My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Zasubskrybuj kanał RSS

Posty oznaczone tagiem "sztuka"

Jak zrobić niedźwiedzią przysługę idei

, ,



Wolność ubioru dla mężczyzn!” — takie hasło czasem pojawia się w mediach, zwykle, kiedy brak innych sensacyjek lub trzeba zapełnić czas antenowy/ramówkę. Już tłumaczę: chodzi o prawo mężczyzn do noszenia spódnic (sukienek, butów na obcasach, whatever), no bo skoro kobiety noszą spodnie i garnitury, a mamy równouprawnienie… Walką trudno to nazwać, bo nikt nie zabrania, chodzi raczej o akceptację dla osób lubiących takie ekstrawagancje.

Jestem nastawiony do życia stoicko i nijak mi takie rzeczy nie przeszkadzają. Ktoś lubi, niech nosi, dlaczego lubi to już nie moja sprawa. Ba, można nawet powiedzieć, że zawsze byłem nastawiony do takich postulatów życzliwie. Raz: jako zwolennik równouprawnienia (faktycznego, a nie przy pomocy przepisów), dwa: jako osobnik darzący sympatią wszelkich dziwolągów, ekscentryków i lekkich świrów.

Dziś, szukając czegoś zupełnie innego, a potem skacząc od jednego do drugiego blogu po blogrollach trafiłem na coś, co się nazywa New Male Fashion. Podtytuł „It takes a real man to wear a skirt” skojarzyło mi się głównie z motywem z absurdalnej komedii o Robin Hoodzie: „tylko prawdziwi faceci noszą rajtuzy”. Tak. Fashion? A gdzie tam fashion, fasonu w tym za grosz.

Facet w sukience

Powiem jedno: projektanci ubrań nawet największego zwolennika spódnic dla mężczyzn zniechęciliby do tej idei. Gdyby ktoś chciał zajrzeć na wymienionego bloga, ostrzegam: może wypalić oczy.

Sztuka filmowa zgłębia tajniki ludzkiej duszy, czyli moja autodiagnoza artystyczna

, ,


Hicham Ayouch. W życiu o nim nie słyszałem i chyba nie tylko ja, bo nie ma o nim nawet słowa na Wikipedii. W wiadomościach kulturalnych na kanale Euronews zaprezentowano go jako reżysera. Po prawdzie słuchałem jednym uchem, może źle usłyszałem, minimalistyczna wzmianka na imdb.com określa go jako „writer, cinematographer, composer”, jego profil na myspace.com jest po francusku, tłumacz Google wydobył mi z tego zawód „autor dyrektora”. Z zamieszczonego CV wynika, że wszechstronna to bestia, poza powyższymi: dziennikarz, producent, dokumentalista, scenarzysta, komentator sportowy (o ile można polegać na automatycznym tłumaczeniu). Zamieszczona w profilu muzyka (chyba jego) to taki francuski hip-hop, jakiego nie znoszę, bardziej głupio brzmi tylko japoński hip-hop. Już nawet disco-polo śpiewane po chińsku brzmi lepiej (tak, jeden z polskich zespołów tego nurtu zamierza robić karierę w Państwie Środka). Ale do rzeczy (a rzeczy do szafy, jak mawia Tkacz, jeden z filarów filodendryzmu).

Przy okazji omawiania jakiegoś festiwalu filmowego zaprezentowano niewielki fragment wywiadu z nim oraz fragmenty jakiegoś filmu. Tytuł mi umknął, nazwa festiwalu też, nie moja działka. Z wywiadu to w zasadzie złapałem tyle jego filozofii artystycznej:

I want to look deep into human soul. *)


Zaraz potem pokazano urywek omawianego filmu, reprezentatywny dla powyższego celu, jak mniemam. Ciemny, niewyraźny obraz z ledwie widocznymi twarzami bohaterów zapewne ma symbolizować mroki ludzkiej duszy.

Scena pierwsza, kobieta mówi do mężczyzny:

I want you to fuck me real hard. Right now. **)


Scena druga, mężczyzna mówi do kobiety:

Come back, you bitch! ***)



Dama z dupą Deklaracje artystyczne traktuję bardzo poważnie, zakładając, że autor wie, co mówi, dlatego zadumałem się (nomen omen) głęboko nad przedstawioną wizją ludzkiej duszy i jej głębin. Jak to sztuka potrafi wydobyć tę głębię. Ta francuska finezja. Uniwersalny klucz do ludzkości. Freud się chowa.

