My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Zasubskrybuj kanał RSS

Posty oznaczone tagiem "literatura"

Od fantastyki do nauki — metalowa pianka

, , ,


Schodzili w milczeniu coraz głębiej w czeluść pustych komór, pomiędzy rdzawymi kratownicami wsporników. Niektóre z nich rdza przeżarła już zupełnie, świeciły pokaźnymi ubytkami i kruszyły się pod dotknięciem palca.
– Nie wiem, czy zdążycie z waszym nowym światem, nim się ten stary zawali! – powiedział Rinah, przebijając, na wylot palcem gruby i z pozoru mocny jeszcze fragment konstrukcji. – W pewnej chwili wszystko to nie wytrzyma obciążenia i runie […]

Przyczyna tak dalece posuniętego rozpadu kosmicznych kontenerów, z których sto lat temu zbudowano Paradyzję, była bardzo prosta: materiał, z którego wykonano powłokę i elementy konstrukcji wewnętrznej, nie był przewidziany na tak długotrwałe użytkowanie. Kontenery, mające służyć do jednorazowego przetransportowania łudzi i ładunku z Ziemi na Tartar, wykonano ze specjalnego materiału, dającego konstrukcji znaczną wytrzymałość mechaniczną i niezmiernie cenną cechę lekkości. Uzyskano to poprzez strukturę „komórkową”. Materiał nie był litym metalem, lecz jak gdyby zastygłą metalową pianką, pod mikroskopem przypominającą budowę pszczelego plastra. O trwałość nikt się nie kłopotał, celowo nawet zastosowano stopy metali, o których wiadomo było z góry, że są bardzo podatne na korozję, lecz za to niezwykle wytrzymałe i odporne na udary mechaniczne.
Po kilkunastu latach, a tyle materiał z powodzeniem wytrzymywał, kontenery miały przestać być potrzebne. Zresztą podczas lotu w próżni korozja zewnętrznej powierzchni powłoki w ogóle nie zachodzi, natomiast konstrukcja wewnętrzna opierać się mogła zębowi czasu przez lat kilkadziesiąt; lecz sto lat – to było już powyżej wszelkich przewidywań.
A więc to nie tandetne wykonanie kontenerów, lecz po prostu przystosowanie ich do określonych zadań i celów było przyczyną dzisiejszego opłakanego stanu konstrukcji. Wiadomo, że nikt nie projektuje puszki do piwa tak, by miała trwać dziesiątki lat!
Komórkowa struktura materiału powodowała, że rdzewiał on nie tylko powierzchniowo, lecz niemal w całej swej objętości...


(Janusz A. Zajdel, „Paradyzja”, 1981-1982)

Fragmenty tej polskiej powieści z lat osiemdziesiątych przypomniały mi się, kiedy przeczytałem na blogu Makezine o stworzeniu przez panią inżynier Afsaneh Rabiei „materiału lekkiego jak aluminium i wytrzymałego jak stal”, spieku metali, który zawdzięcza swoje właściwości gąbczastej strukturze.

Piankowy metal

Nie pierwszy byłby to raz, kiedy fantastyka naukowa wyprzedza rzeczywistość (co w końcu tradycyjna hard s-f zawsze próbowała czynić). Nie jestem wszakże przekonany, czy rzeczywiście materiał uzyskany na Uniwersytecie Stanowym Północnej Karoliny jest tak nowatorski. Wydaje mi się, że takie materiały są znane od dawna, nawet jeśli nie są jeszcze w masowym użyciu. Podejrzewam, że już w momencie pisania powieści nie była to nowość i jedynie się je stale ulepsza. Oczywiście stworzenie lepszego, tańszego materiału i opracowanie sposobu jego produkcji to duże osiągnięcie, choć bardziej technologiczne, niż naukowe. I choć artykuł wspomina tylko o lepszych zderzakach samochodowych i protezach kości, to jako miłośnik fantastyki od dziecka powiem, że i do zastosować kosmicznych jest nam bliżej. No i zdecydowanie podejrzewam, że opracowany właśnie materiał jest jednak nierdzewny…
[/ALIGN]



• Wpis o tym, jak „Paradyzja” wieszczy mechaniczną cenzurę totalną,
• oraz buntowicza antycenzorska poezja ze świata „Paradyzji”.

Kim był Józef K.? Czyżby zagadka rozwiązana?

,


Pewnego ranka Józef K. obudził się i zamiast kucharki Anny zobaczył nieznanego, ubranego na czarno mężczyznę. Oznajmił on Józefowi, że jest aresztowany. K. ubrał się i szybko udał się do drugiego pokoju. Przy otwartym oknie siedział drugi mężczyzna, czytając książkę. Józef zażądał wyjaśnień i widzenia się z gospodynią, panią Grobach, jednak nieznajomy powiedział jedynie, że K. jest aresztowany i nie wolno mu opuszczać pokoju. Ponieważ ma czekać na wyniki toczącego się dochodzenia związanego z jego osobą, powinien zachować spokój i oddać na przechowanie swoje osobiste rzeczy.



