My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Zasubskrybuj kanał RSS

Posty oznaczone tagiem "nauka"

Od fantastyki do nauki — metalowa pianka

, , ,


Schodzili w milczeniu coraz głębiej w czeluść pustych komór, pomiędzy rdzawymi kratownicami wsporników. Niektóre z nich rdza przeżarła już zupełnie, świeciły pokaźnymi ubytkami i kruszyły się pod dotknięciem palca.
– Nie wiem, czy zdążycie z waszym nowym światem, nim się ten stary zawali! – powiedział Rinah, przebijając, na wylot palcem gruby i z pozoru mocny jeszcze fragment konstrukcji. – W pewnej chwili wszystko to nie wytrzyma obciążenia i runie […]

Przyczyna tak dalece posuniętego rozpadu kosmicznych kontenerów, z których sto lat temu zbudowano Paradyzję, była bardzo prosta: materiał, z którego wykonano powłokę i elementy konstrukcji wewnętrznej, nie był przewidziany na tak długotrwałe użytkowanie. Kontenery, mające służyć do jednorazowego przetransportowania łudzi i ładunku z Ziemi na Tartar, wykonano ze specjalnego materiału, dającego konstrukcji znaczną wytrzymałość mechaniczną i niezmiernie cenną cechę lekkości. Uzyskano to poprzez strukturę „komórkową”. Materiał nie był litym metalem, lecz jak gdyby zastygłą metalową pianką, pod mikroskopem przypominającą budowę pszczelego plastra. O trwałość nikt się nie kłopotał, celowo nawet zastosowano stopy metali, o których wiadomo było z góry, że są bardzo podatne na korozję, lecz za to niezwykle wytrzymałe i odporne na udary mechaniczne.
Po kilkunastu latach, a tyle materiał z powodzeniem wytrzymywał, kontenery miały przestać być potrzebne. Zresztą podczas lotu w próżni korozja zewnętrznej powierzchni powłoki w ogóle nie zachodzi, natomiast konstrukcja wewnętrzna opierać się mogła zębowi czasu przez lat kilkadziesiąt; lecz sto lat – to było już powyżej wszelkich przewidywań.
A więc to nie tandetne wykonanie kontenerów, lecz po prostu przystosowanie ich do określonych zadań i celów było przyczyną dzisiejszego opłakanego stanu konstrukcji. Wiadomo, że nikt nie projektuje puszki do piwa tak, by miała trwać dziesiątki lat!
Komórkowa struktura materiału powodowała, że rdzewiał on nie tylko powierzchniowo, lecz niemal w całej swej objętości...


(Janusz A. Zajdel, „Paradyzja”, 1981-1982)

Fragmenty tej polskiej powieści z lat osiemdziesiątych przypomniały mi się, kiedy przeczytałem na blogu Makezine o stworzeniu przez panią inżynier Afsaneh Rabiei „materiału lekkiego jak aluminium i wytrzymałego jak stal”, spieku metali, który zawdzięcza swoje właściwości gąbczastej strukturze.

Piankowy metal

Nie pierwszy byłby to raz, kiedy fantastyka naukowa wyprzedza rzeczywistość (co w końcu tradycyjna hard s-f zawsze próbowała czynić). Nie jestem wszakże przekonany, czy rzeczywiście materiał uzyskany na Uniwersytecie Stanowym Północnej Karoliny jest tak nowatorski. Wydaje mi się, że takie materiały są znane od dawna, nawet jeśli nie są jeszcze w masowym użyciu. Podejrzewam, że już w momencie pisania powieści nie była to nowość i jedynie się je stale ulepsza. Oczywiście stworzenie lepszego, tańszego materiału i opracowanie sposobu jego produkcji to duże osiągnięcie, choć bardziej technologiczne, niż naukowe. I choć artykuł wspomina tylko o lepszych zderzakach samochodowych i protezach kości, to jako miłośnik fantastyki od dziecka powiem, że i do zastosować kosmicznych jest nam bliżej. No i zdecydowanie podejrzewam, że opracowany właśnie materiał jest jednak nierdzewny…
[/ALIGN]



• Wpis o tym, jak „Paradyzja” wieszczy mechaniczną cenzurę totalną,
• oraz buntowicza antycenzorska poezja ze świata „Paradyzji”.

