My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Zasubskrybuj kanał RSS

Posty oznaczone tagiem "internet"

Były sobie świnki (cenzorki) trzy…

, ,


Zwykle to Chiny są symbolem cenzurowania i kontrolowania Internetu, ale to w końcu państwo komunistyczne i czego innego się tu spodziewać? Nie gorsze zapędy mają jednak kraje z pozoru demokratyczne: Australia, Białoruś, czy… Polska.

Rząd Australii Południowej wpadł nie wyśmienity pomysł: w związku ze zbliżającymi się wyborami każdy internauta wyrażający w sieci opinię o jednym z kandydatów jest zobowiązany do podpisania się imieniem, nazwiskiem i adresem. Nie wiem, jak brzmi konstytucja Australii, ale delegalizacja prawa do anonimowego wyrażania opinii kojarzy mi się ze stalinizmem i podobnymi zwyrodnieniami. Że nie wspomnę o głupocie tego pomysłu ze względów czysto technicznych. Nieegzekwowalne prawo to zawsze głupie prawo, ale politycy w obronie swoich umaczanych gąb są w stanie uchwalić wszystko.

Mniej dziwią takie pomysły wdrażane na Białorusi. Też w związku ze zbliżającymi się wyborami. Dekretem prezydenta Łukaszenki od lipca wszyscy dostawcy usług internetowych są zobowiązani do stworzenia profilu osobowego każdego użytkownika sieci, zawierającego dokładne dane osobowe. Wszyscy internauci, jak też strony internetowe, będą kontrolowani przez specjalną jednostkę podległą prezydentowi. No jak w Australii, tyle że skuteczniej. Oczywiście wszystko to ze względu na potrzebę „walki przeciwko wszelkiemu bezprawiu i poprawy bezpieczeństwa kraju i jego obywateli”. Powinniśmy bić brawo, bo po raz pierwszy Łukaszenka wzoruje się na nas…

Dokładnie taki sam argument stosuje rząd Polski, forsując na chama idiotyczną ustawę o „Rejestrze Stron i Usług Niedozwolonych”. Wprowadzana na wariata, bez konsultacji społecznych, bez konsultacji z ekspertami, nielogiczna, niespójna, droga i nieskuteczna (o czym już pisałem) może stanowić doskonały wzór dla reżimów totalitarnych, które jeszcze swoich ustaw cenzorskich nie wprowadziły. Już po fakcie i „po ptokach” rząd próbuje udawać, że projekt był konsultowany, ale raczej się tym tylko na kpiny naraża. Jak twierdzi, „cenzury nie będzie”, co na nasze należy przetłumaczyć „wprowadzamy brzydką ustawę, ale nie będziemy z niej korzystać”.

„Opera Magazine” w kio… w skrzynkach

, ,


Nieco się zdziwiłem widząc dziś w skrzynce pocztowej* dużą, białą kopertę. Dobrze, że dużą, widząc małą, mógłbym się wystraszyć, że to jakiś rachunek; ale ad rem. Dopiero czerwono-szary nadruk „Opera software” i trzy sekundy namysły przypomniały mi, że przecież zamówiłem sobie bezpłatny numer „Opera Magazine”. Wprawdzie wcześniej ściągnąłem go już sobie w PDF, ale co papier w ręce, to papier w ręce. W chwilach wolnych od laptopa odrdzewię sobie swój angielski. Ten kolorowy, śliczny folderek jest oczywiście częścią kampanii promocyjnej przeglądarki, która po okresie marazmu ostro ruszyła do przodu, zarówno medialnie, jak i technicznie.

