My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Zasubskrybuj kanał RSS

Posty oznaczone tagiem "publicystyka"

In vitro a sprawa polska, czyli głupich nie płodzą…

,


Staram się na blogu unikać politycznej publicystyki. Zważywszy na tytuł i przesłanie bloga może byłaby na miejscu, ale byłoby to pójście na łatwiznę, więc wolę nie. Tym razem jednak odstąpię od zasady, bo irytują mnie idiotyzmy, zwłaszcza wygłaszane chórem.

Po niedzielnej debacie przedprezydenckiej w PO huczy do dziś. A ze wszystkiego „okazały się” najważniejsze słowa Bronisława Komorowskiego o refundowaniu in vitro. Może mój tok myślenia jest odmienny od reszty narodu, ale uważam te wszystkie wrzaski oburzenia za głupie, czepialskie, naciągane i kompromitujące skrzeczących je polityków. Przypomnijmy, brzmiało to tak:

Refundacja in vitro powinna być, gdy jest szansa, że się urodzą dzieci zdrowe i będą dobrze wychowane, na dobrych obywateli.



Podniósł się wrzask, różni głupole bredzili o skandali, eugenice, metodach nieznanych w cywilizowanych państwach, o dzieleniu rodzin na lepsze i gorsze, że nie wiadomo kto miałby oceniać i decydować… Przypomnę zatem, że:

• W medycynie wiele zabiegów, badań, leków, stosowanych jest tylko wobec osób nie przekraczających określonego wieku. Czy jest jakiś szczególny powód, dla którego w przypadku in vitro ma być inaczej?
• Osoby chętne do adopcji dziecka są szczegółowo sprawdzane, oceniane, weryfikowane i muszą zostać zaakceptowane decyzją urzędnika. Czy to jest dzielenie rodzin na lepsze i gorsze? Czy jest jakiś szczególny powód, dla którego w przypadku in vitro ma być inaczej?
• Wszelkie dodatki na dzieci, typu becikowe, są przyznawane tylko osobom w określonej, gorszej sytuacji materialnej. Czy jest jakiś szczególny powód, dla którego w przypadku in vitro ma być inaczej?
• We wszystkich cywilizowanych krajach urzędnik odpowiedniej instytucji lub może odebrać odebrać dziecko rodzinie, która nie spełnia wymogów odpowiedniego wychowywania. Czy jest jakiś szczególny powód, dla którego w przypadku in vitro ma być inaczej? Zwłaszcza w krajach rządzonych przez lewicę urzędnicza kontrola jest bardzo wnikliwa. A może to nie są cywilizowane kraje, panie pośle Arłukowicz?
• We wszystkich powyższych wypadkach jakoś nie ma rwania włosów z głowy „bo nie wiadomo jak i kto ma decydować”. Czy jest jakiś szczególny powód, dla którego w przypadku in vitro miałoby to być niemożliwe?
• Było na świecie kilka głośnych przypadków, kiedy kalecy rodzice koniecznie chcieli przy pomocy lekarzy mieć również kalekie dziecko. Czy należy im na to pozwolić i jeszcze im do tego dopłacić, bo inaczej to będzie eugenika, panie ministrze Sikorski?

Sam Komorowski, już po fakcie, przytoczył i inne powody, dla których przyznawanie refundacji zabiegów in vitro powinno być ostrożne, jak choćby możliwy „handel brzuchami”, czy wreszcie przyczyny ekonomiczne. Dziwne, że postulat postępowania ostrożnego, odpowiedzialnego i rozsądnego wywołuje istny szał i amok u wszystkich dookoła? Może wg tejże reszty powinno się refundować in vitro wszystkim naokoło, bez sprawdzania i limitów, wedle kaprysu? Brawa za taką wizję państwa.

