My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

W gorącej wodzie kampanii

, , , ,

         To był jeden z tych upalnych, bezwietrznych dni, kiedy człowiek wręcz spływa potem. Przedtem zresztą także spływał; przedtem, znaczy przed zimnym prysznicem, który wziąłem zanim wyszedłem z domu. Ocierając czoło wlokłem się noga za nogą nagrzaną ulicą bez cienia cienia, mijając drzewa nieprzyzwoicie obcięte do gołych kikutów. Już miałem zawracać do domu, kiedy niespodziewanie przed sobą, na końcu ulicy zobaczyłem tłum ludzi.
         – Co jest, pożar? Wypadek? – zagadnąłem pierwszego z brzegu przechodnia.
         – Nie mam pojęcia, ja nietutejszy – rozłożył ręce zapytany.
         – O, a z daleka? – zainteresowałem się.
         – Z dość daleka, z Brzegu.
         Nie dałem za wygraną nic, a nic, ponowiłem pytanie, łapiąc innego przechodzącego.
         – To przechodzi ludzkie pojęcie, co oni wyprawiają – odburknął.
         – Znaczy co?
         – Kandydat se przyjechał.
         – Jaki kandydat? – nie zajarzyłem, upał widać osłabił moje procesy myślowe.
         – Coś pan, z choinki się urwał, czy powodzianin? No na prezydenta!
         – Aaa… – odjęknąłęm, bowiem zawadziłem gołą stopą w sandale o schodki do kamienicy.
         No tak, przecież kampania. Mści się moje nikłe zainteresowanie życiem towarzyskim. Nie miałem pojęcia, że ma ktoś do nas przyjechać. Nie zdążyłem nawet się spytać, który kandydat, bo facet mi umknął. Ciekawe, którego tu przywiało, pomyślałem, sprawdzę osobiście, postanowiłem. Hałas od zbiegowiska dobiegał straszny, gwar, krzyki i jakieś trąbienie.