Co można zatem poczytać w „Opera Magazine”, numerze drugim? Nie jest to bynajmniej pismo dla geeków, magazyn raczej pozuje na luźne czasopismo dla każdego. Jest trochę humoru i psychozabaw, artykułów o stylu życia, wywiadów – nawiązujących oczywiście w ten lub inny sposób do promowanego przy okazji produktu, czy też produktów, bo Opera to również wersje Mobile, Mini, czy wbudowane w konsole Nintendo. Jest fotograficzna podróż do czeskiej Pragi. Jest wywiad z założycielem firmy: Jonem Tetzchnerem i komiks obrazujący powstanie pomysłu na „lepszą przeglądarkę” 1994 roku (wiecie, że nie było wtedy jeszcze nawet Internet Explorera?). Najciekawsze moim zdaniem kawałki to jednak obszerny wywiad z Neilem Gaimanem, znanym pisarzem science-fiction (kto chce wiedzieć, co on ma wspólnego z Operą, niech przeczyta), oraz niby-wywiadzik, szkoda że tak krótki, z Agatą Czajkowicz — polką pracującą nad jakością produktów Opery. Nawiasem mówiąc dla tej firmy pracuje sporo Polaków, jak sądzę, w przyszłości i oni zagoszczą na łamach magazynu.

Opera Magazine
„Opera Magazine” na ekranie (Agata Czajkowicz) oraz na papierze (Neil Gaiman)

Nie jest to może żadne niesamowite cudo, ale niezły sposób poobcowania z językiem angielskim, ja z przyjemnością zapakuję ten magazyn do plecaka i poczytam w wolnej chwili. Nie byłbym sobą, żebym nie sprawdził, jak się sprawiła poczta. Jak informuje stempel, przesyłkę wysłano 22 stycznia z Frankfurtu pocztą lotniczą** Deutsche Post. Trzy dni to nie jest zły wynik, jak na obecną pogodę, dwie trzecie z tego przypadło na Pocztę Polską S.A., oczywiście. Zamówienie złożyłem piętnastego, więc do wysłania minął aż tydzień, można z tego wnioskować, że mają sporo chętnych na darmowy folderek. Kto chce, może jeszcze zamówić, albo ściągnąć. A przy okazji, w sieci ukazał się dziś dość obszerny wywiad z Jonem Tetzchnerem po polsku.

__________
* Oczywiście skrzynka już unijna, do zwykłej by się nie zmieściła.
** Bo Luftpost to chyba poczta lotnicza, nie?
[/ALIGN]

Duszmy rupy, panowie szlachta…

, , ,

Bo będzie tak.

Manifa
Również Wrocław, Rynek, ta sama godzina i dzień.



///

Vox internauti, vox Dei? Czyli dyktatorum prosumentum

, ,


O tym, że dużemu wolno więcej (a przynajmniej tak mu się wydaje) pisałem nawet niedawno przy okazji sprawy piracenia muzycznej twórczości przez… koncerny płytowe. Obrosłe w pewność siebie i tłustych prawników międzynarodowe koncerny z upodobaniem stosują inne prawa i zasady etyczne dla siebie, a inne dla konsumentów. I nie dotyczy to jedynie spraw autorskich i multimedialnych.

Duże firmy i koncerny przez lata przyzwyczaiły się, że mogą w sądach przeforsować niemal co zechcą. Mają omal nieograniczone fundusze na prawników-macherów chętnie z nich korzystają, na przykład groźbami i pozwami sądowymi dusząc próby krytyki ze strony niezadowolonych klientów. Ostatnie lata to jednak coraz częstsze ich porażki w starciu z… Internetem. Szarego człowieka można zdusić, jeśli ktoś się za nim nie ujmie – na przykład prasa, której jedynie się tradycyjnie bano – tymczasem blogger, człowiek równie szary, w podobnej sytuacji często może liczyć na poparcie innych blogerów i zwykłych użytkowników internetu.

Internet zjada już prasę i zaczyna zjadać telewizję, co więcej, jest medium o wiele bardziej demokratycznym, a może nawet anarchistycznym? Tu już nie tylko duże portale mają coś do powiedzenia, tu liczy się masa użytkowników, powiązana znajomościami, sieciami społecznościowymi, pełna idealistów, lub wręcz maniaków, którzy rzucą się na każdą okazję do zrobienia szumu medialnego, kiedy koncerny atakują „jednego z naszych”. Jedną osobę można zastraszyć, setki i tysiące półanonimowych ludków jest fatalnym celem dla prawniczej artylerii.