Każdy, kto nie uciekał na widok książek, powinien z marszu rozpoznać ten fragment. Tak, to początek „Procesu” Franza Kafki, onirycznej i absurdalnej powieści o (zależnie od interpretacji) opresji totalitarnego państwa, samotności, nieumiejętności wzięcia odpowiedzialności za własne życie, itd. Dzieje Józefa K. który usiłuje dowiedzieć się, o co jest oskarżony, błąkając się po sądach, urzędach i nie otrzymując znikąd pomocy, mogą się zaiste przyśnić w najgorszym koszmarze. Kim był Józef K.? Kogo metaforą, alter ego?

Nikt nigdy nie znalazł odpowiedzi na to pytanie i może ona nie istnieje. A może jednak…?

Audytor Bernis usiadł i z goryczą potępiał nieporządki panujące w prowadzeniu śledztwa. Między nim a kapitanem Linhartem już od dawna panowały naprężone stosunki, konsekwentnie podtrzymywane z obu stron. Jeśli do rąk Bernisa dostał się jakiś papier należący do Linharta, to Bernis zaprzepaszczał go tak doskonale, że nikt nie mógł go odszukać. Linhart robił to samo z papierami Bernisa. Wzajemnie gubili swoje załączniki.
(Papiery dotyczące Szwejka znaleziono w archiwum sądu wojennego dopiero po przewrocie, z taką relacją: „Zamierzał zrzucić maskę obłudnika i publicznie wystąpić przeciwko osobie naszego monarchy i naszego państwa.” Papiery te były wsunięte w akta dotyczące niejakiego Józefa Koudeli. Na okładce był krzyżyk, a pod nim data z adnotacją: „Załatwione”.)



Tak, tego też nie sposób nie znać, to fragment „Przygód dobrego wojaka Szwejka” Jaroslava Haška. Czy wspomniany mimochodem Józef Koudela może być kafkowskim Józefem K.? A może to tylko przypadek? Zestawmy fakty:

• Obaj autorzy: Jaroslav Hašek i Franz Kafka urodzili się w tym samym roku, w tym samym mieście (1883, Praga czeska).
• Obaj musieli tak samo doświadczać absurdów Austro-Węgierskiej biurokracji. Groteska przygód Szwejka opiera się na rzeczywistych wydarzeniach (przypisek autora do fragmentu o gubionych załącznikach: „trzydzieści procent ludzi, którzy siedzieli w garnizonie, spędziło tam wszystkie lata wojny bez jednego przesłuchania”). Kto nie wie, dodam, że książka i film „C.K. Dezerterzy” to również nie wymysł autora, lecz prawdziwe wydarzenia.
• Mogli się więc znać. Czy się znali? Nie wiem, ale Max Brod, przyjaciel i promotor Kafki, popularyzował również twórczość Haška, co uprawdopodobnia takie przypuszczenie.
• Kalendarium:
– 1914-1915 — Fraz Kafka pisze „Proces”,
– 1921 — pierwsze wydanie pierwszego tomu przygód Szwejka, zawierającego powyższą humoreskę,
– 1923 — umiera Jaroslav Hašek, „Przygody dobrego wojaka Szwejka” kończy ktoś inny,
– 1924 — umiera Franz Kafka,
– 1925 — „Proces” zostaje wydany pośmiertnie.

Zatem Hašek mógł, przynajmniej teoretycznie, znać, zobaczyć niewydany jeszcze „Proces”. Mógł mu go pokazać sam autor, lub też Max Brod mógł choćby o nim opowiedzieć. Taka drobna, intertekstualna aluzja to całkiem prawdopodobna rzecz. Oto zagadka dla miłośników wertowania biografii…

Przypomnijmy jeszcze, jak skończył nieszczęsny Józef K.

[…] Józef przestał się opierać i ruszył raźno przed siebie, nadając kierunek dalszemu marszowi. Uznał, iż musi do końca zachować godność, spokój i rozsądek. Nie chciał pozwolić, aby mówiono o nim, że na początku chciał zakończyć swój proces, a teraz - u jego końca - pragnie rozpocząć go od nowa. Pogodził się ze swoim losem. Nie chciał nawet zatrzymać się przed policjantem, któremu on i jego dwaj milczący towarzysze wydali się podejrzani. Niedługo potem K. i jego oprawcy znaleźli się poza miastem w starym, pustym kamieniołomie. Tutaj rozebrali Józefa i zaczęli przygotowywać go do egzekucji. Posadzili go przed wielkim kamieniem tak, by głowa skazańca znalazła się ponad górną krawędzią skały. Następnie jeden z katów wyjął z pochwy długi, rzeźnicki nóż. K. siedział na ziemi, nie zmieniając swej pozycji. Kątem oka zobaczył, że w budynku stojącym przy kamieniołomie otworzyło się okno, poprzez które wyjrzał jakiś człowiek. Józef zastanawiał się przez chwilę, kim ten człowiek jest i czy mu współczuje. Chciał żyć, ale nie mógł się oprzeć przeznaczeniu. Nie wiedział, za co umiera i kto jest jego oskarżycielem. Jeden z mężczyzn chwycił go za gardło, drugi zaś wbił ostrze noża w jego serce.