Laboratorium

I jeszcze jedna uwaga. Od kilku tygodni praktycznie wszyscy politycy opozycji, w szczególności sfrustrowani kandydaci na prezydenta nic innego nie robią, tylko lamentują, że media zajmują się wyłącznie kampanią wewnątrz PO, Sikorskim i Komorowskim i wyreżyserowaną debatą. Ale od tychże kilku tygodni, jak się tych samych polityków i kandydatów postawi przed kamerą i mikrofonem, nie potrafią mówić o niczym innym, jak tylko o kampanii wewnątrz PO, Sikorskim i Komorowskim i wyreżyserowanej debacie. Żaden nie ma nic oryginalnego do powiedzenia, ani innego tematu do poruszenia.

Pomóż uwolnić laptopa, dla siebie i innych

, ,


Co jakiś czas reklamuję na swoim blogu społeczne akcje nacisku: a to protesty przeciwko cenzurze w sieci, a to apele o ratowanie wartościowego dziedzictwa. Czasem się udaje coś wywalczyć, czasem nie, ale uważam taką działalność za element demokracji ważniejszy nawet od wyborów. Tak, bez ciągłej społecznej (naszej) kontroli, nacisku i domagania się, każdy wybrany do rządzenia szybko zapomni, kto go wybrał. Zresztą nie tylko polityków można w ten sposób dyscyplinować, ale również instytucje, media, czy prywatne firmy. Internet bardzo to ułatwia. Zamiast zatem narzekać, że źle się dzieje, trzeba po prostu duszyć rupę.

Chyba każdy, kto kupował komputer, zdaje sobie sprawę, że razem ze sprzętem jesteśmy praktycznie skazani na zakup systemu operacyjnego znanej firmy. Nie ma praktycznie wyboru, zwykle nawet nie sposób wybrać sobie wersji tegoż systemu, nie mówiąc o tym, że czasem chciałoby się kupić inny system, albo goły sprzęt – bo system już mamy. O ile jeszcze w przypadku komputera stacjonarnego można coś wskórać – zwłaszcza biorąc tzw. składaka – o tyle w przypadku laptopa to firma decyduje, co dla nas dobre.

Oczywiście wielu konsumentom taka sytuacja odpowiada, albo nie zdają sobie sprawy, że mogłoby być inaczej, ale jest też wiele osób, które muszą wybierać między kupnem wybranego modelu z niepotrzebnym systemem (i dopłacaniem kilkuset złotych za coś, czego nie potrzebują i nie chcą), a… no właśnie, chyba niekupowaniem w ogóle, bo często nie ma żadnej alternatywy. To są zwykle użytkownicy otwartych systemów (Linux, BSD i inne), bądź osoby posiadające system na licencji MSDN AA lub w wersji BOX. Ale nie tylko.

Nawet reflektując na kupno Windowsa razem z komputerem jesteśmy zwykle skazani na jedną jego wersję. Ja musiałem zrezygnować z upatrzonego modelu laptopa i kupić słabszy… bo nie było innego sposobu na kupno laptopa z XP zamiast niechcianej przeze mnie Visty. Gdyby można było kupić laptopa chociaż bez systemu, mógłbym kupić sobie Windows XP osobno. A tu w sumie guzik, bo nie zamierzam kupować Windowsa dwa razy: raz w pudełku i raz z komputerem. Dlatego popieram akcję Uwolnij Laptopa.

Logo

Teoretycznie przy instalacji możemy nie zgodzić się na warunki licencji i domagać się zwrotu pieniędzy, które dopłaciliśmy za przymusowy system. Niestety, bardzo niewiele firm respektuje to nasze prawo, większość klientów traktuje jak głupie dojne cielęta, odmawiając zwrotu pieniędzy, albo uprawiając spychologię. Prywatna inicjatywa Uwolnij Laptopa ma na celu wywarcie presji na oporne koncerny i zainteresowanie sprawą Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta. Ale każdy z nas może pomóc. Jak?