Było wiele takich spraw. Choćby głośna na świecie sprawa ujawnienia w sieci uniwersalnego kodu łamiącego zabezpieczenia DVD. Próba usunięcia ich ze strony zaowocowała tym, że pojawił się nie tylko na milionach innych stron, w różnych formach, ale nawet na koszulkach, kubkach i innych gadżetach. Kiedy do sieci wyciekł film z Kamilem Durczokiem klnącym nad brudnym stołem, TVN rozpaczliwie próbował usuwać kolejne jego kopie. Sprawa nabrała jeszcze większego rozgłosu, film pojawił się w sieciach P2P oraz w serwisach, które mają w nosie prawa autorskie. Koncerny zdają się wręcz stać na straconej pozycji, nawet, jeśli racja jest po ich stronie Spór koncernu Dr Oetker z blogerem Kominkiem zakończył się porażką tego pierwszego, sprytnie podpuszczonego i obśmianego przez internetowego publicystę. Skutek był odwrotny, hałas wokół próby (chyba jednak rzekomej) cenzury przysporzył kontrowersyjnemu Kominkowi (który sam dość mocno cenzuruje swoje blogi) popularności. A wulgarne słowa pod kierunkiem Dra Oetkera na pierwszej stronie wyników Google jak były, tak są.

Ostatnio wtopę zaliczył startujący serwis Authalia, obiecujący łatwe i tanie zajęcie się prawami autorskimi na życzenie. Założenia i sens projektu podważył Olgierd Rudak — znany w blogosferze prawnik, autor bloga Lege Artis. W ferworze sprostowań i pretensji firma usiłowała uciszyć wścibskiego blogera pogróżkami prawnymi, z rozmachu atakując również innych, którzy dociekania pana Rudaka relacjonowali. I co? Ich największe „osiągnięcie” to pojawienie się krytycznych wpisów na pierwszej stronie wyników, zajęcie się tematem przez większe, branżowe wortale, oraz… chyba kompletna utrata reputacji na wstępie działalności.

Zainstalowałem sobie w Operze dodatek WOT: Web of Trust, pokazujący stopień zaufania do stron internetowych, oceniającym jest społeczność skupiona wokół WOT. I co widzimy po wpisaniu zapytania „Authalia”?

Authalia: Google z WOT

Strona Authalia.com jest pokazywana jak kompletnie niegodna zaufania. Są też inne mechanizmy i społeczności oceniające witryny w sieci, jest specjalny dodatek do Firefoksa, jest rekomendowanie wbudowane w samo Google (dla zalogowanych użytkowników), można iść o zakład, że i tam firma podpadająca internautom dostanie „po buzi”.

Fachowcy mówią, że oto nastają czasu „prosumentów”, czyli konsumentów i użytkowników świadomych swoich praw i swojej siły. Niedawno przecież klienci wygrali nawet z bankiem, sprawa „nabici w m-bank” nie gościła na ekranach telewizorów, ale bankowcy pewnie uznali by ją za jedno z najważniejszych wydarzeń ostatnich lat.

Policyjna logika ścigania, czyli dozwolone jest zabronione

, , , ...


Mł. asp. Agnieszka HameluszGoście programu "24 Godziny" rozmawiali o problemie piractwa internetowego” — rozpoczyna się news na tvn24.pl. Artyści (Zbigniew Hołdys oczywiście, znany „bat na piratów”), krytycy, publicyści, policjanci… Programu nie oglądałem, ale z przytoczonej na tvn24.pl relacji to diagnozę stawiam jedną: poza mnóstwem komunałów dodatkowo stek idiotyzmów, wołający o pomstę do nieba. Zerknijmy, co „mądrego” powiedziała mł. asp. Agnieszka Hamelusz. Czy nie było nikogo poważniejszego i bardziej kompetentnego?

