My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Zasubskrybuj kanał RSS

Posty oznaczone tagiem "ciekawostki"

Ptak z malborskiego rozporka

, , ,

Kryptonit Ponoć strasznie się czepiam, twierdzą niektórzy. Zwłaszcza biednych dziennikarzy, który usiłują zarobić na chlebek i benzynę do baku. Jako że sam zarabiam na chleb (na benzynę już nie starcza) wycierając paluchami klawiaturę kompa, postanowiłem trochę się hamować. Ale trochę. Jak widzę niektóre kwiatki na kupie, to nie potrafię się powstrzymać. Ostatnio ktoś mi podrzucił linka do artykułu o intrygującym tytule „Komiksowy kryptonit istnieje w rzeczywistości”. Kto czytywał komiksy (albo oglądał filmy) o Supermanie, wie, o co chodzi. Raczej trzeźwo stąpam po ziemi i powątpiewam w istnienie minerału, który działa zabójczo na Supermana. Zwłaszcza, że Superman nie istnieje i istnieć nie może. No więc, jak tam?

Zdziwieniu londyńskiego eksperta nie było końca, gdy doszło do niego, jakie są właściwości tajemniczego minerału. Zupełnie, jakby czytał komiks o Supermanie. Skład był w zasadzie identyczny ze składem kryptonitu. Ziemski minerał różni się od niego tylko tym, że nie jest zielony i nie świeci w ciemnościach.

Czytaj dalej…

Nic świętego…

, , , ...

Za dawnych czasów mój zachwyt wizualny budziła gra Karateka na komputer Atari XL/XE. Prezentowała niezwykłą jak na tamte czasy animację, to był być może pierwszy raz, kiedy do gry wideo przeniesiono ruchy żywego człowieka. Może inaczej: kojarzycie starą grę Prince od Persia z niezwykłą animacją postaci? A, to znacie, co? Otóż gra Karateka jest starszą grą tego samego autora, była można rzec – wprawką, czy zwiastunem nadchodzącego przeboju. PoP na Atari nie powstało, bo komputer ten tracił już wówczas popularność i nie opłacało się inwestować w niego większej ilości czasu i wysiłku. Pozostał atarowcom Karateka z podobną fabułą — bohater musi uratować więzioną miłość – Mariko, pokonując po drodze wrogów i złego czarnoksiężnika. A tak mniej więcej wygląda finał gry:


Oj, ale co to? Ech, ktoś sobie niecnie z nas zażartował i przerobił końcówkę… Nie najdziesz świętości w tym świecie, wszystko ludzie wykpią… I bardzo dobrze zresztą, dla artystów i satyryków tabu nie powinno istnieć.

Czytaj dalej…

„Dyzajn” ważniejszy od klienta

, , ,

Telekomunikacja Polska SA jest obiektem nieustannej krytyki z każdej możliwej strony. Można by nawet sądzić, że to po prostu taka moda, taki mnemotrend, mówiąc nowocześnie, ale chyba jednak nie bez powodu. W zasadzie to każdy prawie monopolista jest pod podobnym ostrzałem, ale TPSA potrafi wyczyniać rzeczy naprawdę kuriozalne. TPSA Zadziwiająca była pamiętna zmiana marki (rebranding, jak to chyba się fachurowo nazywa) tepsowego operatora komórkowego Idea na jakieś Orange. Idea akurat była nie tylko wyjątkowo dobrze znaną i odbieraną marką — w końcu w jej wypromowanie włożono niezliczone setki milionów od czasów jej powstania, ale nie miała przede wszystkim tak negatywnych konotacji jak sama TPSA. Wszyscy odrobinę zaznajomieni wiedzą, że taka rozpoznawalna marka jest wyjątkowo cenną rzeczą, nieraz najcenniejszą własnością firmy. I oto raptem postanowiono ten skarb po prostu wyrzucić do śmieci i zastąpić go nikomu nie znanym Orange. Tłumaczenia były dla mnie kuriozalne: że niby Orange jest bardziej znane na świecie, jakby Idea była jakimś wielkim, międzykontynentalnym operatorem. Na dokładkę ta zmiana pociągnęła za sobą nie tylko olbrzymie wydatki na wypromowanie nowej marki, ale również gigantyczne pieniądze, jakie trzeba było za to płacić właścicielowi marki, który jest przecież również właścicielem Telekomunikacji. Czyli było to płacenie samemu sobie, przekładanie kasy z jednej kieszeni do drugiej, z ogromną stratą po drodze. Jaki z tego pożytek? Chyba tylko taki, że druga kieszeń znajdowała się w innym kraju… Bo Telekomunikacja jest polska już tylko z nazwy, należy do France Telekom (zwanego pieszczotliwie Francą). Ot, sposobik na wyprowadzenie kasy, przy okazji jakiego napasło się mnóstwo pasożytów przy korycie, taka jest moja opinia. Ale to tylko dygresja…

