My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Zasubskrybuj kanał RSS

Posty oznaczone tagiem "informatyka"

Zagraj w Wojny Syndykatów… pod każdym systemem

, , ,

Kiedyś to były gry – to powiedzenie wydaje się być równie oklepane, jak to, że kiedyś to były czasy. Bo byliśmy młodzi, bo wszystko było nowe, bośmy jeszcze nie nabrali cynizmu, dystansu do życia i zgorzknienia. Ale o ile czasu cofnąć się nie da, i nie wiadomo, czy wielu rzeczywiście by chciało, to do starych gier w miarę łatwo jest wrócić. I wielu rzeczywiście wraca. Coraz wyraźniejsze, nawet wśród młodzieży, staje się docenianie „gameplayu”, a nie tylko grafiki i efektów.*
Dla gier naprawdę starych, które nie chcą ruszyć na naszym nowoczesnym systemie, albo sprzęcie, są przeróżne emulatory. Nie zawsze jest to rozwiązanie idealne, czy najwygodniejsze, chciałoby się nieraz prościej. Są jeszcze „rimejki”, czyli odnowione, napisane na nowo wersje starych przebojów. Ale są i inne rozwiązania.
Syndicate Wars Wśród wielu kulowych gier minionych dekad szczególnie wyróżniają się gry studia Bullfrog, czyli dokładniej pana Petera Molyneux. Uważany za jednego z najbardziej innowacyjnych projektantów gier komputerowych, jest twórcą takich doskonałych tytułów jak Dungeon Keeper, seria Populous, czy seria Syndicate. Dziś o tej ostatniej: izometryczna gra taktyczna w cyberpunkowej przyszłości pozwalała rządzić syndykatem. O ile pierwszą część wydano na całkiem sporą liczbę platform, aż po tak niszową, jak Atari Jaguar, to drugą już tylko pod DOS i Amigę, trzecią zaś DOS i Playstation.
Syndicate Wars Oczywiście najłatwiej dziś chyba zagrać w wersję dosową, co wymaga jednak odpowiedniego emulatora. Od kilku dni wielbiciele trzeciej części Syndykatu mają jednak łatwiejsze rozwiązanie: powstał port tej gry, pozwalający normalnie zainstalować ją i grać bez problemu nie tylko pod współczesnym Windows, ale również pod Linuksem, czy MacOS. Autorzy portu to Unavowed i Gynvael Coldwind, na co dzień spece od bezpieczeństwa, który włożył mnóstwo pracy w rozłożenie gry na czynniki pierwsze, a potem przerobienie jej, by działała z nowymi systemami operacyjnymi.
Syndicate Wars Wedle słów samego autora portu, oryginalna gra została (upraszczając) opakowana i poprawiona tak, by zamiast ręcznie zajmować się obsługą grafiki i dźwięku, powierzała to zadanie systemowi, jak każdy współczesny program. Na moje pytanie o legalność takiego zabiegu, otrzymałem odpowiedź, że taki sposób modyfikacji gry jest jak najbardziej legalny i w porządku, nie narusza ani prawa, ani licencji. Wątpliwości może budzić dystrybuowanie gotowego, pełnego pakietu, ale póki właściciele praw autorskich nie zgłoszą zastrzeżeń, można wygodnie pobrać gotowy instalator.

Jak widać: działa doskonale. Autor obiecał opublikować szczegóły techniczne swojej pracy, co stwarza nadzieję na podobne przeportowanie innych starych gier. Osoby chcące się dołączyć do takiej pracy mogą się zgłaszać, w komentarzach na blogu autora widać zainteresowanie sprawą.
Opis portu Syndicate Wars na blogu Gynvaela Coldwinda.
Strona domowa projektu Syndicate Wars Port.
__________
* Czekam niecierpliwie, kiedy ta tendencja rozszerzy się na sztukę filmową.