         Musi to być ktoś lubiany w naszym mieście, orzekłem, widząc te tłumy ludzi, jakie zalały zabytkowy rynek. Ale nie przez wszystkich, dodałem zaraz, widząc grupkę kontrmanifestantów. Dzierżyli transparenty z hasłami: „Precz z preczem!”, „Żądamy niższych deklamacji!”, „Odlot do ciepłych krajów: 4 czerwca”, „Prowadzący was zwodzi” i inne. Ubrani byli w koszulki z jakimś pomarańczowym wyszczerzem, ale strasznie koślawym i nieforemnym. Nie potrafią kółka narysować, pomyślałem, oczu ta mordka też nie ma. Nie tak się rysuje uśmiechniętą mordkę. Od głównego zbiorowiska oddzielał ich kordon znudzonych policjantów i kordonek, rozwłóczony przez roztargnione policjantki. Zastanawiałem się, jak ci biedni chłopcy w mundurach wytrzymują w tym hałasie i kamizelkach cooloodpornych. Omijając ich bokiem dostrzegłem, że uszy pozatykali stoperami. Rozglądając się wokół, na obrzeżach placu spostrzegłem jeszcze stojące, lśniące karetki pogotowia marki mercedes i ratowników w pełnym rynsztunku, palących się do ratowania, gdyby ktoś zasłabł z upału.
         Dobra tam, nie ma czasu do stracenia, pomyślałem i zacząłem się przepychać przez tłum zwolenników niezidentyfikowanego jeszcze przeze mnie kandydata. Zatykałem uszy palcami, bo ludzie strasznie trąbili. Wielu trzymało transparenty: „Wódz nas prowadzi”, „Precz z wąsami!”, „Żądamy wyższych preferencji!”, „Precz z lewicą!” – na tym ostatnim było widać, że wcześniej zamiast słowa „lewica” było jakieś inne, ale nie mogłem odcyfrować, jakie. W pewnym momencie gwar się wzmógł i myślałem już, że nie wytrzymam, ale zaraz ucichło, jak makiem gębę zatkał – to główny bohater wiecu wszedł na mównicę i podniósł rękę w gospodarskim geście. To znaczy: domyśliłem się, bo mimo, że stawałem na palcach, to widziałem nad głowami ludzi tylko rękę.
         – Rodacy! – rozległ się głos, którego zgromadzeni słuchali z nabożeństwem w oczach. – Obywa…tfu! Polacy! Chciałem wam podziękować za to, że bronicie tego kraju przed nieszczęściem. Że nie daliście się omamić i głosowaliście na mnie. Że jesteście patriotami w tych ciężkich czasach. Rodacy! Przed nami okazja, żeby powiedzieć dość! Dość przywilejów dla bogatych. Przez lata postępowano z wami nieuczciwie, dzieląc was na Polskę A i Polskę B! Rządząca kołtuneria chciała by was przerobić nawet na Polskę C, a potem wyrolować przez cały alfabet! Ale abecadło z pieca spadło. Nie pozwolimy!
Zgodny krzyk poparcia i trąbienie niemal mnie ogłuszyły, myślałem nawet, że zemdleję. Kiedy zaczęło cichnąć, trąciłem sąsiada łokciem i wskazując na powszechne plastikowe trąbki, spytałem:
         – VuVuzele?
         – Nie, kwakazele*.
         – Że co?
         – No takie vuvuzele w kształcie dzióbka, no cicho – zniecierpliwił się sąsiad. – Dajżeż pan posłuchać.
         Zamilkłem zatem i słuchałem posłusznie przemówienia.
         – Rodacy! Powiem wprost: jest źle! Kryzys dotyka najuboższych, a rząd, zamiast brać dobry przykład z Grecji i uchwalić budżet pomocowy, wspomóc rodziny, chce z nas zrobić Irlandię, chce żeby więcej firm było! Przecież nie o to walczyliśmy! Rodacy! Jest fatalnie! Kryzys dotyka służbę zdrowia, dotyka wojsko, dotyka górnictwo. Liberałowie chcą zamknąć kopalnie, które nie przynoszą zysku. A ludzie nie dla zysku pracują, a dla chleba! Kopalnie muszą kopać i o to będziemy walczyć!
         – Tak, tyle że kopią tak samo efektywnie, jak nasza reprezentacja – mruknąłem, ale dostałem od kogoś sójkę pod żebra, aż mi się ciemno przed oczyma zrobiło. Jacy ci ludzie w gorącej wodzie kąpani, pomyślałem, ale nie powiedziałem tego głośno.
         – Rodacy! Jest tragicznie! A będzie jeszcze gorzej. Służba zdrowia upada! Pogotowie wozi rannych na wozach drabiniastych! Liberalni lekarze dorabiają prywatnie, a tymczasem chorzy ze szpitali wystawiani są na ulicę! Pielęgniarki z braku igieł robią zastrzyki zaostrzonymi rurami od odkurzaczy!
         Mimo upału zrobiło mi się zimno i nawet trochę słabo. Z obawą zerknąłem w kierunku, gdzie stała załoga pogotowia. Tłum stał zasłuchany, łapiąc się ze zgrozy za głowę, a mnie jakby coś mdliło. No tak, najadłem się dzisiaj drożdżówek i bułek z makiem, bo była wyprzedaż – właściciel sklepu wspominał, że za długo zalega mu na półkach.
         – Rodacy! Jest katastrofalnie, półki w sklepach są puste, w piekarniach nie ma nawet chleba, reprezentacja nie gra na mundialu, a lekarstwa są drogie. Nie może tak dalej być! Państwo musi wspomóc potrzebujących! Obowiązkowo chleb musi być dla każdego, a telewizja publiczna dla wszystkich. I o to zadbamy! Roda…
         W tym momencie głos kandydata zagłuszył straszliwy dźwięk: pi–pi–pi–pi, pi–pi–pi–pi, pi–pi–pi–pi… dobywający się z rozstawionych głośników. Aż uszy bolały.
         – Ludzie! To rząd! To komunisty znowu nas zagłuszają! – rozległy się okrzyki.
         – Ale właściwie kto tam przemawia? – spytałem szeptem kogoś.
         Twarze obróciły się w moją stronę, nie wyglądały zbyt przyjaźnie. Wtem ktoś ze stojących obok pokazał na moją koszulkę z Wilkiem i Zającem i krzyknął:
         – To ruski agent!
         – Agent! Albo dziennikarz! Liberał! Niemiec! Lewacki faszysta! – posypały się na mnie okrzyki i szturchańce. – Komuch! Żydomasoneria! Burżuj!
Próbowałem się zasłaniać, ale zamiast tego zacząłem słaniać się na nogach i poczułem, że mi słabo. Nie, tylko nie zastrzyki rurą od odkurzacza, pomyślałem panicznie, kiedy zaczęło mi się przed oczyma robić ciemno. Ciemność widzę, jęknąłem jeszcze w duchu i naprawdę zapadłem w czerń, a za chwilę dla odmiany zrobiło mi się przed oczyma zupełnie biało.
         – O nie, trafiłem do szpitala – pomyślałem, niezdolny się poruszyć.
         Moje uszy wciąż rozdzierało potworne: pi–pi–pi–pi, pi–pi–pi–pi, pi–pi–pi–pi… Po dłuższej chwili dopiero zdałem sobie sprawę, że to białe to sufit mojego własnego pokoju. Poznałem po zakurzonym żyrandolu. Z jękiem zamknąłem wyschnięte usta i przewróciłem się na bok. Wyłączyłem ryczący budzik w komórce i spojrzałem przez okno na stojące nisko słońce. Język miałem jak kołek. To był jeden z tych upalnych, bezwietrznych dni, kiedy człowiek wręcz spływa potem, no i oczywiście, że spływałem. Oraz się lepiłem. To jednak prawda, że promieniowanie elektromagnetyczne zakłóca sen, pomyślałem, więcej nie będę spał z komórką przy głowie. I nie położę się spać w upalny dzień, poprzysiągłem w duchu. Co za sen.
         Usiadłem z trudem i sięgnąłem po butelkę piwa, stojącą przy włączonym laptopie i spłukałem wióry z języka. Mimochodem zauważyłem, że oglądany przeze mnie filmik się skończył a liczba nieprzeczytanych wiadomości z kanałów RSS sięga już tysiąca. Westchnąłem, ale byłem zbyt rozbity koszmarem, żeby się tym zająć. Zaraz idę pod gorący prysznic, a potem pod zimny prysznic, postanowiłem, a potem jeszcze raz; najpierw jednak włączyłem telewizor. W wiadomościach leciała relacja z kampanii wyborczej, a konkretnie z wiecu jednego z kandydatów.
         – Rodacy! – rozdarł się zbyt głośno ustawiony telewizor. – Wbrew mamieniom rządu kryzys dosięga wszystkich. Rodacy! Jest tragicznie! Pora powiedzieć dość i stanąć do walki z liberalizmem…!
         Włosy zjeżyły mi się ze strachu, mój koszmar trwał. Zapadając ponownie w bezdenną ciemność nie czułem nawet, że butelka po piwie wysunęła się z mojej dłoni, co było potem, nie wiem i wiedzieć nie chcę.