Czytaj dalej…

Powrót do natury

Całkiem niedawno ktoś zachwycał się nad innością i cudownością wrażeń, jakie daje powrót do naszych naturalnych zachowań. Potrawy spożywane rękami smakują ponoć lepiej, nie wiem, ale w wolnej chwili spróbuję. Chodzenie boso po trawie jest cudownym doznaniem – tu się muszę zgodzić, ale trudno jest znaleźć odpowiednią trawę: czystą, bez szkieł, psich kup i tak dalej.

Takie ciągoty do natury czasami przybierają w naszej cywilizacji nieco zabawne, a na pewno oryginalne formy. I pokazują ludzką pomysłowość. Nie da się na co dzień chodzić po trawie? Jest na to sposób… Klapki porośnięte prawdziwą, odpowiednio dobraną trawą. To pomysł Japończyków Londyńczyków, oni już mogą sobie takie japonki kupić. Zaskakujące, ale chyba bym chętnie spróbował.
klapki

Jeszcze bardziej spodobał mi się pomysł naturalnego dywanika łazienkowego, wykonanego… z mchu. Tak, z prawdziwego, żywego mchu. W odpowiedniej podstawce sadzone są różne gatunki mchów, które doskonale sobie rosną dzięki łazienkowej wilgotności powietrza i kroplom wody, jak z nas spadają po kąpieli. I dają podobno wspaniałe uczucie. Ja chcę. Ale w sprzedaży chyba jeszcze nie ma.
dywanik

Może kiedyś będziemy mieli w domach zamiast dywanu rosnącą trawę… A przynajmniej niektórzy. Na razie jednak trzeba się wybrać do lasu lub na inne łono natury. Chciałoby się, żeby chociaż zieleń w mieście była zadbana i czysta.

Figle i sztuczki matematyczne

, ,

Dzisiejszy wpis dedykuję Andsolowi, nieugiętemu popularyzatorowi matematyki, który potrafi zainteresować królową nauk nawet takiego humanistę, jak ja. Ale nie jestem wcale pierwszym humanistą, który wpadł w sidła wiedzy ścisłej. Przed wojną jeszcze dali się w nie złapać członkowie grupy Skamander, czyli wybitni polscy poeci: Antoni Słonimski, Julian Tuwim, Jan Lechoń. Znając ich zacięcie (zacięcie papieru, zacięcie papieru, zacięcie papieru), można było przewidzieć, co z tego wyjdzie. Kto nie wie, niech czyta dalej, zamieszczone dziś zabawy matematyczne są ich autorstwa.

Czytaj dalej…

Czy to pies, czy to wydra (dziennikarska)

, , , ...