__________ __________
Uzupełnienie: Można również posłuchać nagrania prelekcji na ten temat.

„Opera Magazine” w kio… w skrzynkach

, ,


Nieco się zdziwiłem widząc dziś w skrzynce pocztowej* dużą, białą kopertę. Dobrze, że dużą, widząc małą, mógłbym się wystraszyć, że to jakiś rachunek; ale ad rem. Dopiero czerwono-szary nadruk „Opera software” i trzy sekundy namysły przypomniały mi, że przecież zamówiłem sobie bezpłatny numer „Opera Magazine”. Wprawdzie wcześniej ściągnąłem go już sobie w PDF, ale co papier w ręce, to papier w ręce. W chwilach wolnych od laptopa odrdzewię sobie swój angielski. Ten kolorowy, śliczny folderek jest oczywiście częścią kampanii promocyjnej przeglądarki, która po okresie marazmu ostro ruszyła do przodu, zarówno medialnie, jak i technicznie.

Co można zatem poczytać w „Opera Magazine”, numerze drugim? Nie jest to bynajmniej pismo dla geeków, magazyn raczej pozuje na luźne czasopismo dla każdego. Jest trochę humoru i psychozabaw, artykułów o stylu życia, wywiadów – nawiązujących oczywiście w ten lub inny sposób do promowanego przy okazji produktu, czy też produktów, bo Opera to również wersje Mobile, Mini, czy wbudowane w konsole Nintendo. Jest fotograficzna podróż do czeskiej Pragi. Jest wywiad z założycielem firmy: Jonem Tetzchnerem i komiks obrazujący powstanie pomysłu na „lepszą przeglądarkę” 1994 roku (wiecie, że nie było wtedy jeszcze nawet Internet Explorera?). Najciekawsze moim zdaniem kawałki to jednak obszerny wywiad z Neilem Gaimanem, znanym pisarzem science-fiction (kto chce wiedzieć, co on ma wspólnego z Operą, niech przeczyta), oraz niby-wywiadzik, szkoda że tak krótki, z Agatą Czajkowicz — polką pracującą nad jakością produktów Opery. Nawiasem mówiąc dla tej firmy pracuje sporo Polaków, jak sądzę, w przyszłości i oni zagoszczą na łamach magazynu.

Opera Magazine
„Opera Magazine” na ekranie (Agata Czajkowicz) oraz na papierze (Neil Gaiman)

Nie jest to może żadne niesamowite cudo, ale niezły sposób poobcowania z językiem angielskim, ja z przyjemnością zapakuję ten magazyn do plecaka i poczytam w wolnej chwili. Nie byłbym sobą, żebym nie sprawdził, jak się sprawiła poczta. Jak informuje stempel, przesyłkę wysłano 22 stycznia z Frankfurtu pocztą lotniczą** Deutsche Post. Trzy dni to nie jest zły wynik, jak na obecną pogodę, dwie trzecie z tego przypadło na Pocztę Polską S.A., oczywiście. Zamówienie złożyłem piętnastego, więc do wysłania minął aż tydzień, można z tego wnioskować, że mają sporo chętnych na darmowy folderek. Kto chce, może jeszcze zamówić, albo ściągnąć. A przy okazji, w sieci ukazał się dziś dość obszerny wywiad z Jonem Tetzchnerem po polsku.

__________
* Oczywiście skrzynka już unijna, do zwykłej by się nie zmieściła.
** Bo Luftpost to chyba poczta lotnicza, nie?
[/ALIGN]

NIE PRZERABIAM BO NIE KUPUJĘ

, ,

Chiptune remake

, ,


Chiptune

Dużemu wolno… być piratem

, ,


Praktycznie wszyscy znający się na rzeczy są przeciwni rządowej ustawie nakładającej – pod pretekstem walki z hazardem, którego prawie nikt w tym kraju nie uprawia – cenzurę na internet. Wszyscy pokazują słabe strony i bzdury, jakie zawarte są w projekcie…

Polskie Towarzystwo Informatyczne zdecydowanie sprzeciwia się zaproponowanej nowelizacji ustawy znanej powszechnie pod nazwą "hazardowej", a zwłaszcza tej jej części, w której mowa o Rejestrze Stron i Usług Niedozwolonych. Twierdzi, że jest to projekt "bezprecedensowo zły" i uważa, że "powinien zostać w całości wycofany". »»»


Co na do rząd? Ma to w „de” i udaje, że nie ma problemu.