Nagłaśniajmy akcję i publicznie piętnujmy lekceważących nas producentów. Dopytujmy się o nasze prawa w sklepach i serwisach. Każdy z nas może po kupnie zadzwonić do pomocy technicznej, zadać kilka niewygodnych pytań i wyrazić swoje oburzenie. Można napisać e-maila do producenta sprzętu, jaki mamy, bądź chcemy kupić. Wreszcie możemy sięgnąć po broń ostateczną: głosowanie portfelem.

• Producenci, którzy szanują nas jako klientów i respektują nasze prawa do odmowy przymusowego kupna systemu to Asus i Acer. Tak, aż dwóch. Dużo, prawda?

• Producenci, którzy nas lekceważą, uważają za matołów i nie refundują kosztu systemu to: HP, Samsung, Sony, Fujitsu, Lenovo, Dell. Patrzcie, a niby to takie szanowne firmy, wydawałoby się.

• Niektórzy producenci kompletnie mają nas w dupie i nawet nie raczę odpowiedzieć na pytanie w tej kwestii: Toshiba, NTT i MSI.

Niepoważna misja

, , ,

…czyli jak TVP zachęca do życia rodzinnego


Co tam panie, w Telewizji Polskiej? Ano zobaczmy, co oferuje na przykład Program Drugi:

Fragment programu TVP2 Adam lekceważy Zuzę. Witek lekceważy Lidkę. Mąż lekceważy żonę. Zuza lekceważy Maćka. Cóż za niezwykle ambitny film musi to być. To naprawdę nie jest brazylijska pleplenowela, to nasza, rodzima szmira. Aż się prosi, żeby ciągnąć to wyliczanie dalej: TVP lekceważy telewidzów. Telewidzowie lekceważą opłacanie abonamentu RTV.

Za lekceważeniem opłacania abonamentu przemawia wybitnie fakt, że filmy takie, jak ten powyższy Telewizja Polska uznaje za… misję. Tak, tak:

- Wszystko, co zarobimy na reklamach, wydajemy na misję - tłumaczą władze TVP. Z raportu, jaki ujawniła właśnie telewizja publiczna, wynika jednak, że na programy misyjne wydawane jest coraz mniej pieniędzy. Okazuje się także, że pod "misję" można podciągnąć seriale "Klan" czy "M jak miłość", bo "propagują wartości rodzinne". »»



No tak. Niedawno czytałem opinię, że „Moda na sukces” jest serialem świetnie promującym wartości rodzinne. Tak się nieszczęśliwie składa, że ze względu na rodzinę dość często oglądam mimochodem tego tasiemca i nawet nieźle się orientuję w jego fabule opartej o zasadę „kto się z kim jeszcze nie bzykał — będzie to robił w następnym odcinku, a potem przez dwadzieścia odcinków będą o to awantury”. Po wyczerpaniu wszystkich kombinacji wprowadza się nową postać, albo po prostu zaczyna od nowa, ewentualnie z dodatkami typu: dziecko, ciąża, poronienie oraz obowiązkowa intryga Stefanii. Ej, faktycznie, w sumie to wygląda podobnie do zajawki, którą wstawiłem powyżej. „Moda na sukces”, „Apetyt na życie”, no tak, już wiem, skąd inspiracja.

Naiwnie zawsze sądziłem, że „misja” to programy edukacyjne, popularnonaukowe, historyczne, ambitna publicystyka i bezstronna informacja. Nic z tego. Nic z tego prawie już nie pozostało, ważniejsze jest propagowanie, em, „wartości rodzinnych”. Tylko wiecie co? Jak zerkam na te misyjne seriale, to ja pierdolę mam w nosie taką rodzinę. I chyba nie tylko ja, zważywszy na spadający przyrost naturalny.

A może to nie ja jestem ewentualnym inteligentem (bądź kandydatem do tego miana), tylko widownia „Mody…” i „Apetytu…”? Do licha. Muszę się intelektualnie podciągnąć może do tego poziomu? Na dodatek czytając te streszczenia w programie mam jakieś takie déjà vu, byłażby to parodia parodii?