„Laboratorium” zamknięte: ostateczny koniec „misji”

,


— O naszej TVP to złego słowa nie można powiedzieć.
— Tak dobrze działają?
— Nie, albo redaktor wytnie, albo KRRiT ocenzuruje.



Zacząłem tą złośliwą parafrazą starego skeczu kabaretowego, bo naprawdę brak mi słów. Ja naprawdę nie jestem piewcą PRL, ale coraz częściej stwierdzam, że to właśnie wtedy Telewizja Polska, jeśli odsiać dziennikową propagandę, nadawała programy warte oglądania. Dziś coraz mniej z nich zostaje, im więcej „misji” na gębach, tym mniej w praktyce. Czy zostało cokolwiek z dawnej Telewizji Edukacyjnej? Kilka miesięcy temu pisałem o znakomitym programie „Laboratorium” Wiktora Niedzickiego, programie, który na równi z legendarną „Sondą” wychował wiele pokoleń ludzi. W maju „Laboratorium” obchodziło jubileusz pięćsetnego odcinka, niedługo obchodziłoby dwadzieścia pięć lat istnienia… Gdyby nie to, że Telewizja Polska uznała, że nie warto. Że „misję edukacyjną” lepiej zaspokajają programu typu „Gwiazdy tańczą po wódzie”.

Szefowie Programu 1 TVP wykorzystali chwilowe zawieszenie ostatniego już telewizyjnego programu o nauce, czyli "Laboratorium" po to, by ostatecznie wyrzucić go z anteny. Za kilka miesięcy miał być jubileusz, 25 lat emisji.

Program "Laboratorium" dawał szansę pokazania prac polskich naukowców. Starałem się w nim przekonywać odbiorców, że badania mają sens, że ważne odkrycia i ciekawe prace prowadzone są nie tylko za granicą, ale także w Polsce. W miarę możliwości i niezwykle skromnych środków próbowałem przekonać widzów, że warto się uczyć, że warto studiować, że tuż, obok nas dzieją się rzeczy naprawdę niezwykłe.

Wiktor Niedzicki

Przez blisko 25 lat starałem się, by widzowie zyskiwali świadomość jak ważna jest nauka w życiu kraju i każdego z nas. Zdobyłem spore rozeznanie i doświadczenie we współpracy z uczonymi. Decyzja kierownictwa Programu 1 TVP niszczy to wszystko bezpowrotnie.



To fragmenty gorzkiego listu otwartego pana Wiktora Niedzickiego. Na odsiecz ruszyli miłośnicy programu, można w jego obronie podpisać się pod protestem, dołączyć do inicjatywy na Facebooku, czy napisać e-maila do kierownictwa TVP.

Niestety, zważywszy na to, że podobna inicjatywa w sprawie uratowania „Sondy” z archiwów odniosła zerowy skutek, bardzo czarno to widzę… Pieniądze potrzebne są na programy – partyjne tuby (niezależnie kto akurat telewizją rządzi) oraz pensje i odprawy dla kolesiów, nie na edukację. Niniejszym oświadczam, że nie widzę już najmniejszego powodu, żeby opłacać abonament RTV.

Skąd się w ogóle wzięli imć „królowie”?

, , ,


Politycy z zapamiętaniem kruszą kopie o święto poświęcone (o matko, jakie masło maślane) biblijnym trzem królom… Pewnie dlatego, że to łatwiejsze, niż zakasać rękawy i zabrać się do pożytecznej roboty. Ale może w takim razie warto się przyjrzeć, skąd się ci królowie wzięli?