Ino jakbym nie kombinował, jakbym się nie przymierzał, wychodzi mi, że według koncepcji Hichama Ayoucha albo nie posiadam duszy, albo nie jestem człowiekiem. Po dłuższym namyśle, jakoś mi wcale nie doskwiera tęsknota. Ani za jednym, ani za drugim. Nie żal mi i już.


__________
*) Cytuję z pamięci. Po namyśle postanowiłem zrezygnować z tłumaczenia.

Burak cukrowy w torcie ziemniaczanym

, ,


Pewne sprawy powracają co jakiś czas, uparcie podnoszone przez różnego rodzaju oszołomów. Taką sprawą są żądania wyburzenia Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie, absurdalne, głupie i zapiekłe.

Nie, nie jestem jakimś szczególnym miłośnikiem tej budowli, zaciekłym obrońcą. Natomiast zwolennicy takiego kosztownego pomysłu nigdy jeszcze nie przedstawili ani jednego rozumnego argumentu. A przynajmniej ja nie słyszałem. Podkreślam, ani jednego. Co więc zwykle słyszymy?

PKiN jest brzydki i szpeci stolicę. Jeśli rzeczywiście z powodu brzydoty należy burzyć budynki, to zgoda. Ale chyba, a raczej na pewno, jest wiele brzydszych budowli, wymagających znacznie pilniejszej rozbiórki? Poza tym, bardziej bezstronne osoby, w tym architekci, nie uważają go wcale za brzydki, a niektórzy nawet wręcz przeciwnie — za wybitne i wyjątkowe dzieło architektury. Ja tam się nim nie zachwycam, ale i nie otrząsa mnie na jego widok.

PKiN to okropny przykład architektury komunistycznej. Szkopuł w tym, że – kto się chociaż ciupkę interesował lub posłuchał mądrzejszych, ten wie – to wcale nie jest architektura komunistyczna, bo projekt jest kopią nieco wcześniejszej architektury kapitalistycznych i demokratycznych Stanów Zjednoczonych Ameryki.

PKiN jest stary, nieopłacalny w utrzymaniu i niedługo wszyscy najemcy z niego uciekną. Dziwne, na razie nie uciekli. Proszę przyjść z tym argumentem, jak Pałac będzie stał pusty i zaniedbany. A, zaraz, to zerknijmy może na opłacalność w utrzymaniu innych budowli w kraju?

PKiN to symbol ciemężenia narodu polskiego. No jak dla mnie to chyba prędzej argument za tym, żeby go pozostawić, ku przestrodze i pamięci. Ale dobrze, przyjmijmy, że symbole ciemężenia należy likwidować. Oczekuję, że w trybie natychmiastowym rzecznicy tej opcji zażądają wyburzenia tysięcy innych symboli ciemężenia naszego narodu, jakie mamy w kraju. Zaczniemy od Pałacu, potem pójdzie pod młotek obecna siedziba Giełdy Warszawskiej, tysiące wybudowanych w czasach PRL budowli, w tym szkoły, szpitale… aaa, że chodzi tylko o te duże symboliczne? No to na pierwszy ogień powinien pójść okropny symbol krzyżackiego ciemężenia Polaków — zamek w Malborku. Poza tym, według współczesnych standardów, też jest brzydki. I psuje naturalny krajobraz Mazur. Zamków i pałaców do wyburzenia znajdzie się zresztą mnóstwo.

Żeby wybudować PKiN wyburzono wcześniejszą architekturę Warszawy. A cha, i co teraz? Będziemy rekonstruować wcześniejsze zabytki? Zgoda, ale to samo zrobimy z innymi budowlami w kraju, które postawiono na wyburzonych wcześniejszych. Przypominam zwolennikom takiego rozwiązania, że wiele z najstarszych świątyń katolickich w naszym kraju wybudowano na gruzach zburzonych świątyń religii wcześniejszej… Uprzedzam, będę się domagał konsekwencji.