Światowy dzień przeciwko cenzurze internetowej — obchodźmy, póki nam wolno

,


Dziś obchodziliśmy światowy dzień przeciwko cenzurze internetowej, po raz drugi, o czym właściwie dopiero przed chwilą przeczytałem. Organizacja Reporterzy bez Granic, pomysłodawca święta (?) zaprezentowała z tej okazji raport, podsumowujący stan sieci w tej materii, wyliczający kraje będące największymi wrogami Internetu, itd. (podsumowanie raportu można znaleźć na stronach Heise Online). Tradycyjnie na pierwszym miejscu są Chiny i wszelkie kraje dyktatorskie, ale zaczęły się tam pojawiać również państwa demokratyczne: Australia. Źle to wróży, bo jestem pewien, że w przyszłości będzie ich przybywać.

A u nas? Dopiero co cieszyliśmy się, że rząd Tuska ugiął się pod presją internautów i zrezygnował – przynajmniej na razie – z wprowadzania cenzury, a tu okazuje się, że wcale nie jest tak dobrze. Znaczy wcale nie jest lepiej, a wręcz gorzej. Jak alarmuje Olgierd Rudak, w gąszczu prawnych terminów i kruczków przemycono znacznie szybszy i skuteczniejszy niż RSiUN sposób na zamykanie gęby niepokornym.

Czarno to widzę…

Koszt bezpieczeństwa
Wolność, równość, sprawiedliwość…
ile mamy poświęcić dla fałszywego bezpieczeństwa?

[/ALIGN]

Islam domaga się szacunku

,


-—•••—-
…długo byłem zwolennikiem dogadywania się i współżycia z kulturą islamu. Nawet po wydarzeniach 9-11 uważałem, że nie można winić całych religii i narodów za czyny grupki fanatyków. Zmieniłem zdanie w jednej chwili.

Po publikacji słynnych karykatur w duńskim czasopiśmie zrozumiałem, że nie ma porozumienia, nie ma wspólnych obszarów, różnice w mentalności są zbyt wielkie.

Reakcje prasowe

Że duński islamski duchowny, uchodzący w Danii za umiarkowanego i pokojowego człowieka podjudzał arabskie rządy i tłumy do aktów agresji, preparując fakty i świadcząc oczywistą nieprawdę — dowiedziałem się już o wiele później i tylko mnie to utwierdziło w smutnej konstatacji. Przejrzałem na oczy nieco wcześniej…
[/ALIGN]

Czytaj dalej…

Dopust gorszy od trzęsienia ziemi, czyli kto się panoszy na Haiti?

, ,


Scjentolodzy panoszą się na Haiti


alarmuje wielkim tytułem portal tvn24.pl w swoim artykule. Wielkie nieba, co oni tam wyrabiają? – spyta wstrząśnięty czytelnik. Porywają dzieci? Mordują? Grabią?

Scjentolodzy przybyli na Haiti, by pomagać ofiarom trzęsienia ziemi. […] Część z nich przybyła na Haiti prawie dwa tygodnie jemu. Tom Cruise W region trzęsienia ziemi przyjechał też jeden z najbardziej rozpoznawanych na świecie scjentologów, aktor John Travolta. Swoim Boeingiem 707 przywiózł do Port-au-Prince sześć ton m.in. jedzenia, sprzętu medycznego. Przylecieli z nim także lekarze i wolontariusze - członkowie sekty.


Faktycznie, straszliwie się panoszą te scjentologi jedne. Nawet wysłali samolot z jedzeniem i pomocą! Co prawda, na fakt wysłania podobnego samolotu z pomocą przez katolików portal tvn24.pl nie zareagował oburzeniem… Ale Caritas uczciwie pieniądze zebrało od ludzi, a samolot dostało rządowy*, a te Travolty to ze swoich piniendzy! A skund mo, burżuj jeden?