Z narosłej wokół nich legendy wygląda bardzo konkretny obraz i można by się spodziewać, że ma on swoje źródło w ewangeliach. A tu guzik. Marek, Mateusz i Łukasz nie piszą o nich ani słowa. Krótka wzmianka pojawia się tylko u Mateusza. Tyle, że u niego to wcale nie są królowie, a mędrcy bądź magowie (zapewne astrolodzy, skoro wędrowali za gwiazdą). Nie ma też u Mateusza wzmianki, jak się oni nazywali. Zatem i malowane im na ikonografii korony, i imiona, i różne kolory twarzy są w zasadzie radosną twórczością wieków późniejszych. Ale skąd się wzięły?

Otóż według badań, wszystkie opowieści o dzieciństwie Jezusa pochodzą ze zbioru perskich i buddyjskich (sic!) podań i legend, powstałych przed V wiekiem. Stąd właśnie czerpali inspiracje autorzy apokryfów, stąd mędrcy stali się Persami, a do około VIII wieku awansowali na królów. Żeby było zabawniej, to bardzo długo nawet ich liczba nie była stała, bo na różnych wizerunkach wahała się od dwóch do nawet dwunastu. Na ich perski rodowód zapewne wziął się z wpływu perskiego zaratusztrianizmu na judaizm, zaś bezpośrednią inspiracją sceny przywożenia darów mogła być wizyta króla Armenii, Tyrydatesa, który w roku 66 złożył bogate dary Neronowi. Ewangelia zaś Mateusza powstała akurat nieco później, bo około roku 80.

Tak to z legend, niedopowiedzeń, przeinaczeń, wzięła się zaciekła walka prezydenta Kropiwnickiego et consortes o dodatkowy dzień wolny od pracy i nudy na sejmowej sali.

Czytaj dalej…

Choinką do nieba

, , ,


Świąteczna choinka jest symbolem tego i tamtego — można często usłyszeć, nie będę już powtarzał. Kilka lat temu studenci pokazali, że choinki mogą posłużyć za symbole matematyczne, logiczne, fizyczne, w humorystyczny ilustrując pojęcia, definicje, naukowe teorie, czy wzory. Przed świętami przypomniał mi je blog Niedowiary, rzucając linkiem do znakomitej galerii choinek (polecam, wcześniej widziałem tylko naprędce zrobione fotografie z przypiętych na tablicach kartek).

Nie oparłem się pokusie narysowania własnej choinki. Też z dziedziny, hm, nauki, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby drzewko pojawiło się w dowolnej dziedzinie nauki lub życia. Nic, tylko wymyślać i rysować.

Choinka Clarke'a
W hołdzie wielkiemu wizjonerowi.
[/ALIGN]

Szczepić czy nie szczepić – oto jest pytanie

, ,


Kiedy swego czasu profesor Maciej Giertych oświadczył, że dinozaury żyły współcześnie z ludźmi, a na dowód swojego twierdzenia wystawił bajkę o Smoku Wawelskim, odpowiedzią był chóralny śmiech narodu, bo niemal każdy widział absurdalność takiego stwierdzenia równie wyraźnie, jak teorii o nieistnieniu Księżyca, czy o tym, że Ziemia jest płaska (a są ludzie, którzy takie teorie głoszą).

Trochę gorzej ma się sprawa z rzekomym sfałszowaniem lądowania misji Apollo na Księżycu: wprawdzie żeby obśmiać pseudoargumenty zwolenników teorii spiskowej wystarczy znajomość praw fizyki, optyki i geometrii na poziomie gimnazjum… ale nie każdy pamięta ze szkoły wystarczająco wiele, żeby dostrzec oczywiste bzdury, jak nierozróżnianie rodzajów promieniowania, itp.

