sobota, 20 marca 2010 01:38:36
komiks, okolicznościowe, szpilki, recenzje
...
Nie dość, że nękają nas zmiany klimatyczne, to jeszcze to równouprawnienie — powiedziałby niejeden. Być może jednak zjawiska te są ze sobą jakoś powiązane? Takie rozwiązanie sugerowałyby odkrycia, jakich dokonał Orient-Man — bohater kultowego komiksu Tadeusza Baranowskiego „Co w kaloryferze piszczy”. Zawsze uważałem, że świat najlepiej wyjaśnia się absurdem… No ale w końcu wychowałem się na absurdalnym humorze pana Baranowskiego, więc czegoż można się po mnie spodziewać?
Tak, czy siak, sięgnięcie po ten tomik z dzieciństwa doskonale koi wszelkie troski świata, jakie dorosły człowiek musi brać na swoje barki. Koi oczywiście pod warunkiem, że czytywało się go za młodu. Jako dorośli możemy lepiej zrozumieć zagubienie i zdezorientowanie, tak przecież zaradnego na co dzień Orient-Mana, w obliczu problemów identyfikacji płciowej… no i klimatycznej.
Ach, prawda, dziś zaczyna się kalendarzowy Pan Wiosna. No to:
Szczęśliwego Wiosny![/ALIGN]
piątek, 19 marca 2010 08:09:12
szpilki, recenzje, Skamander, śmieszne
...
Nihil novi sub sole. Tak właśnie, wyśmiewając różnorakie absurdy nie zawsze zdajemy sobie sprawę, że wszystko już było. I wszystko kiedyś wyśmiano. Pisząc przedwczoraj o kuriozalnym pojmowaniu misji przez TVP miałem przed oczyma przedwojenny kabaretowy kawałek Skamandrytów (Antoni Słonimski, Julian Tuwim, Jan Lechoń) idealnie opisujący współczesne telenowele. Czyż nie jest doskonały? Poczytajmy trochę klasycznego, absurdalnego humoru:
-–—•—–-
NA EKRANIEW kinie „Suka” demonstrowany jest obecnie film pt. „Szczęście i kwiaty nad Dunajem”. Rzecz dzieje się w eleganckiej miejscowości kąpielowej w Anglii. Młody baron turecki zakochał się po uszy w uroczej diwie bankowej Malignie. Lecz serce hrabianki od dawna było osłabione przez nadużywanie napojów chłodzących. Wtedy mulat wbija po rękojeść sztylet w serce niewiernego i ucieka do stanu Illinois. Mija kilka lat. Eurydyka jest już żoną doktora i pieści noworodka w łożu konającej pierwszej żony. Druga i trzecia, oblegane w sąsiednim pokoju przez zbuntowanych mieszkańców zburzonego miasta, przeciągają z litewska i stroją się. W akcie trzecim noworodek jest już atletą i mści się za doznane dobrodziejstwa. Przez pokój przeciągają karawany wielbłądów i detektywów ze znanym Nikiem Pinkertonem na ustach. Maligna wraca do Eurydyki i gdakają w kącie, naśladując piękne kury, kurczęta i sałatę. Strzał – doktór pada – a Dunaj szemrze swoje odwieczne credo.
-–—•—–-• Inny przykład humoru Skamandra:
Figle i sztuczki matematyczne.
[/ALIGN]
czwartek, 18 marca 2010 21:48:20
internet, wolna kultura, publicystyka
Co jakiś czas reklamuję na swoim blogu społeczne akcje nacisku: a to protesty przeciwko cenzurze w sieci, a to apele o ratowanie wartościowego dziedzictwa. Czasem się udaje coś wywalczyć, czasem nie, ale uważam taką działalność za element demokracji ważniejszy nawet od wyborów. Tak, bez ciągłej społecznej (naszej) kontroli, nacisku i domagania się, każdy wybrany do rządzenia szybko zapomni, kto go wybrał. Zresztą nie tylko polityków można w ten sposób dyscyplinować, ale również instytucje, media, czy prywatne firmy. Internet bardzo to ułatwia. Zamiast zatem narzekać, że źle się dzieje, trzeba po prostu duszyć rupę.
Chyba każdy, kto kupował komputer, zdaje sobie sprawę, że razem ze sprzętem jesteśmy praktycznie skazani na zakup systemu operacyjnego znanej firmy. Nie ma praktycznie wyboru, zwykle nawet nie sposób wybrać sobie wersji tegoż systemu, nie mówiąc o tym, że czasem chciałoby się kupić inny system, albo goły sprzęt – bo system już mamy. O ile jeszcze w przypadku komputera stacjonarnego można coś wskórać – zwłaszcza biorąc tzw. składaka – o tyle w przypadku laptopa to firma decyduje, co dla nas dobre.