O pleceniu dub smalonych przez media pisałem już nie raz i nie dwa. Pal licho, jeśli chodzi o politykę, to i tak jeden wielki bełkot sam w sobie. Gorzej, jeśli w ten sposób dezinformuje się ludzi pisząc o ważnych sprawach, gdzie przydałoby się trzeźwe i rzetelne spojrzenie (choćby sprawa żywności modyfikowanej genetycznie). Niestety, właśnie w kwestiach nauki szukanie sensacji na siłę odbija się szczególnie brzydko pachnącą czkawką. Ot, niedawne zdarzenie: jedna z (chyba amerykańskich) badaczek popełniła pracę na temat zachowania włókien, która dowodziła nieuchronności ich splątywania się powyżej pewnej długości (oczywiście mocno upraszczam sprawę, nie o szczegóły tu chodzi). Wspomniana praca stanowi duży postęp np. w badaniach nad łączeniem się nici RNA czy DNA, czyli jest dość doniosła. Prasa natomiast doniosła, że oto głupi naukowiec udowodnił nieuchronność poplątania się lampek choinkowych… Cudne, nieprawdaż?

Czytaj dalej…

Przygody dobrego klienta szwejka

,

Lidl Wpis na zaprzyjaźnionym blogu przypomniał mi o scence, jaką ostatnio miałem przyjemność… możność oglądać. Wchodzę ci ja do marketu, jaki stoi niedaleko mojego mieszkadła. Za wejśćiem do sklepu, co dość typowe, znajduje się obrotowa bramka, pozwalająca wchodzić tylko pojedynczo (pewnie na okazję wyprzedaży, żeby lepiej kontrolować przepływ). Przede mną stanął sobie jakiś zagubiony klient, akurat prawie w samej bramce i głośno rozmyśla „a koszyk? może lepiej wziąć koszyk?“ W markecie tym nie ma koszyków, są tylko wózki, znajdują się na zewnątrz, więc musiałby się po niego cofnąć. Jako że drzwi są na fotokomórkę i przepuszczają tylko do wewnątrz, ździebko spóźniona refleksja. Stanąłem ci ja za nim i ostentacyjnie czekam, aż ruszy się w którąś stronę. Mogłem powiedzieć „przepraszam”, ale nie spieszyło mi się. Uważam, że jak ktoś sobie uświadomi sam, to ma to o wiele większe działanie edukacyjno-wychowawcze. Zwykle taki zawalidroga w tym momencie się reflektuje i przepuszcza, czasem nawet ze słowem „przepraszam”. Ale nie ten. Popatrzył na mnie przez ramię i nic. Stoi. Towarzysząca mu kobieta syczy na niego „no chodź! W rękę se weźmiesz!“. A on stoi, i myśli, i mamrocze. Tamta czerwona na twarzy już nie tylko z powodu mrozu (który był siarczysty) syczy znów „no k*** chodź! nie stój w przejściu!“. A on nic, stoi. I tak to trwało jeszcze dobrą chwilę, wreszcie ruszył z wahaniem, roztargnieniem i takim dobrodusznym dziwieniem się światu. Chyba w ogóle sobie nie zdawał sprawy, że komuś przeszkadzał w przejściu.
Ponieważ i ja się pałętałem po sklepie, szukając niewiadomoczego, i oni, mijałem i widziałem ich jeszcze wielekrotnie. Za każdym razem z jego towarzyszki coraz bardziej parowało ze złości. Ot choćby (znów na głos) myśli „a może by jeszcze płyn wziąć?“. „No to bierz“, złapała ona płyn z kartonu i wsadziła mu do ręki. „A to na pewno płyn?“ powątpiewa on. „Na pewno, rusz się wreszcie!“. Przy kasie znów „no to zapłać“, „a gdzie ja mam pieniądze?“, itd.
Dzięki temu zresztą udało mi się ich wyprzedzić w kolejce do kasy i chwała, że stanęli za mną, a nie przede mną. Kasy w tym sklepie są bowiem tak nieszczęśliwie zaprojektowane, że jest miejsce na tylko jedną osobę. W ogóle są przystosowane tylko do osób z wózkami, które szybko przerzucą towar z powrotem. Jeśli ktoś nie ma wózka, to musi się pakować do torby z taką samą prędkością, z jaką kasjerka przeciąga towar przez czytnik, inaczej robi się zator. Oczywiście, że się za mną zrobił zator. Za naszym bohaterem przeszło jeszcze trzech kolejnych klientów, a on jeszcze rooozwijał folijki, wkłaaadał, oj, upadło mu... Kobita w ogóle go zostawiła przy tej kasie, usiadła na parapecie i udawała, że sprawa jej nie dotyczy.
Taki spokojny człek, a tak potrafi wyprowadzać z równowagi.
Jaki z tego morał? Nie wiem, ale dość to zabawne, więc niech zostanie dla potomności.

