na Supermana. Zwłaszcza, że Superman nie istnieje i istnieć nie może. No więc, jak tam?

Zdziwieniu londyńskiego eksperta nie było końca, gdy doszło do niego, jakie są właściwości tajemniczego minerału. Zupełnie, jakby czytał komiks o Supermanie. Skład był w zasadzie identyczny ze składem kryptonitu. Ziemski minerał różni się od niego tylko tym, że nie jest zielony i nie świeci w ciemnościach.

Czytaj dalej…

Czytamy zmutowanych dziennikarzy

, , ,

Do najstarszych i najbardziej powszechnych dowcipów należą pytania o różne szczyty. Mamy więc (i to niejeden, bo pomysłowość ludzka nie zna granic) szczyt bezczelności, szczyt szybkości, szczyt naiwności, mamy szczyt głupoty… a raczej mieliśmy, bo trzeba go chyba zdefiniować na nowi. Jakiż byłby więc nowy szczyt głupoty? Artykuł „naukowy” w tabloidzie. Tak.
Protest GreenPeace Są różne przyczyny, dla których artykuły na tematy okołonaukowe w popularnych mediach są idiotyczne: niechlujstwo, nieudolne tłumaczenie, naginanie faktów, nadmierne upraszczanie, niechęć do choćby minimalnego liźnięcia zagadnienia, szukanie taniej sensacji. Ale najgorsze jest chyba szukanie sensacji tam, gdzie jej nie ma, w ogóle bez poszanowania dla elementarnych faktów, definicji, bez zachowania choćby odrobiny przyzwoitości, byle nabełtać ludziom w głowach. To, co nieraz produkują pseudodziennikarze to istna fantastyka, nawet nie science-fiction. Właśnie znów popisową głupotą błysnęli pisarczykowie z „Dziennika”, plotąc dyrdymały na poziomie „profesora” Macieja Giertycha, tego, co to oficjalnie wierzy w istnienie Smoka Wawelskiego i w to, że ludzie żyli razem z dinozaurami (za dużo naoglądał się pewnie serialu „Zaginiony Świat” i wziął go za dokumentalny). Niejaki, podpisany pod artykułem Jędrzej Bielecki, postanowił odgrzebać stary i cuchnący temat GMO, czyli żywności genetycznie modyfikowanej, trąbiąc wielkim tytułem „Jemy zmutowaną żywność”:

Polska jest jednym z pięciu krajów Unii Europejskiej o największych uprawach roślin genetycznie zmodyfikowanych - wynika z danych amerykańskiej organizacji monitorującej rynki rolne (ISAAA). Mamy problem, bo rząd przyznał, że tego nie kontroluje. Skutki, jakie niesie ze sobą spożywanie zmutowanej żywności, poznamy za wiele lat.


Czytaj dalej…

Krwawa niedziela dla polskich portali

, ,

Już dawno nie wtykałem szpil polskiemu dzienikarstwu internetowemu, bałem się wręcz, że z wprawy wyjdę, a tu proszę, tał ładnie mi się podłożyli w tę spokojną i senną niedzielę lutową… Zaczniemy od ekipy Gazety, co niestety produkuje bzdety. Na pierwszy ogień oficerowie bez… Que? Bez czego? Na co mi bez?

Oficerowie bez zachamowań

Czytaj dalej…

Zaginione ogniwo rewolucji

, , ,

Czyli ZOMO SAPIENS.
Może drugi człon nazwy trochę na wyrost… Ale narzędziami posługiwać się już umiał.

Małpolud

„Dyzajn” ważniejszy od klienta

, , ,

Telekomunikacja Polska SA jest obiektem nieustannej krytyki z każdej możliwej strony. Można by nawet sądzić, że to po prostu taka moda, taki mnemotrend, mówiąc nowocześnie, ale chyba jednak nie bez powodu. W zasadzie to każdy prawie monopolista jest pod podobnym ostrzałem, ale TPSA potrafi wyczyniać rzeczy naprawdę kuriozalne. TPSA Zadziwiająca była pamiętna zmiana marki (rebranding, jak to chyba się fachurowo nazywa) tepsowego operatora komórkowego Idea na jakieś Orange. Idea akurat była nie tylko wyjątkowo dobrze znaną i odbieraną marką — w końcu w jej wypromowanie włożono niezliczone setki milionów od czasów jej powstania, ale nie miała przede wszystkim tak negatywnych konotacji jak sama TPSA. Wszyscy odrobinę zaznajomieni wiedzą, że taka rozpoznawalna marka jest wyjątkowo cenną rzeczą, nieraz najcenniejszą własnością firmy. I oto raptem postanowiono ten skarb po prostu wyrzucić do śmieci i zastąpić go nikomu nie znanym Orange. Tłumaczenia były dla mnie kuriozalne: że niby Orange jest bardziej znane na świecie, jakby Idea była jakimś wielkim, międzykontynentalnym operatorem. Na dokładkę ta zmiana pociągnęła za sobą nie tylko olbrzymie wydatki na wypromowanie nowej marki, ale również gigantyczne pieniądze, jakie trzeba było za to płacić właścicielowi marki, który jest przecież również właścicielem Telekomunikacji. Czyli było to płacenie samemu sobie, przekładanie kasy z jednej kieszeni do drugiej, z ogromną stratą po drodze. Jaki z tego pożytek? Chyba tylko taki, że druga kieszeń znajdowała się w innym kraju… Bo Telekomunikacja jest polska już tylko z nazwy, należy do France Telekom (zwanego pieszczotliwie Francą). Ot, sposobik na wyprowadzenie kasy, przy okazji jakiego napasło się mnóstwo pasożytów przy korycie, taka jest moja opinia. Ale to tylko dygresja…

