„Zabójcy Szatana”, czyli Andrzej Drzewiński i Andrzej Ziemiański jeszcze przed „reloaded”
niedziela, 6 września 2009 23:50:49
Nazwiska Andrzej Drzewiński i Andrzej Ziemiański są dobrze znane miłośnikom polskiej fantastyki. Kojarzone są też dobrze, z fantastyką może nie wybitnie ambitną, ale ciekawą, wciągającą, sprawną warsztatowo. Ot, po prostu solidna rozrywka. Niedawno wygrzebałem w starociach ich pierwszą wspólną powieść, z roku 1989 „Zabójcy Szatana”. Pamiętałem ją mgliście, czytałem jako dziecko, sądząc z roku wydania, miałem wówczas trzynaście lat, może nieco więcej. Fabuła ulotniła mi się z pamięci, poza strzępkami czegoś z żołnierzami, dżunglą i ogólnym wrażeniem chaosu, niezrozumienia i zniechęcenia.
Już to nie świadczy dobrze o książce. Dla kontrastu, o dwa lata wcześniejsze debiutanckie opowiadanie Marka S. Huberatha „Wrocieeś Sneogg, wiedziaam…” pamiętałem po latach niemal słowo w słowo… Inna sprawa, czy to dobrze, solidnie mi nadwichnęło bowiem dziecięcą psychikę… Ale dość dygresji.
Kontrast między odniesionym przed laty wrażeniem, a dzisiejszymi dokonaniami autorów, których cenię, zmotywował mnie do odświeżenia sobie „Zabójców Szatana”…
Do lektury podchodziłem dwa razy. Oj tak, za pierwszym razem padłem już na pierwszym rozdziale. Zniechęca bardzo, napisany nieskładnie, nielogicznie i nieprzekonująco, zarówno merytorycznie jak literacko. Ktoś wstaje z krzesła, choć w ogóle nie siadał. A jeśli siadał, to po co, skoro wszedł powiedzieć dwa zdania i potwornie się spieszy. Dialogi są drętwe.
Metody działania tajnych agencji są skrajnie nieprzekonujące, robią jakieś akcje sobie pod oknem. Podszywanie się pod agendę ONZ, akcje zbrojne brytyjskiej armii na terenie południowoamerykańskiego państwa — wszystko to zalatuje tandetą i obnaża pisanie o tych rzeczach „z sufitu”.
Fabuła? W jakiejś zapadłej wiosce w Wielkiej Brytanii wieśniacy napadają i katują ekipę filmową, a potem nic nie pamiętają. Wywiad jak z pudełka wyciąga wiadomości o przeprowadzanych i zarzuconych przed laty badaniach nad sterowaniem ludźmi przy pomocy środków psychotropowych oraz manipulacji psychologicznej. Odnajduje się dawny asystent naukowca, autor badań, okazuje się, wyjechał do – oczywiście – Stanów Zjednoczonych, gdzie prowadzi dalej swoje badania, pracując na zlecenie… Kompanii Górniczej (sic!). Doświadczenia odbywają się – a gdzieżby indziej – w rzekomo górniczym obozie w jednym z państw Ameryki Południowej. Wybrani agenci, oraz dawny asystent lecą na miejsce zdobyć dowody, podszywając się pod antynarkotykową agendę ONZ, jednocześnie przerzucany jest oddział wojskowy, który ma rzeczony obóz spacyfikować i zlikwidować.
Dalej już jest nieco lepiej, choć irytują niepasujące do sytuacji dialogi, reakcje i zachowania. Nie wiem, jak z wiarygodnością opisów strzelanin i broni palnej, bo nie jestem znawcą, ale sądząc po reszcie powieści, znawcę trafiłby szlag. W każdym razie jest nawet nieoczekiwany suspens, kiedy ktoś znienacka okazuje się być kimś innym, a ktoś inny kimś. Większych zwrotów akcji nie ma, w zasadzie fabuła jest liniowa.
W sumie książka mogłaby stanowić doskonały przykład, jak nie pisać fantastyki i zresztą książek w ogóle. O wadach, nieścisłościach i tak dalej dałoby się napisać wstęp godny serii Biblioteki Narodowej. Aż dziw chwyta, że to ci sami panowie, których znamy współcześnie. Skąd taka przemiana? Odpowiedź dość oczywista, kto nie wpadł, podpowiada Wikipedia:
W przeciwieństwie do swoich utworów z lat 80., w których dominowały z angielska brzmiące nazwy i nieokreślone miejsca akcji, nowsze teksty Ziemiański osadza zwykle w polskich realiach (najczęściej we Wrocławiu, swym ojczystym mieście), wzorując często bohaterów na znanych sobie ludziach. ☞
Może nie każdy pamięta, ale kiedyś naprawdę wszystkim wydawało się, że sensacyjna fantastyka może się toczyć tylko w USA albo ewentualnie w Niewiadomogdzie stylizowanym na Amerykę, że bohaterowie muszą się nazywać z angielska i że rodzimy kraj nie nadaje się na scenerię powieści sensacyjnej, kryminalnej, fantastycznej.
Porzucenie tej maniery, osadzanie fabuły w znajomych i znanych realiach, to może jeszcze nie recepta na sukces, ale zdecydowanie wskazane podejście, które na dobre wyszło wielu autorom i które zaleciłbym wszelkim pisarzom in spe.
Andrzej Drzewiński, Andrzej Ziemiański
Zabójcy Szatana
Wydanie I, KAW Wrocław 1989
ISBN 83-03-02648-8
Nakład 60 tysięcy egz. (dziś można tylko pomarzyć!)
Okładka: Maria Toczek (zwróćcie uwagę na ten koszmar!)
Komentarze
Niezarejestrowany użytkownik # piątek, 18 września 2009 22:47:46
Artur „Jurgi” JurgawkaJurgi # piątek, 18 września 2009 23:30:04
Niezarejestrowany użytkownik # poniedziałek, 25 kwietnia 2011 22:04:28