__________
* Jak ktoś nie wie, co to jest kwakazela, to niech wygugla.

Wiec co z tego?Kryzys (nie) dla idiotów

Komentarze

Elżbieta Dudek (Petz)Ela65 wtorek, 29 czerwca 2010 05:40:47

Świetne!!!!!!!!! smile bigsmile yes

Indianka wtorek, 29 czerwca 2010 08:39:20

Wyguglałam, zobaczyłam, przeczytałam, łykłam febrisan i kurowanie,żar się z nieba leje a z nosa co inne...

Artur „Jurgi” JurgawkaJurgi wtorek, 29 czerwca 2010 08:52:49

U, w taki upał? Ale faktycznie, też tak w tym roku miałem już: na dworze upał, a ja się telepię w łóżku z gorączką…

Niezarejestrowany użytkownik środa, 30 czerwca 2010 11:09:33

Krasnowski writes: Byłem na czyms takim. Faktycznie bardzo podobnie to wygląda.

kamarekkamien471 wtorek, 6 lipca 2010 02:44:43

Celne spostrzeżenia.Ja nie chodzę na takie imprezy, bo media i tak nam robią taką wodę z mózgu, że ci biedni kandydaci chociaż wylewają potoki słów to właściwie nic nie mówią konkretnego tylko to co chcą usłyszeć wyborcy.Zadziwia mnie tylko to, że dla każdej grupy mają jakieś bonusy a ludzie, nie wszyscy co prawda nabierają się na to.Pamiętam jak Tymiński startował rozmawiałem z jednym pracownikiem i pytam się na kogo będzie głosował.Bez namysłu odpowiedział, ze na Tymińskiego.Zapytałem dlaczego?
-Bo on ma dużo kasy i nam pomoże-powiedział !!!!

Artur „Jurgi” JurgawkaJurgi wtorek, 6 lipca 2010 05:11:51

Casus Tymińskiego i polską naiwność wyśmiano – jak pamiętam – w starym kabarecie Olgi Lipińskiej. Szukano wtedy w programie idealnego kandydata na prezydenta i miał nim być… Blake Carrington z „Dynastii”. Bo bogaty i nam pomoże. Inna sprawa, że taki fachowiec od biznesu – gdyby naprawdę istniał – na pewno lepiej by się sprawdził niż większość polityków, którzy kwalifikacje mają żadne (choćby jeden premier – nauczyciel fizyki, inny premier – technik włókiennictwa, śmiechu warte).

Jak korzystać z funkcji cytowania:

  1. Zaznacz tekst
  2. Kliknij link „Cytuj”

Napisz komentarz

Komentarz
BBcode i HTML niedostępne dla użytkowników anonimowych.

Jeśli nie możesz odczytać słów, kliknij ikonę odświeżania.


Buźki