PKiN to burak cukrowy w torcie. O, jakieś poetyckie porównania. To chyba o architekturze? Nie jestem specem od tej działki, ale ten argument jest chyba urwany. Jak się rozejrzeć po okolicy, to owszem, jest to może burak, ale w torcie ziemniaczanym. Całkiem udane połączenie, moim skromnym zdaniem.

Czytaj dalej…

Paszczowo

, , , ...


Pod poprzednim moim wpisem na temat sztuki (trochę pretekstowym, bo chciałem bardziej po prostu pokazać występ, który mi się spodobał, niż wdawać się w poważne debaty) kolega Tkacz zamieścił trafny komentarz cytując definicję sztuki z kultowego filmu Rejs. Przypomnijmy, że wg niej sztuka:

...może powstać jako synteza różnorodnych sprzecznych ze sobą wartości. Jeżeli chcemy osiągnąć nową wartość, musimy doprowadzić do konfliktu między tym, co fizyczne, a tym, co duchowe. Jeżeli natura, więc fizyczność, jest czymś pierwotnym, czyli tezą, to kultura jest jej antytezą, a synteza tym, co pragniemy osiągnąć. Gdy ktoś z nas gimnastykuje się, reprezentuje naturę, więc tezę, jeśli ktoś z nas śpiewa, reprezentuje kulturę, więc antytezę. Chcąc stworzyć sztukę na naszą miarę, musimy zwiększyć w niej udział wysiłku fizycznego, a dla antytezy i duchowego. I to jest nowa strategia syntezy. I to jest nowa koncepcja sztuki.



A mnie olśniło, że ten fragment to nie jedyny wpływ filmu Marka Piwowskiego na współczesną sztukę. Tak, jest on większy i sięga nawet poza granice naszego kraju i do zjawisk w kulturze i sztuce nowych. Pamiętacie ten słynny fragment?



Film ukazał się na ekranach w roku 1970 i magicznym sposobem w latach siedemdziesiątych właśnie pojawiły się zaczątki muzyki generowanej „paszczowo” Po długiej ewolucji znamy je dziś pod nazwą beatbox, ostatnio spopularyzowany przez niejakiego Bladego Krisa. Oto, jakie odgłosy on i jego koledzy ze świata wydają paszczowo:



A oto jak paszczowo udzielają się ziomy z mojego miasta, czyli grupa Hapaszamy z Weroniką Siepką gościnnie na wokalu:


[/ALIGN]

Czym się różni sztuka?*

, ,


Jak ją zdefiniować i odróżnić od (rzemieślniczej) biegłości? Ciekawy pomysł na definicję podsunął mi przedwczoraj popularny telewizyjny szoł, który oglądałem przypadkiem z rodziną. Pośród wielu występujących, demonstrujących wyjątkowe umiejętności, moją uwagę przyciągnęła dwunastoletnia dziewczynka, Dominika Turek-Dmitriev. Jej zręczność w prostym kręceniu hula-hopami zadziwia.

<paramname="allowFullScreen" value="true" /> Ponieważ są kłopoty z tym filmem, można obejrzeć go tutaj ☞

Ale czy zadziwienie sprawnością to wystarczający powód uznania czegoś za sztukę? Wątpię. Oglądając występ Dominiki poczułem, że sztuka powinna robić coś więcej: rozgrzewać serca. Zwróćcie uwagę na swobodę, z jaką wykonuje ten prosty – choć niełatwy – numer. Swobodę, która wynika nie tylko z treningu. Ujęła mnie radość z jaką występuje, szczery uśmiech, który zaraża wszystkich. To przecież typowy cyrkowy numer, ale nie sposób się nie uśmiechnąć, kiedy wykonuje go ta mała.
[/ALIGN]
__________
* Tak, wiem, że brzmi to jak stary dowcip „czym się różni wróbelek?”. Może nieprzypadkowo.
** Słowo do telewizji TVN: jeśli nie pozwalacie na zamieszczanie fragmentów programu na YouTube, to przynajmniej zadbajcie, że osadzanie filmów z waszej strony działało prawidłowo.
*** Wersja YouTube, póki nie usuną…

Sztuka, niesztuka, ostateczna granica? W obronie gier

, , , ...