Józef K., kończąc swoje życie, pomyślał, że umiera jak pies.



Wspomniany przez Haška krzyżyk i adnotacja „Załatwione” na okładce papierów Józefa Koudeli wydają się być tutaj jak najbardziej pasujące.


         UZUPEŁNIENIE

W posłowiu do „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, którego autorem jest Edward Madany, znalazłem wskazówkę, że Jaroslav Hašek i Franz Kafka nie tylko się znali, ale wręcz że Kafka był swoim kolegą po piórze zafascynowany:

Hašek, plebejusz w literaturze, trzymający się z daleka od aktualnych wówczas prądów artystycznych, okazał się po latach pisarzem antycypującym nowoczesne tendencje literackie. To jakby z boku włączał się w ruch dada, to przyciągał do siebie wybitne indywidualności, między innymi Franza Kafkę i Egona Erwina Kischa, tworząc wspaniałą, happeningową mistyfikację pod nazwą Partii Umiarkowanego Postępu w Granicach Prawa i kandydując z jej ramienia na posła do parlamentu wiedeńskiego.



Wybrane cytaty z „Przygód dobrego wojaka Szwejka” na blogu Elementy i fragmenty.

Stanisław Lem — animowany „Kongres futurologiczny”? Ciężka to będzie bajka…

, , ,


Najkultowszy nasz pisarz science-fiction, Stanisław Lem, nie miał nigdy szczęścia do ekranizacji. Złożyły się na to zapewne i trudność jego prozy, obliczonej na przygodę intelektualną, a nie na efekty, oraz fakt mieszkania po niewłaściwej – względem Hollywood – stronie żelaznej kurtyny. Wbrew pozorom nie było ich nawet aż tak mało, bo będzie z dziewięć, ale nawet te najlepsze i najbardziej uznane: obie ekranizacje „Solaris” nie powalają wcale na kolana. Nie jest to ani kino akcji, ani nie oddaje w pełni głębi i niuansów oryginału. Ostatnia jest niezła, mówię tu o niemieckim komediowym serialu opartym na „Dziennikach gwiazdowych”. Mimo że początkowo, obejrzawszy kawałek w oryginale, zmieszałem to dzieło z błotem, to wersję z dubbingiem (z Maciejem Stuhrem w roli głównej) ostatecznie uznałem za zabawną.* Może jednak trzeba do Lema podchodzić nieortodoksyjnie?

Nie spodziewałem się prędko usłyszeć o jakiejkolwiek ekranizacji mistrza Lema, niespodziankę sprawił mi komiksowy blog Motyw Drogi, podając za serwisem Stopklatka.pl, że możemy już niedługo znów zobaczyć na ekranie Ijona Tichego… tym razem „Kongres futurologiczny”. Pomysł ambitny, zwłaszcza, że film ten ma być animowany. No, kreskówkowego Lema jeszcze nie było! Za tę robotę bierze się Ari Folman, postać znana miłośnikom kina** jako autor „Walca z Baszirem”. Przewidywania co do jakości i powodzenia projektu są jak zwykle podzielone… ale ja czekam z niecierpliwością. „Kongres…” należy do tych dzieł, które najbardziej zryły mi swego czasu dziecięcą psychikę. Można zobaczyć jeden kadr z filmu, nie mam pojęcia, czy tak będzie wyglądał Ijon Tichy?

Kadr

Zapewne każdy miłośnik Lema zastanawiał się, które z jego dzieł najchętniej zobaczyłby na ekranie. Ja mam dwa typy. Pierwszy to „Głos Pana”. Tu akcja toczy się w sferze czysto intelektualnej, to przygoda niemal jak obserwowanie hackera przy pracy. Doskonały materiał na przykład na „Teatr Telewizji”, niespieszny, zachowujący smaczki, nie wymagający wielkiego budżetu. Drugi mój typ poleciłbym do ekranizacji hollywoodzkiej, z rozmachem, to „Niezwyciężony”. Tu dla odmiany dominuje akcja, walka. Mimo że ta powieść bardzo zestarzała się w sferze wizualnej, sferze „gadżetów s-f”, to właśnie w tym upatrywałbym szansy na sukces. Ten film trzeba by nakręcić z dużym budżetem, ale bez unowocześniania jego fabuły. Wątek, scenografię pozostawić taką, jak widział ją autor dekady temu. Sceny batalistyczne z posmakiem niemal steampunkowym, to mogłoby być coś pięknego.