Czytaj dalej…

Wydra jak hydra

, ,

Kaczka dziennikarska Zaledwie wczoraj pisałem o – delikatnie mówiąc – naciąganiu przez dziennikarzy faktów celem sprokurowania naprędkiej sensacyjki dla gawiedzi. Również wczoraj pojawiła się wieść o badaniach, które jakoby wskazywały, że jedno wyszukanie w Google generuje tyle dwutlenku węgla, co zagotowanie pół czajnika herbaty, czyli całe siedem gramów (jako pierwszy chyba w polskim Internecie odnotował to Alek Tarkowski na blogu Kultura 2.0). Potem ta sensacja pojawiała się cały dzień w coraz to nowych mediach, portalacj i blogach. Tak mi szczerze mówiąc ta rewelacja od początku niezbyt się podobała i powątpiewałem w jej rzetelność, czemu dawałem wyraz w komentarzach pod wpisami, czy artykułami. Raz, że wartość dziwnie duża, dwa, że podejście do tematu absurdalne.
Oczywista, dziś pojawiło się sprostowanie, nieco już półgębkiem. Przerewelacja okazała się wymysłem dziennikarzy The Times. Autor badań, Alex Wissner-Gross musiał się co rusz tłumaczyć, że nic takiego nie napisał. Pisał wprawdzie ogólnie o dwutlenku węgla generowanym przez korzystanie z Internetu, ale nie w ten sposób. A już liczba 7g na wyszukanie wzięła się nie wiadomo skąd. Czy ją kaczka dziennikarska przyniosła, czy może z palca wyssano…
Palec Wysysalec

Czy to pies, czy to wydra (dziennikarska)

, , , ...

O pleceniu dub smalonych przez media pisałem już nie raz i nie dwa. Pal licho, jeśli chodzi o politykę, to i tak jeden wielki bełkot sam w sobie. Gorzej, jeśli w ten sposób dezinformuje się ludzi pisząc o ważnych sprawach, gdzie przydałoby się trzeźwe i rzetelne spojrzenie (choćby sprawa żywności modyfikowanej genetycznie). Niestety, właśnie w kwestiach nauki szukanie sensacji na siłę odbija się szczególnie brzydko pachnącą czkawką. Ot, niedawne zdarzenie: jedna z (chyba amerykańskich) badaczek popełniła pracę na temat zachowania włókien, która dowodziła nieuchronności ich splątywania się powyżej pewnej długości (oczywiście mocno upraszczam sprawę, nie o szczegóły tu chodzi). Wspomniana praca stanowi duży postęp np. w badaniach nad łączeniem się nici RNA czy DNA, czyli jest dość doniosła. Prasa natomiast doniosła, że oto głupi naukowiec udowodnił nieuchronność poplątania się lampek choinkowych… Cudne, nieprawdaż?

Czytaj dalej…

Kto googla pod latarnią

, , ,

…bo akurat tam jest jasno?

Najlepszym uniwersytetem w XX wieku
jest biblioteka.
— Thomas Carlyle



Takie oto (mniej więcej, gdyż cytuję z pamięci) motto zdobi bibliotekę publiczną w moim mieście. Ze wszech miar trafne, ale obecnie już nieco postarzałe i przez to niekompletne. Należałoby je moim zdaniem uzupełnić np. w taki sposób:

Najlepszą biblioteką w XXI wieku
jest Internet.
— Jurgi



Temat internetowych zbiorów jest obecnie nośny, modny i powszechnie wykorzystywany. Pisze się na ten temat mądrze, np. na blogu Kultura 2.0 czy Antymatrix, pisze się też tandetnie i po łebkach, łapiąc (a raczej tworząc) dziennikarską sensację. Strony gazetowe odgrzebały akurat tekst Rizy Berkana sprzed prawie miesiąca na ten temat, pod sensacyjnym tytułem „Przyszłości nie szukaj w googlu” (dlaczego małą literą, przecież to nazwa własna?). Jakoś wcześniej mi umknął, przeczytałem dziś. I westchnąłem, bo to jest raczej ten drugi sposób pisania. Przyjrzyjmy się bliżej.

Niedługo można będzie skończyć szkołę średnią, nie otwierając żadnej książki. Dwadzieścia lat temu było to możliwe bez otwierania komputera. W ciągu paru dziesięcioleci technologia komputerowa i internet przeobraziły podstawy wiedzy, informacji i edukacji.

Dziś na twardym dysku laptopa mieści się więcej książek niż w księgarni z 60 tys. tytułów. Liczba stron sieci przekroczyła podobno 500 miliardów - dość, by wypełnić dziesięć nowoczesnych samolotów transportowych odpowiednią liczbą 500-stronicowych, półkilogramowych książek.


Czytaj dalej…