Dyskusje o granice sztuki i o to, co jest sztuką, a co nią nie jest, toczą się od przezawsze. Tradycyjnie zwykle do sztuki nie są zaliczane na przykład komiksy. Literatura jest sztuką, rysunek i grafika też – nikt nie przeczy – ale już ich połączenie jest negowane przez znaczącą część krytyków. Zawsze mnie to zastanawiało. Po wielu latach doszedłem do wniosku, że winne są, powiem ostro, ignorancja i strach poważnych krytyków.

Tak, taki komiks wymaga całkiem innych narzędzi analitycznych i interpretacyjnych. Tradycyjne studia nie wyposażają głównonurtowych krytyków w takie narzędzia, więc po prostu nie wiedzą oni, co z tym zrobić. Nie wiedzą, nie umieją, nie chcą — boją się obnażenia własnej niewiedzy. Zasłaniają się wytrychami i banałami w typie pospolitości komiksu… Zapominając, że o to samo można oskarżyć i rysunek, i literaturę, i film…

Przez grubo ponad sto lat istnienia komiksy nie doczekały się pełnego równouprawnienia i poważnego traktowania, więc co dopiero mówić o bardziej nowoczesnych dziedzinach sztuki? Mówię o grach komputerowych. Czy gra może być sztuką? — spyta niejeden. A dlaczego by nie? — odpowiem. Gry przechodzą tę samą drogę, co komiksy: kojarzone przez nieobeznanych z banałem, rozrywką dla pospólstwa i dzieci.

Pisałem już, we wpisie o grach tekstowych, że są one rozwinięciem idei literatury. Zapomnianym nieco i mało znanym, z niewykorzystanym potencjałem, ale jednak. Obecnie zaś postęp techniczny sprawił, że gry stają się rozwinięciem idei kinematografii. Czymże jest wyrafinowana gra, jeśli nie interaktywnym filmem, który pozwala wczuć się w bohatera i kierować ich losami? Tak, ale to dopiero skomplikowane dzisiejsze gry — może ktoś powie.

A czemu proste gry nie? — spytam. Czy filmy zawsze były wyrafinowane i skomplikowane technicznie, fabularnie i artystycznie? Wspomnijmy sobie początki kinematografii, czarno-białe, nieme filmy, oparte na prostych scenkach i gagach. Czy nie przypomina nam to początków gier komputerowych? Zaczęło się bez dźwięku, z ubogą kolorystycznie grafiką i jak najprostszą fabułą, lub zgoła bez niej. Oto stare gry zręcznościowe.

Naciągana argumentacja? Podeprę się przykładem. Manuel Garin Boronat, wykładowca na Humanities and Audiovisual Communication at Universitat Pompeu Fabra w Barcelonie, na swoich wykładach porównuje proste gry zręcznościowe do kina niemego. Wykłady i ćwiczenia na ten temat mają na celu uświadomienie przyszłym autorom gier, o co w tym wszystkim chodzi, czego od gry oczekuje gracz i jak spełnić jego oczekiwania.

Mario Bros jako duchowi bracia Harolda Lloyda? Niewykluczone, że niektórzy krytycy – miłośnicy kina niemego poczują się urażeni porównaniem „ich” sztuki do takiej plebejskiej rozrywki. Ale – za blogiem Henry'ego Jenkinsa mam twarde argumenty. Czy wspinaczka Lloyda po wieżowcu nie przypomina nam zręcznościowej gry typu vertical scroller? Więcej, proszę bardzo: rzutem na taśmę Mario i Lloyd, montaż filmu i gry, horizontal scroller:



A oto więcej przykładów, bardzo pouczające, zaś po podbudowę teoretyczną i więcej filmików zapraszam do wpisu (po angielsku): "The Pickford Paradox": Between Silent Film and New Media. Namiar znalazłem na blogu Kultura 2.0.





• Inne moje wpisy i recenzje gier innowacyjnych: Fold oraz Crayon Physics i Incredible Machine.
[/ALIGN]

Panie Disney, larum grają! Ty za ołówek nie chwytasz?

, , ,


Z czym wam się kojarzą filmy Disneya? Niemal każdy, przynajmniej z mojego pokolenia, wymieni same pozytywne wrażenia. A ja miałem wczoraj nieprzyjemność. Tak, podkreślam: nieprzyjemność oglądać film Disneya. Hannah Montana.