Jeszcze gorzej jest, kiedy przychodzi skonfrontować się z podobnymi absurdalnymi rewelacjami w dziedzinie medycyny. Tutaj i wzorowa matura może nie wystarczyć, potrzebna jest znajomość metodologii badań naukowych, zaawansowanej statystyki, biologii, mikrobiologii, genetyki i masy innych dziedzin. Poniżej studiów doktorskich z tej dziedziny to nawet trudno zrozumieć nieobrobione wyniki badań.

I jak tu się dziwić, że ludzie dają wiarę przeróżnym szarlatanom, oszołomom i – czasem nawet – oszustom? Jeśli pojawia się taki, uzbrojony w tytuł doktora, czy profesora, powołuje się na wyniki jakichś badań, podaje jakieś przykłady z życia, jak ma przeciętny człowiek odróżnić tezy prawdopodobne od wyssanych z palca wymysłów? Jak odróżnić kontrowersyjną, ale naukową teorię od bajdurek stworzonych przez naciągaczy?

Szczególnie dużo takich „rewelacjonistów” ukrywa się w klimatach – nazwijmy to sztampowo — new age i rozwoju duchowego. Nieokreśloność i nieuchwytność tych dziedzin w kategoriach ściśle naukowych sprzyja tym wszystkim, którzy coś tam uważają, a nie mogą (z przyczyn obiektywnych lub nie potrafią) tego udowodnić — i nie ma znaczenia, czy mają rację i wysuwają koncepcje ciekawe i cenne, czy całkiem poronione. Co drudzy przy okazji psują opinię i wiarygodność tym pierwszym.

Takim kontrowersyjnym tematem są szczepionki. Wynalazek, który zrewolucjonizował medycynę i uratował miliony, setki milionów istnień ludzkich znalazł się na celowniku pseudonaukowców, którzy przekonują, że właśnie szczepionki zabijają… Argumentów im nie brakuje, zawsze znajdzie się dziecko, które umarło na przykład akurat zaraz po podaniu szczepionki na HPV (a że przyczyną była nie szczepionka, tylko niezdiagnozowany, zaawansowany nowotwór, to szczegół, o tym gazety napiszą jak już ucichnie hałas, o ile w ogóle).

Taki właśnie artykuł został zacytowany dziś wczoraj (napisanie posta zajęło mi chwilę dłużej, niż planowałem…) na blogu o rozwoju duchowym Zenforest (przedrukowano go z jeszcze innej strony). Po pełen tekst odsyłam tam, gdzie go przeczytałem, tu zaś pozwolę sobie zamieścić kilka kontrargumentów, jakie napisałem pierwotnie w komentarzach…

Czytaj dalej…

Drodzy ufoludkowie, nie lądujcie na Ziemi

, ,


Stwór Grupa nastolatków z Panamy odkryła stworzenie, które wprawiło biologów w konsternację. Stwór ma zwierzęcą głowę i długie, podobne do człekokształtnych ramiona. Odkrycie natychmiast przyciągnęło uwagę naukowców, którzy aktualnie badają DNA tajemniczego stworzenia. Prawdopodobnie za kilka dni dowiemy się, co też znaleziono.

Odkrycie? Mistyfikacja? Zbiorowa psychoza? Najbardziej popularne hipotezy wskazują, że może to być nieznany dotąd gatunek leniwca albo zwłoki któregoś ze znanych gatunków leniwców, ale zniekształcone przez pobyt w wodzie. W internecie nie brak jednak fantazyjnych głosów, jakoby tajemnicze stworzenie było przybyszem z kosmosu albo zmutowaną przez zanieczyszczenia foką.



Mnie to wygląda na szyte raczej grubymi nićmi. Na krótkim filmie z CNN (na końcu) widać bardzo niewiele, w zasadzie tyle, co na powyższym zdjęciu. Nie można zobaczyć dalszego ciągu ani kończyn ani tułowia. Tylko takie i tylko jedno zdjęcie zrobili świadkowie? Tak kiepskie? W czasach, kiedy można film nakręcić komórką? Poczekamy, zobaczymy, ale jeśli nawet nie okaże się to kolejną ściemą, to spodziewam się raczej banalnego wyjaśnienia.