Oczywiście wielu konsumentom taka sytuacja odpowiada, albo nie zdają sobie sprawy, że mogłoby być inaczej, ale jest też wiele osób, które muszą wybierać między kupnem wybranego modelu z niepotrzebnym systemem (i dopłacaniem kilkuset złotych za coś, czego nie potrzebują i nie chcą), a… no właśnie, chyba niekupowaniem w ogóle, bo często nie ma żadnej alternatywy. To są zwykle użytkownicy otwartych systemów (Linux, BSD i inne), bądź osoby posiadające system na licencji MSDN AA lub w wersji BOX. Ale nie tylko.
Nawet reflektując na kupno Windowsa razem z komputerem jesteśmy zwykle skazani na jedną jego wersję. Ja musiałem zrezygnować z upatrzonego modelu laptopa i kupić słabszy… bo nie było innego sposobu na kupno laptopa z XP zamiast niechcianej przeze mnie Visty. Gdyby można było kupić laptopa chociaż bez systemu, mógłbym kupić sobie Windows XP osobno. A tu w sumie guzik, bo nie zamierzam kupować Windowsa dwa razy: raz w pudełku i raz z komputerem. Dlatego popieram akcję Uwolnij Laptopa.
Teoretycznie przy instalacji możemy nie zgodzić się na warunki licencji i domagać się zwrotu pieniędzy, które dopłaciliśmy za przymusowy system. Niestety, bardzo niewiele firm respektuje to nasze prawo, większość klientów traktuje jak głupie dojne cielęta, odmawiając zwrotu pieniędzy, albo uprawiając spychologię. Prywatna inicjatywa Uwolnij Laptopa ma na celu wywarcie presji na oporne koncerny i zainteresowanie sprawą Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta. Ale każdy z nas może pomóc. Jak?
Nagłaśniajmy akcję i publicznie piętnujmy lekceważących nas producentów. Dopytujmy się o nasze prawa w sklepach i serwisach. Każdy z nas może po kupnie zadzwonić do pomocy technicznej, zadać kilka niewygodnych pytań i wyrazić swoje oburzenie. Można napisać e-maila do producenta sprzętu, jaki mamy, bądź chcemy kupić. Wreszcie możemy sięgnąć po broń ostateczną: głosowanie portfelem.
• Producenci, którzy szanują nas jako klientów i respektują nasze prawa do odmowy przymusowego kupna systemu to Asus i Acer. Tak, aż dwóch. Dużo, prawda?
• Producenci, którzy nas lekceważą, uważają za matołów i nie refundują kosztu systemu to: HP, Samsung, Sony, Fujitsu, Lenovo, Dell. Patrzcie, a niby to takie szanowne firmy, wydawałoby się.
• Niektórzy producenci kompletnie mają nas w dupie i nawet nie raczę odpowiedzieć na pytanie w tej kwestii: Toshiba, NTT i MSI.
środa, 17 marca 2010 08:14:15
szpilki, film, publicystyka, śmieszne
…czyli jak TVP zachęca do życia rodzinnego
Co tam panie, w Telewizji Polskiej? Ano zobaczmy, co oferuje na przykład Program Drugi:
Adam lekceważy Zuzę. Witek lekceważy Lidkę. Mąż lekceważy żonę. Zuza lekceważy Maćka. Cóż za niezwykle ambitny film musi to być. To naprawdę nie jest brazylijska pleplenowela, to nasza, rodzima szmira. Aż się prosi, żeby ciągnąć to wyliczanie dalej: TVP lekceważy telewidzów. Telewidzowie lekceważą opłacanie abonamentu RTV.
Za lekceważeniem opłacania abonamentu przemawia wybitnie fakt, że filmy takie, jak ten powyższy Telewizja Polska uznaje za… misję. Tak, tak:
- Wszystko, co zarobimy na reklamach, wydajemy na misję - tłumaczą władze TVP. Z raportu, jaki ujawniła właśnie telewizja publiczna, wynika jednak, że na programy misyjne wydawane jest coraz mniej pieniędzy. Okazuje się także, że pod "misję" można podciągnąć seriale "Klan" czy "M jak miłość", bo "propagują wartości rodzinne". »»
No tak. Niedawno czytałem opinię, że „Moda na sukces” jest serialem świetnie promującym wartości rodzinne. Tak się nieszczęśliwie składa, że ze względu na rodzinę dość często oglądam mimochodem tego tasiemca i nawet nieźle się orientuję w jego fabule opartej o zasadę „kto się z kim jeszcze nie bzykał — będzie to robił w następnym odcinku, a potem przez dwadzieścia odcinków będą o to awantury”. Po wyczerpaniu wszystkich kombinacji wprowadza się nową postać, albo po prostu zaczyna od nowa, ewentualnie z dodatkami typu: dziecko, ciąża, poronienie oraz obowiązkowa intryga Stefanii. Ej, faktycznie, w sumie to wygląda podobnie do zajawki, którą wstawiłem powyżej. „Moda na sukces”, „Apetyt na życie”, no tak, już wiem, skąd inspiracja.