„Sonda” ginie w otchłaniach… archiwów

, , ,

Pisałem wczoraj o śmierci Tomasza Pycia – trzeciego już, po Andrzeju Kurku i Zdzisławie Kamińskim, członka ekipy legendarnej „Sondy”. A sam program? Niestety, w większości również umiera w telewizyjnych archiwach. Niektóre odcinki już zostały skasowane i są nie do odzyskania.
Przez kilkadziesiąt lat na powstanie tysięcy, a może nawet milionów programów dla TVP, poświęcono niezliczone sumy i niezliczoną ilość ludzkiej pracy, że o wartości samych pomysłów, koncepcji, nie wspomnę. Wszystko to: dla nas i za nasze pieniądze. Dla „misji”, edukacji, kultury. Jakoś nie mogę pogodzić się z tym, że to wszystko leży w kurzu bezpożytecznie. Co więcej: ulega powolnej i nieuchronnej zagładzie. Wiele godzin programów bezceremonialnie skasowano, żeby zaoszczędzić na taśmach, w tym część „Sond” właśnie, czy kultowy swego czasu serial „Załoga G”. Ile zaginęło? Ile taśm na półkach jest uszkodzonych? Większość kaset betacam, jak czytałem, jest na granicy całkowitego rozmagnesowania. Podobno nie istnieje już nigdzie w TVP żadna nieuszkodzona kopia filmu „Kanał“ Andrzeja Wajdy. No to co tu mówić o mniej głośnych produkcjach.
Na tym tle niezwykłym człowiekiem był właśnie Tomas Pyć. Już na emeryturze nie tylko popularyzował „Sondę” i inne popularnonaukowe programy TVP, tworzył o nich stronę internetową, wydobył z archiwów wiele odcinków „Sondy”, zdigitalizował i upowszechniał przez Internet. Pomagało mu w tym wiele osób z forum astro4u.net, wszyscy bezinteresownie. Niestety, nie skończył pracy. Ale choć część można zdobyć, obejrzeć, wykorzystać. Jest lista odcinków „Sondy” dostępnych w sieci. Nawet na YouTube, a krążą też po sieci torrenty. Ale to wszystko jeszcze kropla w morzu.

Czytaj dalej…

Zaginiony pająk, zaginiona rzetelność

, , ,

pająk

NASA zgubiła pająka w kosmosie!
To naprawdę pechowa misja NASA - najpierw w kosmosie zginęła damska torebka, a teraz zapodział się pająk - podaje Polska The Times


— tak oto zaalarmował mnie dziś artykuł na technologie.gazeta.pl. No i aż mną zatrzęsło. Nie z powodu zgubienia pająka, bo takie rzeczy zdarzają się w stanie nieważkości (w „stanie nieważkości” też), ale z powodu bzdur, jakie krzyczą z nagłówka. O co mi chodzi? Najpierw w kosmosie zginęła damska torebka — kretyństwo do kwadratu, bo nie zginęła, tylko wymknęła się z rąk i odleciała, i przede wszystkim: bo nie żadna damska torebka, tylko torba z narzędziami. Taki bzdury mógł napisać tylko ktoś, kto czyta same lidy (nagłówki) artykułów, bo – owszem – niektóre pisma pisały w tytule, że „astronautka zgubiła torebkę”, żeby było „śmisznie”. Ale oczywiście w artykułach (przynajmniej wszędzie, gdzie widziałem) wyjaśniano, że chodzi o torbę z nadzędziami. Do „damskiej torebki” to jednak jest daleko i trzeba wyjątkowego braku rzetelności (albo innych przymiotów ducha), żeby coś takiego palnąć. Siara, panie (pani?) mk, bo tak podpisany jest artykuł.

Czytaj dalej…