Przylecieli z nim także lekarze i wolontariusze - członkowie sekty.

Specjalna metoda leczenia

- Nie mam wykształcenia medycznego - mówi jedna z nich Elena Chiancianesi, która przyjechała z Florydy, by pomóc w miejscowym szpitalu. - Ale jestem matką i gdzie są dzieci (...), to jest mój problem – dodaje.


Straszne, wolontariuszka nie ma wykształcenia medycznego i pewnie stosuje straszliwe scjentologiczne metody bandażowania i podawania tabletek. Wprawdzie artykuł sam przyznaje, że będą tam lekarze, ale to co. Scjentologiczni na pewno. Koszmar. Co prawda jak zakonnica** zakłada katolickie „szpitale”, w których chorych i umierających leczy się jedynie zachęcaniem do modlitwy, nie podawszy cierpiącym nawet środka przeciwbólowego, to jest to zapewne jak najbardziej normalna metoda leczenia, tvn24.pl nigdy na ten temat nie wydziwiał. Nikogo nie zdziwiło też, wracając do Haiti, że przez tydzień pobytu nasi polscy, szlachetni ratownicy, pomogli „aż” 75 (słownie: siedemdziesięciu pięciu) osobom. Może był to „strajk włoski”?

Jednak na bieżącej pomocy prawdopodobnie się nie skończy. Scjentolodzy już zapowiedzieli, że zamierzają stworzyć siedzibę na Haiti. - Nie mam wątpliwości, że w takiej czy innej formie kościół scjentologiczny będzie tu obecny - powiedział Harney. Jak dodał, scjentolodzy pracują już nad stworzeniem sierocińca.


A to już potworne rozpanoszenie! Na stałe se zostaną! I jeszcze, scjentologi jedne, sierociniec zbudują. Skandal! Pewnie będą robić konkurencję tej polskiej misjonarce lecącej na Haiti, która była bohaterką materiału w TV.

Czytaj dalej…

Były sobie świnki (cenzorki) trzy…

, ,


Zwykle to Chiny są symbolem cenzurowania i kontrolowania Internetu, ale to w końcu państwo komunistyczne i czego innego się tu spodziewać? Nie gorsze zapędy mają jednak kraje z pozoru demokratyczne: Australia, Białoruś, czy… Polska.

Rząd Australii Południowej wpadł nie wyśmienity pomysł: w związku ze zbliżającymi się wyborami każdy internauta wyrażający w sieci opinię o jednym z kandydatów jest zobowiązany do podpisania się imieniem, nazwiskiem i adresem. Nie wiem, jak brzmi konstytucja Australii, ale delegalizacja prawa do anonimowego wyrażania opinii kojarzy mi się ze stalinizmem i podobnymi zwyrodnieniami. Że nie wspomnę o głupocie tego pomysłu ze względów czysto technicznych. Nieegzekwowalne prawo to zawsze głupie prawo, ale politycy w obronie swoich umaczanych gąb są w stanie uchwalić wszystko.

Mniej dziwią takie pomysły wdrażane na Białorusi. Też w związku ze zbliżającymi się wyborami. Dekretem prezydenta Łukaszenki od lipca wszyscy dostawcy usług internetowych są zobowiązani do stworzenia profilu osobowego każdego użytkownika sieci, zawierającego dokładne dane osobowe. Wszyscy internauci, jak też strony internetowe, będą kontrolowani przez specjalną jednostkę podległą prezydentowi. No jak w Australii, tyle że skuteczniej. Oczywiście wszystko to ze względu na potrzebę „walki przeciwko wszelkiemu bezprawiu i poprawy bezpieczeństwa kraju i jego obywateli”. Powinniśmy bić brawo, bo po raz pierwszy Łukaszenka wzoruje się na nas…