[…] policjanci zaczynają działać, jeśli artysta zgłosi im, że jakiś utwór został ściągnięty z Internetu. - Wtedy wszczynamy postępowanie, ustalamy, kto ściągnął nielegalnie plik z Internetu. Takiej osobie jest przedstawiany zarzut z ustawy o prawach autorskich i pokrewnych - powiedziała. »»



A-cha, czyli jak ktoś ściągnie plik, to go namierzają, biorą za szmaty i stawiają zarzuty. Rozumiem. Przerażenie wzbudza we mnie ciąg dalszy jej wypowiedzi, dosłownie następne zdanie:

I podkreśliła, że w Polsce prawo jest takie, że można ściągać z Internetu na własny użytek pliki muzyczne czy wideo. - Odpowiadamy za przywłaszczenie autorstwa, za rozpowszechnianie, a nie za samo ściąganie z Internetu pliku - wyjaśniła Hamelusz.



Podsumowując: policja z pełną świadomością ściga osoby nie popełniające – co sama przyznaje – żadnego przestępstwa i stawia im zarzuty na żądanie artysty, mimo iż nie ma na to podstaw prawnych. Czekam na wystawianie mandatów za przechodzenie na zielonym świetle i wrzucanie śmieci do kosza.

Jak wobec tego z tym zjawiskiem walczyć, skoro nie ma narzędzi prawnych?” — pytano w programie. Walczyć? Samo pytanie jest skandalem. Chciałem zauważyć, że kopiowanie multimediów na własny użytek – a ściąganie ich z internetu jest również po prostu kopiowaniem – jest legalne nie przez jakieś przeoczenie czy lukę w prawie. Jest to celowo przemyślana i wprowadzona użyteczność, nazywana „dozwolonym użytkiem”. I wcale nie jest na ona dana za darmo, wszyscy za tę możliwość płacimy. Obojętnie, czy z niej korzystamy, czy nie, państwo polskie pobiera powszechne opłaty za osobiste korzystanie z dóbr kultury, wobec czego czynienie jakichkolwiek zarzutów, o policyjnych czy prokuratorskich już nie mówiąc jest nie tylko bezpodstawne, ale jest wręcz naruszeniem dobrego imienia.

Jak wynika z artykułu i zamieszczonego fragmentu programu, nie był to rzetelny program publicystyczny, tylko typowa „ustawka” ze wszystkimi uczestnikami głoszącymi te same tezy i poklepującymi się po plechach. Zabrakło choćby jednej osoby o umiarkowanych poglądach, mogącej chociażby wytknąć luki w prezentowanej logice i oczywiste bzdury w wypowiedziach. Brawo, TVN, staczamy się dziennikarsko coraz niżej?

Tusk szykuje knebel? Internet na łasce nieokreślonych „podmiotów”

,


Dopiero co pisałem o planowanej cenzurze w polskim internecie. Już wówczas przysłowiowy nóż się w kieszeni otwierał. Po przeczytaniu krytycznej analizy proponowanej ustawy wygląda to milion razy gorzej, włos się na głowie jeży, a w drugiej kieszeni odbezpiecza przysłowiowy (chyba przysłowiony na razie) pistolet.

Projekt ustawy przetłumaczył na nasze Olgierd Rudak, redaktor naczelny pisma „Lege Artis”. Jeśli choć ćwierć z tego, co pisze, jest prawdą, to pora natychmiast maszerować pod Sejm z pochodniami i kijami. Zachęcam do przeczytania pełnego wpisu, a w skrócie:

  • Żądania skierowane do UKE dostawcy internetu będą musieli wykonywać natychmiast, pod groźbą rujnujących kar finansowych.
  • Kto będzie miał prawo wystosować takie żądania — nie wiadomo. Jakieś nieokreślone (poza Służbą Celną) „podmioty uprawione”.
  • Nie będzie żadnej kontroli nad tym, co jest blokowane, żadnego sprawdzania, czy żądanie jest zasadne.
  • Osoby/podmioty zainteresowane w ogóle nie będą informowane o takiej decyzji, o prawie do jakiegokolwiek głosu, czy procesu już nie mówiąc.
  • Nie będzie można się od takiej decyzji odwołać (sic!).
  • Podmiot zainteresowany odblokowaniem będzie mógł przesłać pokorny wniosek o odblokowanie strony… który będzie rozpatrywany przez tego, kto zablokowania zażądał. W terminie nieokreślonym.
  • Dopiero po odmowie uwzględnienia takowego wniosku będzie można złożyć odwołanie od tej decyzji (ale wciąż nie od samego wpisania, haha).