Oryginalny news o ekranizacji „Kongresu futurologicznego” na Stopklatka.pl. »»»
Lista dotychczasowych ekranizacji i adaptacji St. Lema, w tym wielu zapomnianych. »»»

__________
* Na zmianę mojego nastawienia miała wpływ również aktorka grająca holowizyjną towarzyszkę Tichego: Halucynę. No śliczna jest, co tu kryć.
** Ja tam pierwsze słyszę, ale skoro mówią, że znany…

Szczęście przymusowe, szczęście pyrrusowe

, ,


Spokojny żywot zwyczajnej rodziny w 2059 roku przerywa seria zdarzeń. Najpierw domowy robot Franciszek niedelikatnie obchodzi się z ciotką Florą. Winny okazuje się mały Piotruś, który zaprogramował robota przeciwko wiecznie zmyślającej siostrze Eli. Kto by pomyślał, że ciocia też kłamczucha? Kiedy rodzice myślą nad karą dla dzieciaków, te brną w dalsze kombinacje. Tymczasem ciotka Flora ulega zatruciu nieznaną substancją zawartą w produktach z alg morskich i traci własną wolę. Ojciec rodziny, wybitny naukowiec zajmujący się hibernacją odnosi upragniony sukces: udaje mu się opracować sposób przywrócenia do życia osób zamrożonych w latach siedemdziesiątych XX wieku…

Okładka Tak mniej więcej zaczyna się powieść „Synteza” Macieja Wojtyszki z roku 1978, klasyczna fantastyka dziecięco-młodzieżowa, jakiej kiedyś powstawało wiele, a jakiej dziś trudno uświadczyć. Sam autor jest dość znanym pisarzem (między innymi „Bromba i inni”, „Tajemnica szyfru Marabuta”, „Bambuko czyli skandal w Krainie Gier”, „Saga rodu Klaptunów”, „Bromba i filozofia”). Wojtyszko jest ponadto autorem komiksów, oraz reżyserem telewizyjnym, filmowym i teatralnym. Dzisiejszy telewidz zapewne będzie go kojarzył jako reżysera serialu „Doręczyciel”.

Niegrubą książeczkę czyta się lekko i przyjemnie. Napisana jest znakomitym piórem, z humorem oraz oczywiście nieodłącznym morałem. Mówiłem że zaczyna się tak „mniej więcej”? Tak, bo opowieść ta ma w zasadzie trzy początki…

Marek jest zwykłym chłopcem z dwudziestego wieku. Wychowywany po śmierci matki przez ojca jest przede wszystkim zapalonym piłkarzem, duszą drużyny. Niestety, dorośli nie pozwalają mu się w pełni oddać sportowej pasji z powodu jego choroby: poważnej wady serca, której medycyna nie jest jeszcze w stanie wyleczyć. Kiedy nadchodzi najgorsze, ojciec bez jego wiedzy decyduje się na eksperymentalny projekt: zamrożenie swojego dziecka. W tym samym mniej więcej czasie…

Muanta Portale y Grazia nie jest zwykłym władcą państwa. Jest bezlitosnym dyktatorem, zwanym przez lud „Krwawym Muantą”. Mimo swoich osiemdziesięciu siedmiu lat i nietęgiego zdrowia rządzi żelazną ręką. Jest satrapą najgorszego rodzaju: okrutnym i na dodatek przekonanym o swojej misji zaprowadzenia doskonałego porządku na świecie i uszczęśliwienia ludzkości. Niestety, ludzkość tego nie docenia i nawet własny naród nie okazuje mu wdzięczności, co i rusz podnosząc bunty. Ale w bunkrze ukrytym na dnie oceanu czeka prawie ukończona broń, która pozwoli mu zapanować nad światem. Wcześniej jednak wybucha wielka rewolta, prowadzona przez poetę-barda, siły wierne Krwawemu Muancie są w odwrocie. W ostatniej chwili rozpaczliwą próbę odpalenia głowic udaremnia trzęsienie ziemi. Sędziwy dyktator dostaje ataku serca, a jego ostatni wierni współpracownicy pakują go do lodówki…

Wizja przyszłości jest pogodna i raczej sztampowa: mamy holowizję, domowe roboty, ludzie kolonizują kosmos, a na co dzień latają kopterami. Zza eksponatów s-f przeziera nam socjalizm: powszechna równość, dystrybucja dóbr, nie widać prywatnej własności. Zawsze mnie ciekawiło, że najbardziej optymistyczne wizje rozwoju historii powstawały w krajach dotkniętych opresją. Nie wydaje mi się, żeby to był jedynie wynik cenzury. Wizje science-fiction w wolnym świecie były dla odmiany często ponure i przybijające, a co najmniej realistyczne. Ale do rzeczy, dalszy rozwój wypadków da się w sumie przewidzieć:

Odhibernowany i wyleczony Marek trafia do znanej nam rodziny, dzieci wspólnie jadą do dziadków, którzy opiekują się oceaniczną przetwórnią glonów na uroczej wysepce. Niespodzianka: dziadek Eli i Piotrusia okazuje się… no…? Kolegą Marka z boiska, z przeciwnej drużyny. Kto chce, niech policzy, ile ma lat, nic to, jak mówi, najlepsze życie to druga osiemdziesiątka. Odmrożonemu Muancie udaje się wynająć turystyczną łódź podwodną i odnaleźć na dnie oceanu swoją „wunderwaffe”. Głowice okazują się być mimo upływu lat sprawne i gotowe do odpalenia. Nadchodzi czas Muanty: opracowana przez naukowców neurologiczna substancja pozbawia wszystkich mieszkańców planety własnej woli. Oto spełnia się marzenie dyktatora: doskonale posłuszni obywatele wykonują bez mrugnięcia wszystkie rozkazy. Ludzkość zostaje uszczęśliwiona: uwolniona od myślenia i dokonywania wyborów. Społeczeństwo idealne! Nic to, że trzeba im ręcznie nakazać wszystko: pracę, jedzenie, spanie, mycie zębów, zmienianie bielizny… Dni schodzą Muancie na wygłaszaniu przez holo kolejnych szczegółowych poleceń. Uprawianie sportów, zmienianie wyrazu twarzy… dziś uśmiechają się wszyscy na A, B, C i D, wszyscy na E i F są lekko pochmurni… W świecie automatów nie ma do kogo ust otworzyć, poza robotem-kuratorem sądowym. Społeczeństwo doskonałe przestaje się Muancie podobać. Załamuje się spotkawszy malarza artystę, który zgodnie z poleceniem wykonuje swoje zajęcie. Miesza farby i z przyklejonym uśmiechem maluje kolejne płótna na buro. Zrozpaczony Muanta ściąga ochronny kask, aby samemu poddać się ubezwłasnowolnieniu… Niestety, nawet to mu się nie udaje: hibernacja uodporniła go na neurotoksynę. Ale zaraz, przecież jest jeszcze jedna odhibernowana osoba: mały Marek. Oraz ciotka Flora, którą podczas leczenia uodporniono na truciznę. Może razem da się uratować ludzkość…

Poza humorem i morałem jest tu i nutka wzruszenia, kiedy Marek czyta pożółkłe listy od ojca, sprzed dziesięcioleci, w książce zamieszczone są one prawdziwym odręcznym pismem, jako ilustracje. Fabuła może nie powala meandrami, ale pamiętajmy, że „Synteza” to powieść dla dzieci i młodszej młodzieży. Tym niemniej i człowiek dorosły, o ile oczywiście lubi fantastykę, powinien przeczytać tę książkę z przyjemnością. Więcej, chętnie poleciłbym ją jako lekturę obowiązkową wszelkim rządzącym politykom, którzy uważają, że im więcej uchwalą przepisów, zakazów, nakazów i szczegółowych wykazów, tym bardziej uszczęśliwią ludzi i ułatwią im życie. Niestety, obserwując wyczyny intelektualne co poniektórych, śmiem wątpić, żeby byli w stanie zrozumieć morał z książki dla dwunastolatków.

„Synteza” została w latach osiemdziesiątych zekranizowana w reżyserii samego Macieja Wojtyszki, niestety, nie miałem nigdy przyjemności oglądać. Wziąwszy pod uwagę politykę TVP być może nigdy nie będę miał.

• Dla zainteresowanych tematem:
inna pozycja z fantastyki młodzieżowej: Sergiusz Żemajtis, „Pływająca wyspa”.

Maciej Wojtyszko, Synteza
Okładka i ilustracje: Grażyna Dłużniewska

© 1978, © IW „Nasza Księgarnia”, Warszawa 1985, ISBN 83-10-08-643-1
Wydanie drugie, nakład 40 200 egzemplarzy.

Wiktoriańscy nieumarli dżentelmeni

, ,

Jane Austen i Ben H. Winters — „Rozważna i romantyczna oraz morskie potwory”
Recenzja Johna Groomsa


Okładka Jeśli myśleliście, że sama idea książki „Duma i uprzedzenie oraz zombie” jest niedorzeczna, pomińcie może tę recenzję; a skoro już czytacie, to… zaciśnijcie pośladki. No dobrze, selekcja zakończona. „Duma i uprzedzenie oraz zombie”, z gnijącą austenopodobną kobietą na okładce oraz, cóż, powalającym tytułem, wzięła wielu czytelników z zaskoczenia. Najbardziej zaskakuje jednak to, jak dobrze poradził sobie współautor Austen – Ben H. Winters, z tym całym parodystycznym miksem literackim. Mieszając dwa całkowicie odmienne przemysły literackie — Jane Austen (czy raczej austenowskie nawiązania i fanfiki) oraz motyw zombich, Winters pokazał, że to woda na jego młyn. Życie bohaterów zostało przewrócone do góry nogami przez zombich, ale nieumarli zostali tak umiejętnie wpleceni w historię – a postacie z Austen w wersji Wintera tak komicznie martwe pośrodku terroru – że już po chwili zapominało się, jak kompletnie pokręcona jest to książka.