Ale co innego mnie bardziej zaintrygowało w tej wiadomości:

Czytaj dalej…

Ratatujcie nas przed takim dziennikarstwem

, , , ...


Gazeta.pl doniosła, powołując się na BBC:

Szczur gigantNieznany do tej pory gatunek wielkiego szczura znaleziono w dżungli Papui-Nowej Gwinei […] Szczur, sfilmowany przez naukowców w kraterze Bosawi w głębi dżungli, miał 82 centymetry długości. Co więcej, zwierzę nie bało się ludzi, z którymi prawdopodobnie wcześniej nie miało żadnego kontaktu. - To największy szczur na świecie - ocenił wchodzący w skład ekipy dr Kristofer Helgen z muzeum historii naturalnej. […] Zdaniem naukowców, gwinejski gryzoń, mający rozmiary dużego kota, należy do tego samego gatunku co pospolite szczury.



Nowo odkryty, nieznany gatunek należy do tego samego gatunku, co już znany, pospolity gatunek. Wiecie, coś w kiepskim gatunku ten news. BBC powinno zabronić portalowi gazeta.pl powoływania się na swoje artykuły. Ktoś mógłby pomyśleć, że to w BBC pracują takie niemoty. Na wszelki więc wypadek podkreślam, że niemoty pracują w gazeta.pl. Dla porównania: o ile lepiej ten news został podany przez amatorski serwis KopalniaWiedzy.pl.


A tak już pomijając pisanie bez uczestnictwa mózgu, pierwszą myślą, jaka mnie naszła, to że tego szczura to odkryła jeszcze przed pierwszą wojną światową polska w większości ekspedycja:

- Tylko nie myślcie, że stęskniła się za waszym widokiem! Brody wam urosły jak zbójcom - pokpiwal Nowicki. - Ona po prostu chciała się jak najprędzej pochwalić swoim szczurem!
- Tommy, nie wierz przewrotnemu panu kapitanowi! - zaoponowała Sally. - Wprawdzie byłam ciekawa, czy mój łup was ucieszy, ale przede wszystkim naprawdę za wami tęskniłam!
- Nie indycz się, ślicznotko - wesoło odrzekł Nowicki. - Powiedziałem tak, dlatego, aby nareszcie zwrócić uwagę na ciebie!
- Sally, o jakim to szczurze wspominał kapitan? - zaraz zainteresował się Tomek.
- Panna Sally miała wielkie szczęście - wtrącił Bentley. - Szczur ten jest naprawdę rzadkim okazem, drogi chłopcze!
- Skoro tak, to natychmiast musimy go obejrzeć - powiedział Wilmowski. - Gdzie ten szczur?
- W naszym laboratorium - wyjaśniła Sally. - Pan kapitan prawie kończy już wyprawę skóry.
Podróżne „laboratorium” znajdowało się w dużym namiocie z prze-ciwmoskitowej siatki, w którym można było pracować nawet wieczorem przy świetle lampy naftowej. Łowcy gromadą obstąpili namiot, tylko Wilmowscy z Sally weszli do środka. Na prowizorycznym stole, zrobionym z desek drewnianej skrzyni, leżała rozpięta skóra z ogonem pokrytym łuskami.
- Pierwszy raz widzę podobny okaz - zdumiał się Wilmowski, - Ten szczur jest wielkości królika! Ani jedno muzeum europejskie nie może się pochwalić podobnym eksponatem!
- Zaledwie jeden egzemplarz, i to poważnie uszkodzony przez insekty posiada muzeum w Sydney - wtrącił Bentley. - Cenny to dla nas nabytek.


