My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Zasubskrybuj kanał RSS

Posty oznaczone tagiem "nauka"

Czwartowymiarowy dowcipniś złapany!

, , ,


Cube 2 Zaledwie parę dni temu podzieliłem się z Wami wątpliwościami odnośnie znalezionego kiedyś przeze mnie przekręconego opakowania kremu, które od jakiegoś czasu nie dawało mi spokoju. Wywrócenie pudełka na lewą stronę to musi być niechybnie rezultat działania sił nieczystych, względnie istot operujących w wyższych wymiarach — rozumowałem. Do wczoraj.
Bowiem chyba właśnie znalazłem sprawcę, dowcipnisia. To niejaki Andrzej Jobczyk. Chwali się nawet otwarcie swoimi figlami na YouTube. Mojego kremu tam nie ma, widać to była tylko wprawka, albo po prostu przyznać się nie chciał, że zrobił mi Dzień Śmiechały. No zobaczcie sami, co on wyprawia:




Swoją drogą, jak mi sprezentuje taką wywróconą szklaneczkę, to mu wybaczę frasowanie mnie przez tyle czasu. Podziękowania dla Axe za czujność i wyśledzenie łotrzyka!

Samiec twój wróg!

,

…czyli seksmisja w świecie natury

Amerykańscy naukowcy dowiedli, że kolonie mrówek żyjących w Amazonii składają się wyłącznie z samic. Ich zdaniem jest to pierwszy odkryty gatunek mrówek, który w procesie ewolucji pozbył się samców.
Badacze z Uniwersytetu w Arizonie testowali DNA mrówek z gatunku Macrocephalus smithii. Okazało się, że materiał genetyczny wszystkich osobników jest taki sam, jak DNA królowej. Oznacza to, że każda mrówka jest klonem matki. *


No proszę, ponownie okazuje się, że – ku zgorszeniu moralistów – natura przewidziała tak szerokie spektrum możliwości, że nie ma nic „przeciwnego naturze”. Homoseksualizm w naturze występuje, klonowanie też, czym tu przekonywać ludzi poza straszeniem? Przegrana sprawa…

Mrówka

Amerykańskich biologów zafascynowały też "rolnicze" umiejętności Macrocephalus smithii; okazało się, że w stworzonych przez siebie "ogrodach" uprawiają one pewien rodzaj grzybów - w celu zapewnienia sobie pożywienia.
Według ekspertów, mrówki zajęły się "rolnictwem" na długo przed powstaniem człowieka - około 80 milionów lat temu.


No, rolnictwo u mrówek to chyba nic nowego, acz ponownie okazuje się, że Człowiek nie jest aż takim cudem i kolejna to rzecz, której wcale nie wymyślił. Ciekawe, co na to kreacjoniści.

Mamy dowód na istnienie czwartego wymiaru!

, ,

Opowieści o hipotetycznych istotach żyjących w czterech wymiarach przestrzeni – zamiast, jak my, w trzech – głoszą między innymi, że potrafiliby oni obracać przedmioty z naszego świata wzdłuż osi symetrii w czwartym wymiarze. Jak miałoby to wyglądać? Otóż mogliby złośliwie na przykład wziąć nasz but i obrócić go tak, aby z prawego zrobił się lewy. Dla nas to sztuczka nieosiągalna, choćbyśmy nie wiadomo jak kręcili naszym prawym butem, pozostanie on prawym. To tak, jak obracanie w kółko położonej na płask kartki papieru nic nie zmienia, żeby ją odwrócić wzdłuż osi symetrii w trzecim wymiarze trzeba ją podnieść z płaszczyzny stołu i wtedy można ją położyć drugą stroną. Tak samo czwartowymiarowiec mógłby sobie „podnieść” naszego buta i położyć nam odwrotnie, robiąc z prawego — lewego.

Do tej pory uważałem czwartowymiarowców za twory czysto teoretyczne, względnie fabularne. Do czasu, aż zobaczyłem efekt ich „obracania”. Nie wiem, czy to miał być żart, czy to przypadek, ale to, co oni zrobili z tym kremem to jest ewidentny przykład obrotu wzdłuż osi w czwartym wymiarze. Nie wiem, czy mogę tego kremu bezpiecznie używać? Skoro zapewnie wszystkie cząsteczki chemiczne również się odwróciły, to jakie teraz mają działanie?