Mały przykład, jak to działało. Oto pierwszy akapit z oryginalnej „Rozważnej i romantycznej”:

Rodzina państwa Dashwood osiadła była w hrabstwie Sussex od dawna. Ich posiadłość była okazałą, a rezydencja mieściła się w samym środku ich ziem w Norland Park, gdzie, od wielu pokoleń żyli statecznie i dostojnie, ciesząc się dobrą opinią i ogólnym szacunkiem okolicznej społeczności.



Oto zaś początek „Rozważnej i romantycznej oraz morskich potworów”:

Rodzina państwa Dashwood osiadła była w hrabstwie Sussex jeszcze przez Przemianą, kiedy to wody świata nabrzmiały zimnem i nienawiścią do synów człowieczych, a ciemność przeniosła się w otchłanie.




Winter znów bierze opowieść Austen i stawia ją na głowie, przewracając stateczny, stabilny świat Anglii czasów Regencji z pomocą wielkich, mackowatych potworów z głębin. Udaremnia wysiłki bohaterów którzy chcą po prostu wieść zwyczajne, szanowane życie i romansować zgodnie z tradycją. Olbrzymie martwe homary przerywają publiczne zgromadzenie i rozpraszają krzyczących wniebogłosy gości tylko po to, by ci rychło powrócili do swoich zwyczajnych i statecznych konwersacji — scena zaiste bezcenna; by nie wspomnieć komicznego hołdu dla kojących właściwości banału. Może jesteśmy staromodni i ogólnie niezorientowani – zdają się mówić postacie Austen – ale tak nam się żyć podoba i nie pozwolimy, żeby jakieś tam paskudne stwory zrujnowały nasz styl bycia.

Wiele rzeczy można polubić w „Rozważnej i romantycznej oraz morskich potworach”, nie tylko to ciągłe oszałamianie groteskowością morskich potworów wyskakujących niechybnie w krytycznych momentach i delikatnych sytuacjach. A nie wspomniałem jeszcze, że Marianna (dla nieczytelników: Kate Winslet w filmie) musi zdecydować, czy poślubić pana Willoughby'ego, czy raczej wstrętnego (ale bogatego) pułkownika Brandona, który jest w połowie żołnierzem, a w połowie czymś ośmiornicopodobnym.

Niestety, płynnym przejściom w „Dumie i uprzedzeniu oraz zombie” trudno było dorównać w tej kontynuacji, jak choćby kluczowemu dla osiągniętego sukcesu zespoleniu potworności i codziennego życia. Przyznać muszę, że trudno sprawić, aby wyłaniająca się z jeziora wielka ośmiornica mordująca kochanków na plaży wydawała się zjawiskiem typowym. Mimo to wydana po „Dumie i uprzedzeniu oraz zombie”, gdzie obecność zombie wydawała się omalże rutyną i typowością, „Rozważna i romantyczna oraz morskie potwory” wydaje się miejscami sklecona na siłę, co trochę rozczarowuje.

Przy okazji, jeśli lubicie ten rodzaj literackich wygłupów, w księgarniach możecie znaleźć między innymi: „Pan Darcy, wampir”, „Żądza wampira Darcy”, „Huckleberry Finn i Jim Zombie”, „Wojna światów: krew, trzewia i zombie”.

John Grooms »»
Tłumaczenie recenzji i fragmentów prozy: Jurgi
dla serwisu JaneAusten.pl

[/ALIGN]

Czytaj dalej…

Historyjki za Miedziaka

, ,


Komiksy, komiksy, magiczne obrazki:
pogonie i walki, pułapki, zasadzki…


Tak śpiewała przed laty Majka Jeżowska. Piosenka była zabawna, ale niestety utrwalała stereotyp, że komiks to tylko sensacyjne historyjki dla chłopców. A wcale tak nie jest. Nie będę nawet – przynajmniej w tej chwili – wskazywać dzieł awangardowych i najwyższych lotów, ale chcę pokazać, że to wcale nie muszę być te pogonie i walki. Za to magiczne obrazki: tak.

Copper – w moim tłumaczeniu Miedziak – to mało znany webcomic. Krótkie historyjki Kazu Kibuishiego, których tytułowym bohaterem jest chłopiec ze swoim gadającym psem Fredem, tchną niezwykłym spokojem i filozoficzną zadumą. Kolejne odcinki raczej luźno wiążą się ze sobą, ale mimo to stanowią całość, zawsze wydobywając z różnych wydarzeń – i niezwykłych, i tych codziennych – jakąś prawdę o życiu.