Tymczasem ni du-du nie można się doprosić o informację na temat planowanych ustaw ACTA (międzynarodowym porozumieniem odnośnie zwalczania piractwa i naruszeń praw autorskich). Jedyne materiały, to przecieki, jakie opublikowano w Niemczech. Dlaczego obywatele muszą się dowiadywać o tym, co ich dotyczy, z przecieków? — pyta retorycznie prawnik Piotr Waglowski z serwisu VaGla.pl. »»»

Żeby nie było nam wesoło, Brytyjczycy z kolei planują wprowadzenie urzędu Generalnego Łowcy Piratów, który będzie mógł dowolnie karać piratów i ustanawiać prawo wedle własnego widzimisię, bez kontroli parlamentu (sic!). Coś jak Wielki Inkwizytor. »»»

Drastycznie zaostrzyć prawo planuje ponoć także Hiszpania, znana do tej pory z umiarkowania i rozsądku w tej kwestii. Chyba ostatni cywilizowany kraj, gdzie nie upadli jeszcze na głowę, to Kanada.

Akurat w Kanadzie, mimo jej łagodnego prawa, wytwórniom muzycznym (sic!) grozi grzywna sześciu miliardów dolarów (sic!) za łamanie praw autorskich (sic!). Ciekawe, że w krajach, które ostrzej niż Kanada zwalczają piratów, te same wytwórnie są bezkarne. »»»

Wniosek mogę wysnuć tylko jeden. W prawie pirackim nie chodzi o walkę z piractwem, ale o maksymalne dojenie (wszystkich: i użytkowników i artystów) i nabijanie kabzy multimedialnym koncernom. Temu jedynie, a nie ochronie artystów, służą ich miecze, jakimi są organizacje obrony „praw autorskich”.

IV RP jednak będzie… w Internecie?

, , , ...


Propozycje [wiceministra finansów] Kapicy znalazły się na oficjalnej stronie internetowej Ministerstwa Finansów. Proponowane zapisy mają trafić do forsowanej przez rząd drugiej ustawy o grach hazardowych.

Pomysły wiceministra są bardzo restrykcyjne. Wszystkie internetowe kasyna, z których korzystają Polacy, będą musiały działać według polskiego prawa (do tej pory wiele serwerów kasyn instalowano za granicą np. na Malcie i funkcjonowało na podstawie zagranicznych regulacji).

Zmiany nie ominą także Służby Celnej, która będzie inwigilowała internautów grających w internecie. Z kolei firmy telekomunikacyjne zostaną zmuszone do gromadzenia i przekazywania organom państwowym danych o kasynach.

Celnicy będą inwigilować internautów odwiedzających wirtualne kasyna. Służba Celna zgromadzi dane o klientach i zablokuje kasyna - to część najnowszych propozycji wiceministra finansów Jacka Kapicy. Już niedługo Służba Celna może zamienić się w internetową tajną policję. »»



Skomentować to można tylko w jeden sposób: ktoś się zbyt wiele razy uderzył w głowę. To wszystko koncepcje wydumane, nieskuteczne, niewykonalne, drogie, godzące w państwo prawa i swobody obywatelskie. Podsumowując: stek idiotyzmów. Tajne policje, prewencyjna cenzura — czy o to chodziło wyborcom, kiedy głosowali na tę partię? Pora chyba zweryfikować dany jej kredyt zaufania.

Jak słucha się w TV o planach limitowania ilości kasyn względem liczby mieszkańców, to nasuwa się pytanie: kiedy limitowanie i likwidowanie punktów Lotto, które jest najpopularniejszym hazardem w tym kraju?