Wygląda to jak ustawa pisana przez pijanego indolenta, albo pisana ewidentnie pod nieodwoływalne zamykanie ust niewygodnym osobom. IV RP to przy tym pikuś, drodzy państwo!


Uaktualnienie:
• Projekt opisał również Vagla.pl, uważany za czołowego speca od prawa w sieci.

Uaktualnienie II:
• Marcin Maj chyba rozszyfrował źródło nieporozumień wokół ustawy.

Uaktualnienie III:
Drugi wpis Waglowskiego na ten temat.
• Dziennik Internautów: ustawę krytykują nawet urzędnicy.

IV RP jednak będzie… w Internecie?

, , , ...


Propozycje [wiceministra finansów] Kapicy znalazły się na oficjalnej stronie internetowej Ministerstwa Finansów. Proponowane zapisy mają trafić do forsowanej przez rząd drugiej ustawy o grach hazardowych.

Pomysły wiceministra są bardzo restrykcyjne. Wszystkie internetowe kasyna, z których korzystają Polacy, będą musiały działać według polskiego prawa (do tej pory wiele serwerów kasyn instalowano za granicą np. na Malcie i funkcjonowało na podstawie zagranicznych regulacji).

Zmiany nie ominą także Służby Celnej, która będzie inwigilowała internautów grających w internecie. Z kolei firmy telekomunikacyjne zostaną zmuszone do gromadzenia i przekazywania organom państwowym danych o kasynach.

Celnicy będą inwigilować internautów odwiedzających wirtualne kasyna. Służba Celna zgromadzi dane o klientach i zablokuje kasyna - to część najnowszych propozycji wiceministra finansów Jacka Kapicy. Już niedługo Służba Celna może zamienić się w internetową tajną policję. »»



Skomentować to można tylko w jeden sposób: ktoś się zbyt wiele razy uderzył w głowę. To wszystko koncepcje wydumane, nieskuteczne, niewykonalne, drogie, godzące w państwo prawa i swobody obywatelskie. Podsumowując: stek idiotyzmów. Tajne policje, prewencyjna cenzura — czy o to chodziło wyborcom, kiedy głosowali na tę partię? Pora chyba zweryfikować dany jej kredyt zaufania.

Jak słucha się w TV o planach limitowania ilości kasyn względem liczby mieszkańców, to nasuwa się pytanie: kiedy limitowanie i likwidowanie punktów Lotto, które jest najpopularniejszym hazardem w tym kraju?

To samo w większości Europy i Unii Europejskiej. Prawo zaczyna być tworzone pod dyktando lobby wielkich koncernów, które chętnie wydarłyby opłatę nawet za śpiewanie sobie pod nosem:

Tysiąc funtów kary groziło pewnej Brytyjce za śpiewanie w godzinach pracy. Nie miała bowiem na to stosownej... licencji (sic!), co nie spodobało się Performing Right Society, brytyjskiej organizacji zbiorowego zarządzania i ochrony praw autorskich. 56-letnia Sandra Burt, pracująca jako sprzedawczyni w sklepie spożywczym w Clackmannanshire w Wielkiej Brytanii, mogła zostać ukarana grzywną w wysokości aż tysiąca funtów […] »»



Jedyne oznaki zdrowego rozsądku widać w niektórych państwach skandynawskich:

Czytaj dalej…

Źle się dzieje w Internecie

, , ,


Dużo się dzieje ostatnio i źle się dzieje.
Miłościwie nam panujące rządy i korporacje pracowicie, ale skromnie (bo w całkowitej tajemnicy) pracują nad ograniczeniem tak nam wszystkim ciążącej wolności i swobody. O tym, że międzynarodowe negocjacje nad paktem o kontroli Internetu (ACTA) toczą się za zamkniętymi drzwiami już pisałem wiele miesięcy temu. Jak przypomina Heise Online, nic na lepsze się nie zmieniło: politycy dopuścili do komitywy jedynie przedstawicieli korporacji, którym oczywiście zależy na jak najgłębszej cenzurze. O tym, żeby dać się poddać kontroli obywateli i organizacji broniących praw obywatelskich, nie mam mowy.

"PC World" powołuje się na rozesłane przez Komisję Europejską do krajów członkowskich UE podsumowanie przekazanego ustnie stanowiska USA. Zgodnie z tym dokumentem ACTA przewiduje rozszerzenie odpowiedzialności stron trzecich w razie naruszeń prawa autorskiego, a także ograniczenie przywilejów braku odpowiedzialności dla dostawców łączy. […] Amerykański projekt mówi w tym przypadku o "stopniowanej reakcji", która według planów rządów Francji i Wielkiej Brytanii ma w konsekwencji prowadzić do odcięcia łącza internetowego. Mówiąc krótko: USA chcą za pośrednictwem ACTA wprowadzić scenariusz "trzech naruszeń" (three strikes) na skalę międzynarodową. »»



O tym samym właśnie napisał serwis Vagla.pl, uświadamiając jednocześnie, ze nad tym porozumieniem pracują również przedstawiciele polskiego rządu. Ale kto konkretnie: jakie osoby, które ministerstwa czy agendy, jakie jest polskie stanowisko, jaki etap prac — nic nie wiadomo, praktycznie wszystko odbywa się w tajemnicy.

Opisywane ponad rok temu w tym serwisie negocjacje w sprawie Anti-Counterfeiting Trade Agreement (ACTA) nabierają rumieńców. Wydaje się, że na podstawie tego, co już wiadomo, możne próbować formułować jakieś bardziej ogólne tezy, dotyczące współczesnego procesu stanowienia globalnego prawa, w którym to korporacje zyskują podmiotowość i ... suwerenność(?). Oto okazuje się, że projektodawcy potrafią przekazywać projekt założeń "wybranym lobbystom", potrafią też niektórym firmom przekazywać dane po "zobowiązaniu ich do zachowania poufności", etc. To trochę chyba nie tak, jak zakładał kiedyś Monteskiusz, gdy myślał o trójpodziale władz, które wzajemnie się kontrolują. »»



Kiepsko? Może być jeszcze gorzej

Czytaj dalej…

Nadchodzą czasy awangardowych poetów

, , , ...

Unia Europejska przeznacza miliony euro na rozwój programu o nazwie Project Indect. W jego ramach w ciągu pięciu lat ma powstać oprogramowanie komputerowe, które będzie monitorowało Internet i podłączone doń komputery w poszukiwaniu zagrożeń, nienormalnych zachowań i aktów przemocy. […]
Zadania takie mają być realizowane poprzez "skonstruowanie programów przeznaczonych do ciągłego i automatycznego monitorowania zasobów publicznych takich jak witryny internetowe, fora dyskusyjne, grupy usenetowe, serwery plików, sieci P2P oraz indywidualnych komputerów, a także skonstruowanie bazujących na Internecie aktywnych i pasywnych systemów zbierania informacji.