Naiwnie zawsze sądziłem, że „misja” to programy edukacyjne, popularnonaukowe, historyczne, ambitna publicystyka i bezstronna informacja. Nic z tego. Nic z tego prawie już nie pozostało, ważniejsze jest propagowanie, em, „wartości rodzinnych”. Tylko wiecie co? Jak zerkam na te misyjne seriale, to ja pierdolę mam w nosie taką rodzinę. I chyba nie tylko ja, zważywszy na spadający przyrost naturalny.
A może to nie ja jestem ewentualnym inteligentem (bądź kandydatem do tego miana), tylko widownia „Mody…” i „Apetytu…”? Do licha. Muszę się intelektualnie podciągnąć może do tego poziomu? Na dodatek czytając te streszczenia w programie mam jakieś takie déjà vu, byłażby to parodia parodii?
wtorek, 16 marca 2010 16:52:21
internet, okolicznościowe, szpilki
Jak stali czytelnicy pewnie pamiętają, wziąłem niedawno udział w konkursie portalu Wiadomości24.pl na blogera roku. Ponieważ sporo osób dopytywało się, jakie są wyniki, wypada odpowiedzieć. Trochę szerzej, niż tylko „ano, nie wygrałem”. Warto też nieco napisać na temat samego konkursu, bo działo się, oj działo… po jego zakończeniu wybuchł mały skandalik.
Sumując, moje wyniki: zająłem dziewiąte miejsce w swojej kategorii (Kultura i media), otrzymując 43 głosy. Odejmując głosy znajomych, którzy mogli głosować z grzeczności, to niewiele więcej niż ci, którzy się zadeklarowali pod wpisem o konkursie. Ale i tych kilku stałych czytelników dobrych. Zwycięzca otrzymał dziesięciokrotnie więcej głosów, bo 422, a był nim niejaki Super Kubak. To coś w stylu cyklu opowiadań… oceniać mi trochę nie wypada. Miejsce drugie zajął FILM NEWS, czyli jak sama nazwa wskazuje blog z nowościami filmowymi (368 głosów, nie interesuję się zbytnio filmem, więc trudno mi nawet oceniać), trzecie zaś Blog panamodrego (324 głosy, nie bardzo umiem określić, co to jest). Żadnych rewelacji moim zdaniem, ale rewelacje pojawiły się za to w innych kategoriach… i całokształcie konkursu…
Czytaj dalej…
poniedziałek, 15 marca 2010 20:48:43
foto
Tak, tytuł to prowokacja wobec wszystkich mających dość tej zimy. Zdjęcie sprzed chwili.
A te okrągłowate to żadne tajemnicze orbsy, tylko śnieg. Mocno gruboziarnisty.
A tak to samo drzewko wygląda wiosną.
sobota, 13 marca 2010 09:31:27
motto, filodendryzm, Jurgi, śmieszne
Sursum morda.
__________
* Tradycyjnie zagadeczka: z jakiego filmu to parafraza?
piątek, 12 marca 2010 21:58:47
internet, publicystyka
Dziś obchodziliśmy światowy dzień przeciwko cenzurze internetowej, po raz drugi, o czym właściwie dopiero przed chwilą przeczytałem. Organizacja Reporterzy bez Granic, pomysłodawca święta (?) zaprezentowała z tej okazji raport, podsumowujący stan sieci w tej materii, wyliczający kraje będące największymi wrogami Internetu, itd. (podsumowanie raportu można znaleźć na stronach Heise Online). Tradycyjnie na pierwszym miejscu są Chiny i wszelkie kraje dyktatorskie, ale zaczęły się tam pojawiać również państwa demokratyczne: Australia. Źle to wróży, bo jestem pewien, że w przyszłości będzie ich przybywać.
A u nas? Dopiero co cieszyliśmy się, że rząd Tuska ugiął się pod presją internautów i zrezygnował – przynajmniej na razie – z wprowadzania cenzury, a tu okazuje się, że wcale nie jest tak dobrze. Znaczy wcale nie jest lepiej, a wręcz gorzej. Jak alarmuje Olgierd Rudak, w gąszczu prawnych terminów i kruczków przemycono znacznie szybszy i skuteczniejszy niż RSiUN sposób na zamykanie gęby niepokornym.
Czarno to widzę…
Wolność, równość, sprawiedliwość…
ile mamy poświęcić dla fałszywego bezpieczeństwa?[/ALIGN]
« Poprzednia 1 2 3 Następna »