To samo w większości Europy i Unii Europejskiej. Prawo zaczyna być tworzone pod dyktando lobby wielkich koncernów, które chętnie wydarłyby opłatę nawet za śpiewanie sobie pod nosem:

Tysiąc funtów kary groziło pewnej Brytyjce za śpiewanie w godzinach pracy. Nie miała bowiem na to stosownej... licencji (sic!), co nie spodobało się Performing Right Society, brytyjskiej organizacji zbiorowego zarządzania i ochrony praw autorskich. 56-letnia Sandra Burt, pracująca jako sprzedawczyni w sklepie spożywczym w Clackmannanshire w Wielkiej Brytanii, mogła zostać ukarana grzywną w wysokości aż tysiąca funtów […] »»



Jedyne oznaki zdrowego rozsądku widać w niektórych państwach skandynawskich:

Czytaj dalej…

Ericsson kopiuje z Harrisona

, , , ...


Firma Ericsson zaprezentowała niedawno futurystyczną koncepcję komputera w roku 2020. Pokazany na targach Taiwan Broadband prototyp (a w zasadzie raczej jego zalążek), to niewielki moduł, który oprócz komputera ma zawierać dwa projektory: jeden wyświetla ekran na ścianie, drugi klawiaturę na blacie stołu. W tej chwili toto jest rozmiaru niewielkiej butelki z napojem, ale już trwają prace nas wersją bardziej kieszonkową. »»

Ericsson Spider Computer

Oczywiście, to w sumie nic nowego. Klawiatura wyświetlana na blacie to gadżet, który jest normalnie do kupienia w sklepach (choć drogi i mało praktyczny), mikroprojektory też już są na rynku, montowane w jeszcze mniejszych urządzeniach, bo w telefonach komórkowych. W sumie więc ten „nowatorski” koncept inżynierów Ericssona to tylko zlepek istniejących technologii, w dodatku niezbyt imponujący, nawet na filmie z pokazu nie widać, żeby to robiło cokolwiek poza samym wyświetlaniem. Pokazywana mniejsza wersja na pajęczych nóżkach to atrapa, a film jest nudny jak flaki z olejem, zawiera jedynie ględzenie zza kadru.



Ale nie dlatego wspominam. Jeszcze dziesięć lat temu niemożliwe wydawałoby się wpakowanie komputera z projektorem do urządzenia wielkości paczki papierosów. A dziś — proszę bardzo, bo przecież taki mniej więcej rozmiar mają komórki.
A ja o takim pomyśle czytałem już wiele lat temu! Gdzie? Oczywiście, w powieści science-fiction. Mało znana trylogia „Ku gwiazdom”, jaką napisał znacznie bardziej znany Harry Harrison, zawiera opis czegoś bardzo podobnego. Oto fragment rozdziału czwartego trzeciej części, napisanej w roku 1987:

Najważniejszą rzeczą, którą udało się zatrzymać więźniom, był mikrokomputer. Była to właściwie zabaweczka, niewątpliwie otrzymana od kogoś w podarunku. Strażnicy przeoczyli go, ponieważ z wyglądu przypominał sztukę biżuterii w kształcie wiszącego na złotym łańcuszku czerwonego serca, z wygrawerowaną po jednej stronie literą "J". Należało jedynie położyć wisiorek na płaskiej powierzchni i nacisnąć literę, by przed operatorem pojawił się pełny hologram klawiatury. Pomimo braku wrażenia realności był to jednak najprawdziwszy komputer, dzięki wbudowanej jednostce pamięci molekularnej zbliżony pojemnością do zwykłych komputerów osobistych.



Nie ma wprawdzie ani słowa o ekranie, ale można się domyślić, że też jest w podobny sposób wyświetlany, przynajmniej, czytając tę powieść jako dziecko, tak właśnie sobie to wyobrażałem. Pomyśleć: gdyby Harry Harrison opatentował ten pomysł, dziś pewnie ściągałby za to niezłe pieniądze.
[/ALIGN]

Z polskiego na nasze: Google Translate nie tylko tłumaczy ale i objaśnia

, ,


Użytkownicy lubią usługi Google za ich synergię — łączenie różnych możliwości w jedną całość. Dla przykładu ich automatyczny tłumacz stanowi nie tylko osobny serwis, ale i dodatkową funkcję w skrzynce e-mailowej, albumie ze zdjęciami, i tak dalej.