Copper

Historyjki te są tak proste i bezpretensjonalne, że aż głupio byłoby na ich temat filozofować. Zamiast tego lepiej po prostu się z nimi zapoznać. Komiks jest anglojęzyczny, ale niektóre odcinki są bez dialogów, z narracją czysto rysunkową. Komu mało: odcinek „Sygnały” można zobaczyć w moim – nader amatorskim, ale zrozumiałym – tłumaczeniu. Niech chłopiec imieniem Miedziak przemówi sam za siebie. Klik po pełną wersję.

Copper

Ericsson kopiuje z Harrisona

, , , ...


Firma Ericsson zaprezentowała niedawno futurystyczną koncepcję komputera w roku 2020. Pokazany na targach Taiwan Broadband prototyp (a w zasadzie raczej jego zalążek), to niewielki moduł, który oprócz komputera ma zawierać dwa projektory: jeden wyświetla ekran na ścianie, drugi klawiaturę na blacie stołu. W tej chwili toto jest rozmiaru niewielkiej butelki z napojem, ale już trwają prace nas wersją bardziej kieszonkową. »»

Ericsson Spider Computer

Oczywiście, to w sumie nic nowego. Klawiatura wyświetlana na blacie to gadżet, który jest normalnie do kupienia w sklepach (choć drogi i mało praktyczny), mikroprojektory też już są na rynku, montowane w jeszcze mniejszych urządzeniach, bo w telefonach komórkowych. W sumie więc ten „nowatorski” koncept inżynierów Ericssona to tylko zlepek istniejących technologii, w dodatku niezbyt imponujący, nawet na filmie z pokazu nie widać, żeby to robiło cokolwiek poza samym wyświetlaniem. Pokazywana mniejsza wersja na pajęczych nóżkach to atrapa, a film jest nudny jak flaki z olejem, zawiera jedynie ględzenie zza kadru.



Ale nie dlatego wspominam. Jeszcze dziesięć lat temu niemożliwe wydawałoby się wpakowanie komputera z projektorem do urządzenia wielkości paczki papierosów. A dziś — proszę bardzo, bo przecież taki mniej więcej rozmiar mają komórki.
A ja o takim pomyśle czytałem już wiele lat temu! Gdzie? Oczywiście, w powieści science-fiction. Mało znana trylogia „Ku gwiazdom”, jaką napisał znacznie bardziej znany Harry Harrison, zawiera opis czegoś bardzo podobnego. Oto fragment rozdziału czwartego trzeciej części, napisanej w roku 1987:

Najważniejszą rzeczą, którą udało się zatrzymać więźniom, był mikrokomputer. Była to właściwie zabaweczka, niewątpliwie otrzymana od kogoś w podarunku. Strażnicy przeoczyli go, ponieważ z wyglądu przypominał sztukę biżuterii w kształcie wiszącego na złotym łańcuszku czerwonego serca, z wygrawerowaną po jednej stronie literą "J". Należało jedynie położyć wisiorek na płaskiej powierzchni i nacisnąć literę, by przed operatorem pojawił się pełny hologram klawiatury. Pomimo braku wrażenia realności był to jednak najprawdziwszy komputer, dzięki wbudowanej jednostce pamięci molekularnej zbliżony pojemnością do zwykłych komputerów osobistych.



Nie ma wprawdzie ani słowa o ekranie, ale można się domyślić, że też jest w podobny sposób wyświetlany, przynajmniej, czytając tę powieść jako dziecko, tak właśnie sobie to wyobrażałem. Pomyśleć: gdyby Harry Harrison opatentował ten pomysł, dziś pewnie ściągałby za to niezłe pieniądze.
[/ALIGN]

Poezja z (Euro) Paradyzji

, ,

Do przedwczorajszego wpisu postanowiłem dołożyć dziś jakiś wiersz z powieści „Paradyzja” Janusza A. Zajdla. Nieco mnie uprzedził w komentarzach Miskidomleka, ale na szczęście tylko nieco. Tak więc oto wiersz społeczeństwa zamkniętego w szklanych ścianach i non-stop podglądanego i podsłuchiwanego przez komputery.

Ściana szkła                  * * *

Słowem bezustym
gestem bezrękim
wznosisz bezwiednie
mur wokół siebie
i ścian uszatych
przejrzystą matnię
w noce bezgwiezdne
myślą bezmózgą
błądząc bezsennie
nadziei własnej
zamurowujesz
wyjścia ostatnie

Nadchodzą czasy awangardowych poetów

, , , ...