Automatyczne kontrolowanie słowa pisanego to dla zwolenników inwigilacji jeszcze za mało. Przecież ludzie także rozmawiają, komunikują się w inny sposób, poruszają się… ale i na to znajdzie się rada:

Na tym jednak nie kończą się prace nad systemami monitorującymi. Inny projekt o nazwie Adabts (Automatic Detection of Abnormal Behaviour and Threats in crowded Spaces), w który zaangażowane są firmy ze Szwecji, brytyjskie Home Office oraz BAE Systems, zakłada stworzenie narzędzi do wykrywania podejrzanego zachowania w miejscach monitorowanych przez kamery. Ma ono analizować ton głosu osób przebywających np. na ulicy, mowę ich ciał czy umożliwić śledzenie w tłumie wybranej osoby. »»»



Nihili novi… Wygląda na to, że realizuje się koszmarna wizja społeczeństwa monitorowanego absolutnie przez system komputerowy, jaką stworzył polski pisarz Janusz A. Zajdel w powieści „Paradyzja”. Wszechobecne kamery i mikrofony, obowiązkowe identyfikatory radiowe w postaci obrączki, których nie można zdjąć. Rejestrowanie i automatyczne analizowanie wszystkich zachowań i słów. Zajdel pisał to jako metaforę systemu totalitarnego, a realizuje się to w świecie (ponoć) wolnym:

Nietrudno odgadnąć, co nurtuje cię najbardziej, przeciwko czemu buntuje się twoja natura Ziemianina! […] Sądzisz zapewne — powiedział — że z tych słów i gestów, które rejestruje Centrala, trudno stworzyć prawdziwy obraz nastrojów społeczeństwa. Po części masz rację. […] To rzeczywiście trudny problem, ale zapewniam cię, że Centrala ma i na to sposoby. System Zabezpieczeń nie jest skostniały w swej strukturze i metodach; on ustawicznie ewoluuje, rozwija się, ulepsza! […]
Myśli człowieka są sferą, do której najtrudniej dotrzeć, a tam przecież rodzą się treści wypowiedzi i zamiary działań. Myśli ludzkie kryć mogą w sobie istotne elementy zagrożenia publicznego. Człowiek, pozostawiony z własnymi myślami, bez moralnego i naukowego wsparcia, wątpi, docieka, roztrząsa dziwaczne i niebezpieczne pomysły... […]

Nie mogąc zbadać bezpośrednio procesów myślowych, Centrala musi z możliwie największą precyzją rejestrować idące za myślą słowa i czyny ludzkie. Słowa są bardzo dobrym wskaźnikiem stanu myśli. Niewinny na pozór dialog dwóch osób może — po dokładniejszej analizie — okazać się rozmowa spiskujących dywersantów. Rejestrując i badając treść rozmów, Centrala wyławia z nich wszelkie niejasne sformułowania czy wręcz treści jednoznacznie niebezpieczne. Niejasności są interpretowane, rozszyfrowywane i odpowiednio oceniane. Człowiek, który je wypowiada, staje się obiektem podejrzeń. […] Centrala zresztą identyfikuje nie tylko osobników o podejrzanych zamiarach, lecz także tych, którzy treścią głoszonych poglądów przyczyniają się do zwiększenia naszego wspólnego bezpieczeństwa. Jednym słowem, Centrala słucha naszych rozmów, obserwuje nasze gesty, nasze czyny i zachowania, by nieustannie oceniać stan ludzkich umysłów. Ta ogromna ilość informacji napływająca bez przerwy do Centrali za pośrednictwem sieci mikrofonów i kamer, jest na bieżąco analizowana. Uzyskane w ten sposób dane służą do oceny każdego obywatela z osobna, a także do kontroli ogólnego stanu bezpieczeństwa. Żaden spisek, żaden zbrodniczy zamysł czy szaleńcze urojenie, mogące zaszkodzić planecie, nie może ujść uwagi Centrali — jeśli z nieprzeniknionej sfery myśli ludzkiej przechodzi w fazę słów lub czynów... Ten złożony system zabezpieczeń funkcjonuje z niezwykłą precyzją, bo pozbawiony jest pierwiastka subiektywizmu. Komputerowa analiza pozwala przetworzyć i zbadać tak ogromną liczbę danych, że nie zdarza się przeoczenie czegoś istotnego.



Wszakże to nie wszystko i nie jedyne analogie…

Czytaj dalej…