Od niedawna Google Translate oferuje nie tylko tłumaczenie pomiędzy różnymi językami, ale również objaśnianie wpisów w rodzimym języku, które mogłyby się komuś wydawać niezrozumiałe. To popularne tłumaczenie „z polskiego na nasze” i — mam nadzieję — w drugą stronę z pewnością pozwoli lepiej porozumiewać się z naszymi ziomami bliźnimi.

Google Translate w Picasa Albums

W obronie prawa do swobodnego przepływu informacji i otwartego Internetu

, , , ...


O toczącej się walce o niezależność i neutralność Internetu pisałem już nieraz. Niestety, zmagania te toczą się prawie całkowicie poza uwagą mediów, jakby kwestia ograniczania wolności obywatelskich była kompletnie nieistotna. Można wręcz mieć podejrzenia, że to efekt pracy lobbystów, którzy nieustannie usiłują przeforsować zmiany prawa korzystne dla wielkich koncernów, a niekorzystne dla nas – zwykłych użytkowników. Niestety, za nimi stoi wielki sprzymierzeniec: pieniądze.

Pisałem o próbach ograniczenia swobody przepływu informacji w sieci, dzięki którym firmy mogłyby dowolnie ograniczać nasze łącza. Zamiast rozwijać infrastrukturę, mogłyby dowolnie narzucać nam limity: a to limit ściągniętych danych, a to niemożliwość korzystania z wybranych usług, a to ograniczać dostęp do stron internetowych. Miało to miejsce zarówno w USA, jak i Europie (niesławne Telekom Package).

Obecnie zaczyna się kolejna runda negocjacji wokół tej ustawy. W USA Federalna Komisja Łączności wydała wytyczne mające gwarantować neutralność Internetu. W Europie nic takiego nie stworzono. Dlatego pojawiła się w sieci petycja o przyjęcie podobnych wytycznych:

Po pierwsze chodzi o zapewnienie użytkownikom Internetu prawa swobodnego dostępu do zasobów w Sieci, a także do ich przesyłania i odbierania bez ograniczeń. Drugi postulat to prawo do dowolnego użytkowania programów i usług. Trzeci – żądanie możliwości podłączania do Internetu jakiegokolwiek sprzętu i stosowania dowolnego oprogramowania, o ile nie szkodzi to samej Sieci. Punkt czwarty to swoboda wyboru między dostawcami Internetu, aplikacji, usług i treści.

Do tego dochodzą dwa nowe postulaty dotyczące przejrzystości zarządzania Siecią i braku dyskryminacji. Operatorzy sieciowi nie mogą blokować aplikacji albo usług ani też wykluczać wybranych nadawców (względnie odbiorców) z uczestnictwa w ruchu sieciowym. Dostawcy Internetu muszą też ujawnić praktyki stosowane w zakresie zarządzania ruchem. Użytkownikom powinno być przyznane prawo do łącza o jasno określonej przepustowości i jakości zgodnej z deklaracjami providera. Heise Online☞



Niestety, według obecnie funkcjonującego projektu ustawy, dostawcy usług muszę jedynie poinformować o przyjętych „metodach zarządzania ruchem”. Poza tym mogą robić co chcą: zablokować nam P2P, zablokować Skype czy telewizję online (jeśli dostawca internetu dostarcza jednocześnie telefon i TV kablową, to ma w tym interes), czy sprawiać inne trudności.

Argument niektórych, że takie sprawy „ureguluje sam rynek” są bzdurą. Niestety, na znacznej części obszarów, nawet w krajach lepiej rozwiniętych, tam naprawdę nie ma wyboru, bo istnieje jeden, czy dwóch dostawców sieci. A będzie im się ekonomiczniej dogadać, niż oferować klientowi jakość.

Dlatego też każdy z nas powinien niezwłocznie podpisać petycję. To nasz wspólny interes, brońmy go. Ja już podpisałem.