Bynajmniej nie z chęci. Pomagając komuś rozwiązać problem z komputerem i czekając aż MemTest wyda orzeczenie, z coraz większym przerażeniem zerkałem na telewizor, gdzie leciała sobie „komedia” dla dzieci? młodzieży? ułomnych? Wtórny pomysł, beznadziejny scenariusz i fabuła, nieudolne aktorstwo, drętwe dialogi, czerstwe poczucie humoru… zaraz, jakiego humoru?! Gdyby nie puszczane z taśmy śmiechy w ogóle bym się pewnie nie zorientował, że to ma być śmieszne. Podczas półgodzinnego siedzenia trafił się może jeden znośny, choć nadal prymitywny, dowcip*. Tuziny takich tłuczonych na jedno kopyto pseudokomedyjek przelatywały mi, kiedy zahaczałem w gościach choćby o kanał ZigZap. Masowa tandeta, jakiej mnóstwo. Ale moje przerażenie wzbudził fakt, że coś takiego leci na Disney Channel.

Jeszcze większe moje przerażenie budziło przesłanie tego serialu. Filmy z wytwórni Disneya zawsze szczyciły się pozytywnym przekazem, pokazywaniem takich wartości jak przyjaźń, uczciwość, bezinteresowność. A tymczasem fabułka (cienka jak bibułka) rzeczonego odcinka, to urodziny tatusia, o których dzieci przypomniały sobie w ostatniej chwili. I urządzone na chybcika przyjęcie mocno się nie udało, delikatnie mówiąc. Też spodziewalibyście się przynajmniej zakończenia w stylu Disneya: że nieważne przyjęcie, że liczą się złożone życzenia? Ja się spodziewałem. A gu… zik! Okazało się, że jednak liczy się wielki tort, zaproszony dobry zespół i jak najwięcej zaproszonych na pokaz gości. Przyjęcie „niespodzianka” się nie udało i tatuś był zły. Ale wybaczył zaniedbanie warunkowo.

Disney był zawsze ikoną filmów familijnych. Rodzinnych, pogodnych, dla każdego, kreujących pewne wartości. Może w epoce, gdzie filmy familijne to „Shrek” i „Epoka lodowcowa”, postanowili unowocześnić ofertę? Fail. Bo zielony ogr i mamuty jednak oprócz tego, że bawią, czasem niewybrednie, to są ofertą inteligentną i mają pozytywny przekaz. Walt Disney się chyba w lodówce przewraca. A jak go odmrożą,** to rozgoni towarzystwo na kopach, jak zobaczy Myszka Miki*** z Donaldem bełkoczących i pierdzących à la Beavis and Butt-head. Bo tego w następnej kolejności się spodziewam w ofercie disneyowskiej telewizji dziecięcej.

Znalezione na sieci gorzkie porównanie chyba dobrze podsumowuje moje uczucia:
Pluto i…?

__________
* Ten „najśmieszniejszy” dowcip to mówiący cienkim głosikiem wielki i zwalisty facet, który piszczy, bo od siedmiu lat nadmuchuje balony. Ha, ha, ha.
** Tak, wiem że to tylko legenda i naprawdę to go skremowano. A szkoda, niechby chociaż za sto lat rozgonił towarzystwo. Choć pewnie prędzej na zawał by umarł.
*** Tak, to nie błąd gramatyczny. Kto? co? – ten Myszek Miki, kogo? co? – tego Myszka.

If I was green, I would die… czyli zemsta konesera

, ,


Nudne już stało się narzekanie, że lansowane przez korporacje muzyczne sezonowe gwiazdki regularnie i standardowo biorą stare, szlachetne przeboje i przerabiają na disko, techniawę, czy mówiąc ogólnie: um cyk um cyk. Nic nowego nie są w stanie wymyślić, stworzyć, kultura przeżuwania (zamiast przeżywania), tak, tak…

Większość takich przebojów przelatuje obok mojego ucha: nie posiadam TV, nie słucham radia, słyszę je co najwyżej przelotem na ulicy albo u fryzjera… przepraszam, ściemniłem, nie chodzę do fryzjera. Przypadkiem posłuchałem niedawno przeboju „I'm blue”, którego motyw owszem, gdzieś tam kiedyś mi mignął, ale nigdy nie słyszałem w całości, nie mówiąc już o posiadaniu wiedzy, że autorem jest jakieś Eiffel 65. Tak dla przypomnienia, to kawałek, którego słowa złośliwie przekręcane są na „I am blue, if I was green, I would die”. Naprawdę brzmią one oczywiście „da ba dee da ba die”. To zresztą ciekawostka sama w sobie, że złośliwe przekręcenie ma nieskończenie więcej sensu niż oryginalny tekst. Może cokolwiek ambitniejszego niż „da ba di da ba daj” byłoby nazbyt wyrafinowane dla planowanej grupy docelowej? No ale zerknijmy:



Wybrałem nieoryginalny, fejkowy teledysk, bo postać z niego jest dziwnie znajoma, prawda, Tkacz? Poza tym może tak szybko nie usuną go z YTuby.

Postarajcie się zignorować wokal i idiotyczną aranżację i wsłuchajcie się w sam główny motyw muzyczny. Ja stwierdziłem, że to przecież bardzo urokliwa melodia. Uszyma wyobraźni mogę sobie ją doskonale wyobrazić (jaki jest słuchowy odpowiednik od „zwizualizować”?!) graną jedynie na fortepianie. Nawet synkopowaną w jakiejś jazzowej aranżacji. Do tego wokal, koniecznie kobiecy, i oczywiście mający sens tekst. I oto mamy naprawdę warty uwagi utwór.

Może pora zacząć odpłacać pięknym za nadobne? Na zemstę konesera? Może pora zacząć przerabiać sezonowe techniawy na ambitne i wartościowe utwory?
[/ALIGN]

Nagi premier, karykatura i cenzura

,

Irlandczycy mieli niedawno radochę, bo w dwóch prestiżowych miejscach, galerii Royal Hibernian Academy oraz w National Gallery zawisły obrazy przedstawiające ich premiera. Nago. Na jednym był goluśki, ze slipkami w ręku, na drugim siedział na sedesie. *

Obrazy wisiały chwile, ale i tak wywołały sporo zamieszania. Nie ustalono dokąd, kto zawiesił płótna w dublińskich galeriach.

- Obraz nie był zatwierdzony na wystawę - oświadczył przedstawiciel National Gallery. Zapewnił też, że - gdy tylko dostrzeżono tajemniczy eksponat natychmiast poinformowano o tym policję. Ta wszczęła już dochodzenie w tej sprawie.

RHA również zareagowała błyskawicznie i zdjęła obraz ze ściany galerii. Kierownictwo placówki nie zdecydowało jednak jeszcze, czy powiadomić o zdarzeniu policję. Rzeczniczka galerii stwierdziła, że nie warto sprawy tej nagłaśniać bardziej, niż na to zasługuje.


Brian Cowen

Zabawne, stwierdziłem, coś jak prowokacje Banksy'ego, który przemycał do muzeów a to podróbkę malowideł jaskiniowych, przedstawiających człowiek pierwotnego z wózkiem z supermarketu, a to okaz chrabąszcza z wyrzutniami rakiet… Niestety, drugi news na ten temat mnie zszokował: *

Niedługo trwała niewinna radość Irlandczyków z żartobliwych aktów swojego premiera. Policji błyskawicznie udało się ustalić tożsamość „artysty”, który przemycił obrazy do dwóch prestiżowych dublińskich galerii. Okazał się nim spokojny 35-letni nauczyciel szkoły średniej Conor Casby.

Teraz za inwencję twórczą mężczyźnie grozi nawet więzienie. „Artysta” będzie odpowiadał za podżegnywanie do nienawiści i naruszenie dóbr osobistych.



To jest tak skandaliczne, że niezrozumiałe. Gdzie tu podżegnywanie do nienawiści? Naruszenia dóbr osobistych jeszcze można się dopatrzeć, ale grozić więzieniem za karykaturę? — bo przecież rzeczone obrazy nie były niczym więcej, niż karykaturą. Rozumując w ten sposób, za kratami powinni siedzieć wszyscy rysownicy dawnego pisma „Gilotyna”, rysownicy „Angory”, i tak dalej. A może nawet ja, bo robiłem satyryczne fotomontaże do gazety. Nawet w PRL nie karano karykaturzystów więzieniem, najwyżej wylatywali z pracy. Każdy cywilizowany kraj, w którym szanuje się wolność słowa i wypowiedzi artystycznej powinien z marszu zaproponować autorowi obrazów azyl polityczny.