Alfred Szklarski, Tomek wśród łowców głów (1965)

Aż szkoda, że to jednak nie ten gatunek szczura. I że to tylko powieść.
[/ALIGN]

Czy Amerykanie naprawdę wylądowali na Księżycu?

,


Ślady na Księżycu Wielu w to wątpi. Teoria o tym, że wszystkie loty na Księżyc zostały sfałszowane jest dość popularna, a jej zwolennicy mają na jej poparcie całe stosy argumentów i dowodów (czy też raczej pseudodowodów). Wedle ich powszechnego mniemania wszystko odbyło się tylko gdzieś w studio w Hollywood. Na dowód pokazują mnóstwo błędów na zdjęciach i w materiałach wideo. Te dość łatwo obali każdy obeznany z fotografiką. Rzekome dowody oszustwa okazują się być prawami geometrii i optyki, lub uszkodzeniami powstałymi podczas robienia odbitek, czy skanowania. Konspiracjoniści postulują, że ówczesna technologia nie była dość zaawansowana, żeby tego dokonać. Co nie przekonuje obeznanych inżynierów, nie mówiąc o tym że nawet podejrzliwi Rosjanie, którzy szli w tym wyścigu z USA łeb w łeb, nie dopatrzyli się niczego podejrzanego. Dowodzą, że nie można było wykonać takiego lotu z powodu naturalnych przeszkód, zwykle demonstrując przy tym brak znajomości fizyki i astronomii z zakresu choćby szkoły średniej.

Tak, nie wierzę w teorię „moon hoax”, uważam ją za wymysł cwaniaków, którzy żerują na naiwniakach spragnionych sensacji. Książki, filmy, prelekcje o rzekomym wielkim oszustwie od dziesięcioleci sprzedają się doskonale, to jest po prostu świetny biznes. Pisałem o tym w tekście i komentarzach pod moim poprzednim wpisem o misji Apollo 11.

Z argumentami i „dowodami” zwolenników teorii wielkiego oszustwa doskonale rozprawia się anglojęzyczna witryna Clavius.org. Krok po kroku, łopatologicznie odpiera wszystkie zarzuty i prostuje przekłamania. To ogromna baza artykułów i wiedzy i astronautyce, fotografice, technologii kosmicznej, historii. Nie trafiłem na jej polski odpowiednik, dlatego zdecydowałem się przybliżyć wam chociaż jej część. Większość artykułów jest tam ze sobą powiązana, niczym w Wikipedii, trudno mi było wyłuskać coś samodzielnego. Dlatego zdecydowałem się na przetłumaczenie artykułu analizującego generalną możliwość i prawdopodobieństwa dokonania takiego oszustwa ze skutkiem pozytywnym. To taki mój hołd dla odważnych, którzy dokładnie czterdzieści lat temu stanęli na Księżycu. I dla tych tysięcy, które za tym stały swoją ciężką pracą i determinacją.

Oto rozważania, jak stworzyć tak gigantyczny spisek i… jak go utrzymać w tajemnicy…

Czytaj dalej…

Człowiek na Księżycu…

, , ,

Here's a little agit for the never-believer. Yeah, yeah, yeah, yeah.
Here's a little ghost for the offering. Yeah, yeah, yeah, yeah. […]
If you believed they put a man on the moon, man on the moon.
R.E.M., Man on the Moon


Dokładnie czterdzieści lat temu, o godzinie 22:18 czasu polskiego na Ziemię dotarła wiadomość „Orzeł wylądował”. Lądownik LEM z dwuosobową załogą osiadł na powierzchni Księżyca. Spełniło się odwieczne marzenie ludzkości o sięgnięciu gwiazd. Po kilku godzinach przygotowań, 21 lipca 1969 roku, o godzinie 3:56 czasu uniwersalnego (5:56 naszego czasu) Neil Armstrong i Buzz Aldrin jako pierwsi ludzie postawili stopę na Księżycu.