Unia Europejska przeznacza miliony euro na rozwój programu o nazwie Project Indect. W jego ramach w ciągu pięciu lat ma powstać oprogramowanie komputerowe, które będzie monitorowało Internet i podłączone doń komputery w poszukiwaniu zagrożeń, nienormalnych zachowań i aktów przemocy. […]
Zadania takie mają być realizowane poprzez "skonstruowanie programów przeznaczonych do ciągłego i automatycznego monitorowania zasobów publicznych takich jak witryny internetowe, fora dyskusyjne, grupy usenetowe, serwery plików, sieci P2P oraz indywidualnych komputerów, a także skonstruowanie bazujących na Internecie aktywnych i pasywnych systemów zbierania informacji.



Automatyczne kontrolowanie słowa pisanego to dla zwolenników inwigilacji jeszcze za mało. Przecież ludzie także rozmawiają, komunikują się w inny sposób, poruszają się… ale i na to znajdzie się rada:

Na tym jednak nie kończą się prace nad systemami monitorującymi. Inny projekt o nazwie Adabts (Automatic Detection of Abnormal Behaviour and Threats in crowded Spaces), w który zaangażowane są firmy ze Szwecji, brytyjskie Home Office oraz BAE Systems, zakłada stworzenie narzędzi do wykrywania podejrzanego zachowania w miejscach monitorowanych przez kamery. Ma ono analizować ton głosu osób przebywających np. na ulicy, mowę ich ciał czy umożliwić śledzenie w tłumie wybranej osoby. »»»



Nihili novi… Wygląda na to, że realizuje się koszmarna wizja społeczeństwa monitorowanego absolutnie przez system komputerowy, jaką stworzył polski pisarz Janusz A. Zajdel w powieści „Paradyzja”. Wszechobecne kamery i mikrofony, obowiązkowe identyfikatory radiowe w postaci obrączki, których nie można zdjąć. Rejestrowanie i automatyczne analizowanie wszystkich zachowań i słów. Zajdel pisał to jako metaforę systemu totalitarnego, a realizuje się to w świecie (ponoć) wolnym:

Nietrudno odgadnąć, co nurtuje cię najbardziej, przeciwko czemu buntuje się twoja natura Ziemianina! […] Sądzisz zapewne — powiedział — że z tych słów i gestów, które rejestruje Centrala, trudno stworzyć prawdziwy obraz nastrojów społeczeństwa. Po części masz rację. […] To rzeczywiście trudny problem, ale zapewniam cię, że Centrala ma i na to sposoby. System Zabezpieczeń nie jest skostniały w swej strukturze i metodach; on ustawicznie ewoluuje, rozwija się, ulepsza! […]
Myśli człowieka są sferą, do której najtrudniej dotrzeć, a tam przecież rodzą się treści wypowiedzi i zamiary działań. Myśli ludzkie kryć mogą w sobie istotne elementy zagrożenia publicznego. Człowiek, pozostawiony z własnymi myślami, bez moralnego i naukowego wsparcia, wątpi, docieka, roztrząsa dziwaczne i niebezpieczne pomysły... […]

Nie mogąc zbadać bezpośrednio procesów myślowych, Centrala musi z możliwie największą precyzją rejestrować idące za myślą słowa i czyny ludzkie. Słowa są bardzo dobrym wskaźnikiem stanu myśli. Niewinny na pozór dialog dwóch osób może — po dokładniejszej analizie — okazać się rozmowa spiskujących dywersantów. Rejestrując i badając treść rozmów, Centrala wyławia z nich wszelkie niejasne sformułowania czy wręcz treści jednoznacznie niebezpieczne. Niejasności są interpretowane, rozszyfrowywane i odpowiednio oceniane. Człowiek, który je wypowiada, staje się obiektem podejrzeń. […] Centrala zresztą identyfikuje nie tylko osobników o podejrzanych zamiarach, lecz także tych, którzy treścią głoszonych poglądów przyczyniają się do zwiększenia naszego wspólnego bezpieczeństwa. Jednym słowem, Centrala słucha naszych rozmów, obserwuje nasze gesty, nasze czyny i zachowania, by nieustannie oceniać stan ludzkich umysłów. Ta ogromna ilość informacji napływająca bez przerwy do Centrali za pośrednictwem sieci mikrofonów i kamer, jest na bieżąco analizowana. Uzyskane w ten sposób dane służą do oceny każdego obywatela z osobna, a także do kontroli ogólnego stanu bezpieczeństwa. Żaden spisek, żaden zbrodniczy zamysł czy szaleńcze urojenie, mogące zaszkodzić planecie, nie może ujść uwagi Centrali — jeśli z nieprzeniknionej sfery myśli ludzkiej przechodzi w fazę słów lub czynów... Ten złożony system zabezpieczeń funkcjonuje z niezwykłą precyzją, bo pozbawiony jest pierwiastka subiektywizmu. Komputerowa analiza pozwala przetworzyć i zbadać tak ogromną liczbę danych, że nie zdarza się przeoczenie czegoś istotnego.



Wszakże to nie wszystko i nie jedyne analogie…

Czytaj dalej…