Dokładnie taki sam argument stosuje rząd Polski, forsując na chama idiotyczną ustawę o „Rejestrze Stron i Usług Niedozwolonych”. Wprowadzana na wariata, bez konsultacji społecznych, bez konsultacji z ekspertami, nielogiczna, niespójna, droga i nieskuteczna (o czym już pisałem) może stanowić doskonały wzór dla reżimów totalitarnych, które jeszcze swoich ustaw cenzorskich nie wprowadziły. Już po fakcie i „po ptokach” rząd próbuje udawać, że projekt był konsultowany, ale raczej się tym tylko na kpiny naraża. Jak twierdzi, „cenzury nie będzie”, co na nasze należy przetłumaczyć „wprowadzamy brzydką ustawę, ale nie będziemy z niej korzystać”.

„Laboratorium” zamknięte: ostateczny koniec „misji”

,


— O naszej TVP to złego słowa nie można powiedzieć.
— Tak dobrze działają?
— Nie, albo redaktor wytnie, albo KRRiT ocenzuruje.



Zacząłem tą złośliwą parafrazą starego skeczu kabaretowego, bo naprawdę brak mi słów. Ja naprawdę nie jestem piewcą PRL, ale coraz częściej stwierdzam, że to właśnie wtedy Telewizja Polska, jeśli odsiać dziennikową propagandę, nadawała programy warte oglądania. Dziś coraz mniej z nich zostaje, im więcej „misji” na gębach, tym mniej w praktyce. Czy zostało cokolwiek z dawnej Telewizji Edukacyjnej? Kilka miesięcy temu pisałem o znakomitym programie „Laboratorium” Wiktora Niedzickiego, programie, który na równi z legendarną „Sondą” wychował wiele pokoleń ludzi. W maju „Laboratorium” obchodziło jubileusz pięćsetnego odcinka, niedługo obchodziłoby dwadzieścia pięć lat istnienia… Gdyby nie to, że Telewizja Polska uznała, że nie warto. Że „misję edukacyjną” lepiej zaspokajają programu typu „Gwiazdy tańczą po wódzie”.

Szefowie Programu 1 TVP wykorzystali chwilowe zawieszenie ostatniego już telewizyjnego programu o nauce, czyli "Laboratorium" po to, by ostatecznie wyrzucić go z anteny. Za kilka miesięcy miał być jubileusz, 25 lat emisji.

Program "Laboratorium" dawał szansę pokazania prac polskich naukowców. Starałem się w nim przekonywać odbiorców, że badania mają sens, że ważne odkrycia i ciekawe prace prowadzone są nie tylko za granicą, ale także w Polsce. W miarę możliwości i niezwykle skromnych środków próbowałem przekonać widzów, że warto się uczyć, że warto studiować, że tuż, obok nas dzieją się rzeczy naprawdę niezwykłe.

Wiktor Niedzicki

Przez blisko 25 lat starałem się, by widzowie zyskiwali świadomość jak ważna jest nauka w życiu kraju i każdego z nas. Zdobyłem spore rozeznanie i doświadczenie we współpracy z uczonymi. Decyzja kierownictwa Programu 1 TVP niszczy to wszystko bezpowrotnie.



To fragmenty gorzkiego listu otwartego pana Wiktora Niedzickiego. Na odsiecz ruszyli miłośnicy programu, można w jego obronie podpisać się pod protestem, dołączyć do inicjatywy na Facebooku, czy napisać e-maila do kierownictwa TVP.

Niestety, zważywszy na to, że podobna inicjatywa w sprawie uratowania „Sondy” z archiwów odniosła zerowy skutek, bardzo czarno to widzę… Pieniądze potrzebne są na programy – partyjne tuby (niezależnie kto akurat telewizją rządzi) oraz pensje i odprawy dla kolesiów, nie na edukację. Niniejszym oświadczam, że nie widzę już najmniejszego powodu, żeby opłacać abonament RTV.

Duszmy rupy, panowie szlachta…

, , ,

Bo będzie tak.

Manifa
Również Wrocław, Rynek, ta sama godzina i dzień.



///