Krem

Irracjonalna walka z irracjonalnością

, , ,

Niedawną aferkę z obrońcami rozumu miałem już dowcipnie podsumować, że tak oni rozumu bronią, jak bocian żaby — że pozwolę sobie sparafrazować klasyka, czyli H. J. Chmielewskiego, a tu pojawił się ciąg dalszy. Przypomnę, znany już nam prof. Łukasz Turski obruszył się na pomysł, aby nauczyciele tłumaczyli uczniom w ramach zajęć z przyrody różnicę między nauką, a paranauką, czyli na przykład astronomią i astrologią, albo teorią ewolucji a kreacjonizmem.

MEN chce, by licealiści dyskutowali o sensie astrologii, istnieniu żył wodnych, lewitacji czy kreacjonizmie. Pomysł wywołał oburzenie części naukowców. - Mówienie w szkole o paranauce jest schlebianiem nieuctwu - tłumaczy prof. Łukasz Turski. Jednak nie wszyscy są przeciw. - Rozumiem intencję pokazania uczniom, że istnieją sfery które są mniej lub bardziej racjonalne, a niektóre nieracjonalne - mówi historyk idei, prof. Marcin Król.

MEN proponuje by w liceum, w bloku „Przyroda” uczniowie dyskutowali z nauczycielami m.in. na tematy: „Astrologia, różdżkarstwo, rzekome » prądy «, (żyły) wodne, lewitacja - co na ten temat mówi fizyka”, „Bioenergoterapia - współczesna magia lecznicza”, „Teoria inteligentnego projektu - odświeżona wersja kreacjonizmu”.

Informacja oburzyła naukowców. Fizycy z Uniwersytetu Warszawskiego napisali do MEN list w którym napisali: "Za całkowite nieporozumienie uważamy tematy, których realizacja ma zwalczać poglądy pseudonaukowe, takie jak: różdżkarstwo, kreacjonizm czy homeopatię - dyskutowanie z pseudonauką tylko ją nobilituje. Lepiej może pomyśleć o zajęciach z logiki".
(źródło: gazeta.pl)



Jak najbardziej jestem za nauką logiki w szkołach, ubolewam, że jej nie miałem, bo pewnie miałbym bardziej zdyscyplinowany umysł. Dziwne jednak, że według prof. Turskiego uczenie racjonalnego myślenia jest nieracjonalne. Oczywiście, padają argumenty, że wszystko zależy od implementacji, czyli od nauczyciela. A czy w przypadku powszechnie nauczanych przedmiotów nie zależy? Nieraz spotykałem przypadki, kiedy to na przykład lekcje języka polskiego były okazją dla niedouczyciela do wygłaszania bzdur o języku polskim… Na szczęście z tego przedmiotu akurat nie osobiście, mnie się trafiali dobrzy poloniści, ale relacji trochę się nasłuchałem. Naoglądałem też, z innych przedmiotów.

Czytaj dalej…

List otwarty w obronie… biurokracji

, ,

Magiczna kula Od paru dni internet huczy (telewizja od wczoraj, jak zwykle zapóźniona) na temat Listu otwartego w obronie rozumu, jaki wystosowała grupa naukowców do pani Minister Pracy. Trzeźwo i racjonalnie myślących uczonych oburzyła stosowana przez ministerstwo lista i klasyfikacja zawodów. Wiadomo: jak się pracuje w jakimkolwiek charakterze, to trzeba wypełnić świstek, jako że żyjemy w państwie biurokracji, zwykłe wpisanie zawodu nie wystarcza. Musi to być zawód uznany przez Państwo, sklasyfikowany i ze stosownym numerkiem. Ale wcale nie to oburzyło grupę ultraracjonalistów. Oburzyło ich, że na liście ministerstwa znalazły się zawody takie, jak astrolog, wróżbita, bioenergoterapeuta, refleksolog, radiesteta. A co z tymi zawodami nie tak? — spyta niejeden zdziwiony. No przecież są takie zawody i ludzie oferują takie usługi? Otóż, ze względu na nienaukowość są one dla sygnatariuszy listu obrazą rozumu i nauki. Piszą oni:

Niżej podpisani uważają za skandaliczne umieszczenie na tej liście szeregu profesji niemających nic wspólnego z cywilizacją XXI wieku, a już na pewno z oficjalnie głoszoną przez Rząd RP ideą tworzenia społeczeństwa opartego na wiedzy. […]
Stwierdzamy, że teksty tych wpisów są całkowicie pozbawione podstaw racjonalnego myślenia, zawierają elementarne błędy naukowe i przyczyniają się do szerzenia zabobonów i pseudonaukowego spojrzenia na otaczającą nas rzeczywistość. Umożliwiają też, osobom parającym się praktyką znachorską, powoływanie się na wspomniany dokument w przypadku wykrycia ich działalności naruszającej prawo, np. prowadzenia szkodliwych praktyk "leczniczych" (porównaj Zadania zawodowe astrologa).



No faktycznie, opisy tych zawodów są nieco zabawne, i to chyba nie tylko dla ultranacjonalistów, ale i dla samych je wykonujących. No, ale w takim razie chodzi o opisy, czy same zawody? Bo widzę w liście panów racjonalistów nieracjonalny całkiem brak konsekwencji. Opisy są wg informacji na stronie „cały czas aktualizowane”, wystarczyło zgłosić poprawki do opisów. Ale chyba jednak nie tylko, bo domagają się usunięcia tych zawodów ze spisu, czyli de fakto ich delegalizacji.

Czytaj dalej…

Ptak z malborskiego rozporka

, , ,

Kryptonit Ponoć strasznie się czepiam, twierdzą niektórzy. Zwłaszcza biednych dziennikarzy, który usiłują zarobić na chlebek i benzynę do baku. Jako że sam zarabiam na chleb (na benzynę już nie starcza) wycierając paluchami klawiaturę kompa, postanowiłem trochę się hamować. Ale trochę. Jak widzę niektóre kwiatki na kupie, to nie potrafię się powstrzymać. Ostatnio ktoś mi podrzucił linka do artykułu o intrygującym tytule „Komiksowy kryptonit istnieje w rzeczywistości”. Kto czytywał komiksy (albo oglądał filmy) o Supermanie, wie, o co chodzi. Raczej trzeźwo stąpam po ziemi i powątpiewam w istnienie minerału, który działa zabójczo na Supermana. Zwłaszcza, że Superman nie istnieje i istnieć nie może. No więc, jak tam?

Zdziwieniu londyńskiego eksperta nie było końca, gdy doszło do niego, jakie są właściwości tajemniczego minerału. Zupełnie, jakby czytał komiks o Supermanie. Skład był w zasadzie identyczny ze składem kryptonitu. Ziemski minerał różni się od niego tylko tym, że nie jest zielony i nie świeci w ciemnościach.

Czytaj dalej…

Czytamy zmutowanych dziennikarzy

, , ,

Do najstarszych i najbardziej powszechnych dowcipów należą pytania o różne szczyty. Mamy więc (i to niejeden, bo pomysłowość ludzka nie zna granic) szczyt bezczelności, szczyt szybkości, szczyt naiwności, mamy szczyt głupoty… a raczej mieliśmy, bo trzeba go chyba zdefiniować na nowi. Jakiż byłby więc nowy szczyt głupoty? Artykuł „naukowy” w tabloidzie. Tak.
Protest GreenPeace Są różne przyczyny, dla których artykuły na tematy okołonaukowe w popularnych mediach są idiotyczne: niechlujstwo, nieudolne tłumaczenie, naginanie faktów, nadmierne upraszczanie, niechęć do choćby minimalnego liźnięcia zagadnienia, szukanie taniej sensacji. Ale najgorsze jest chyba szukanie sensacji tam, gdzie jej nie ma, w ogóle bez poszanowania dla elementarnych faktów, definicji, bez zachowania choćby odrobiny przyzwoitości, byle nabełtać ludziom w głowach. To, co nieraz produkują pseudodziennikarze to istna fantastyka, nawet nie science-fiction. Właśnie znów popisową głupotą błysnęli pisarczykowie z „Dziennika”, plotąc dyrdymały na poziomie „profesora” Macieja Giertycha, tego, co to oficjalnie wierzy w istnienie Smoka Wawelskiego i w to, że ludzie żyli razem z dinozaurami (za dużo naoglądał się pewnie serialu „Zaginiony Świat” i wziął go za dokumentalny). Niejaki, podpisany pod artykułem Jędrzej Bielecki, postanowił odgrzebać stary i cuchnący temat GMO, czyli żywności genetycznie modyfikowanej, trąbiąc wielkim tytułem „Jemy zmutowaną żywność”:

Polska jest jednym z pięciu krajów Unii Europejskiej o największych uprawach roślin genetycznie zmodyfikowanych - wynika z danych amerykańskiej organizacji monitorującej rynki rolne (ISAAA). Mamy problem, bo rząd przyznał, że tego nie kontroluje. Skutki, jakie niesie ze sobą spożywanie zmutowanej żywności, poznamy za wiele lat.


Czytaj dalej…

Wydra jak hydra

, ,

Kaczka dziennikarska Zaledwie wczoraj pisałem o – delikatnie mówiąc – naciąganiu przez dziennikarzy faktów celem sprokurowania naprędkiej sensacyjki dla gawiedzi. Również wczoraj pojawiła się wieść o badaniach, które jakoby wskazywały, że jedno wyszukanie w Google generuje tyle dwutlenku węgla, co zagotowanie pół czajnika herbaty, czyli całe siedem gramów (jako pierwszy chyba w polskim Internecie odnotował to Alek Tarkowski na blogu Kultura 2.0). Potem ta sensacja pojawiała się cały dzień w coraz to nowych mediach, portalacj i blogach. Tak mi szczerze mówiąc ta rewelacja od początku niezbyt się podobała i powątpiewałem w jej rzetelność, czemu dawałem wyraz w komentarzach pod wpisami, czy artykułami. Raz, że wartość dziwnie duża, dwa, że podejście do tematu absurdalne.
Oczywista, dziś pojawiło się sprostowanie, nieco już półgębkiem. Przerewelacja okazała się wymysłem dziennikarzy The Times. Autor badań, Alex Wissner-Gross musiał się co rusz tłumaczyć, że nic takiego nie napisał. Pisał wprawdzie ogólnie o dwutlenku węgla generowanym przez korzystanie z Internetu, ale nie w ten sposób. A już liczba 7g na wyszukanie wzięła się nie wiadomo skąd. Czy ją kaczka dziennikarska przyniosła, czy może z palca wyssano…
Palec Wysysalec

Czy to pies, czy to wydra (dziennikarska)

, , , ...

O pleceniu dub smalonych przez media pisałem już nie raz i nie dwa. Pal licho, jeśli chodzi o politykę, to i tak jeden wielki bełkot sam w sobie. Gorzej, jeśli w ten sposób dezinformuje się ludzi pisząc o ważnych sprawach, gdzie przydałoby się trzeźwe i rzetelne spojrzenie (choćby sprawa żywności modyfikowanej genetycznie). Niestety, właśnie w kwestiach nauki szukanie sensacji na siłę odbija się szczególnie brzydko pachnącą czkawką. Ot, niedawne zdarzenie: jedna z (chyba amerykańskich) badaczek popełniła pracę na temat zachowania włókien, która dowodziła nieuchronności ich splątywania się powyżej pewnej długości (oczywiście mocno upraszczam sprawę, nie o szczegóły tu chodzi). Wspomniana praca stanowi duży postęp np. w badaniach nad łączeniem się nici RNA czy DNA, czyli jest dość doniosła. Prasa natomiast doniosła, że oto głupi naukowiec udowodnił nieuchronność poplątania się lampek choinkowych… Cudne, nieprawdaż?

Czytaj dalej…