My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Zasubskrybuj kanał RSS

Posty oznaczone tagiem "prawa autorskie"

Masz telefon z MP3? Na ulicy skroi cię… wcale nie dresiarz, tylko jakiś ZAiKS

, ,


Telefon Do absurdów typu miliony dolarów kary za kilkanaście rzekomo ściągniętych nielegalnie piosenek, czy wytaczania procesów o piractwo osobom nie posiadającym komputera i internetu zaczęliśmy chyba wszyscy powoli przywykać. Stało się „normą”, że różne stowarzyszenie broniące tzw. praw autorskich mają pomysły dalekie nie tylko od przyzwoitości, ale i od zdrowego rozsądku. Ale co rusz to pojawiają się takie absurdy, że ręce opadają. Po ostatnim tak mi opadły, że dwa dni je podnosiłem do klawiatury:

ASCAP - Amerykańskie Stowarzyszenie Kompozytorów, Autorów oraz Wydawców - wzięło na celownik dwóch największych amerykańskich operatorów telefonii komórkowej. Odpowiednik naszego ZAIKS-u uważa, że powinni oni płacić tantiemy z tytułu dzwonków do telefonów komórkowych. Powód jest prosty - gdy telefon zadzwoni w miejscu publicznym, ma miejsce publiczne odtwarzanie utworu muzycznego. A za to należy się jego twórcy wynagrodzenie. *



Rewelacja – zadzwoni ci melodyjka w komórce na ulicy: płać. Podążając za tym rozumowaniem, jak komuś wypadnie z ucha słuchawka od iPoda i ludzie w pobliżu usłyszą kawałek muzyki: należy płacić, przecież odtworzono utwór chroniony publicznie. A może i nawet przy używaniu słuchawek w miejscu publicznym powinno się płacić. Wcale nie żartuję. Niedawno w autobusie współpasażer kilka rzędów przede mną słuchał muzyki na słuchawkach tak głośno, że zagłuszał mi nie tylko radio puszczane przez kierowcę, ale i muzykę z moich własnych słuchawek. Standardowy dowcip, że niedługo za zagwizdanie melodii na ulicy będą ściągane opłaty, niepokojąco się przybliża do rzeczywistości.

Czytaj dalej…

Sprzedane ideały, czy taktyczna zagrywka? — nieoczekiwana wolta The Pirate Bay

, , ,


*Sold Internetem wstrząsnęła ostatnio wieść, że najbardziej znany i najzacieklej broniący się serwis z torrentami – The Pirate Bay, został sprzedany za 7,7 miliona dolarów prywatnej firmie, która zamierza go „odpiracić”, „ulegalnić” i odprowadzać nawet opłaty licencyjne właścicielom praw autorskich. Czy to koniec piractwa? — pytają zdumieni internauci. – Gdzie się podziały pirackie idee jego twórców? Czy TPB pójdzie drogą Napstera: skomercjalizuje się i zmarginalizuje? Przypomnijmy, że przecież TPB to jedyna taka strona, która zaciekle opiera się szantażom prawnym i do upadłego walczy w sądzie, rzekomo w imię idei.

Nabywcą The Pirate Bay jest szwedzki producent oprogramowania Global Gaming Factory X. Jeden z najpopularniejszych serwisów z torrentami przechodzi w dobre ręce ludzi z odpowiednim nastawieniem i możliwościami - zapewniają przedstawiciele TPB na swoim blogu. Nowy właściciel twierdzi, że na przejęciu skorzystają dostawcy treści, właściciele praw autorskich, a także użytkownicy sieci wymiany plików.

- The Pirate Bay to jeden ze 100 najczęściej odwiedzanych internetowych serwisów na świecie. Jednak by przetrwać, The Pirate Bay wymaga nowego modelu biznesowego, który zaspokoi żądania i potrzeby wszystkich stron, dostawców treści, operatorów internetu, końcowych użytkowników i sądownictwa. Twórcy oraz dostawcy potrzebują kontroli nad swoimi treściami oraz zapłaty za nie. Użytkownicy sieci wymiany plików potrzebują większych prędkości pobierania i lepszej jakości - mówi Hans Pandeya. Przedstawiciel GGF twierdzi, że ma pomysł na The Pirate Bay, tak by wszystkie strony odniosły korzyści. *



Czyżby więc jednak koniec legendy piractwa? Może niekoniecznie. Maciej Miąsik zamieścił na swoim blogu odnalezioną przez siebie ciekawą wypowiedź jednego z założycieli TPB, którą pozwoliłem sobie naprędce przetłumaczyć:

TPB było własnością spółki przez ostatnie lata od czasu najazdu [nie jest dla mnie jasne, o jaki najazd chodzi, zapewne o jeden z ataków organizacji antypirackich – Jrg], więc nic tak naprawdę się nie zmieni poza nazwami i właścicielami. Mówienie, że TPB stanie się usługą płatną jest mylne, a dyrektor generalny, który coś takiego sugerował, nie ma pojęcia, o czym mówi.

Wielką zmianą jest to, że traker zostanie oddany nowo sformowanej spółce, która nie będzie wiedzieć, co takiego traker udostępnia, będzie jedynie łączyć użytkowników [peers] ze sobą, zaś lista torrentów będzie zarządzana przez inną spółkę, która będzie składować torrenty, ale nie będzie w znać ani ich zawartości ani tożsamości użytkowników. Taka konfiguracja uczyni niemal niemożliwym jej wyłączenie, jak też ustalenie osoby odpowiedzialnej, którą można by oskarżyć.

Trzecią stroną będą spółki/usługi, które będę w posiadaniu API [interfejs programowania – Jrg], więc każdy będzie mógł na swoim blogu, czy cokolwiek tam posiada własnego, zamieścić niewielką listę torrentów, w ten sam sposób w jaki ściąga się kanał [feed] twittera. Pamiętacie, w jaki sposób Twitter [dzięki sposobowi, w jaki zaprojektowano jego działanie – Jrg] zniweczył wszelkie irańskie próby jego zablokowania? Wystarczyło, że ludzie zaczęli używać innych stron do ściągania jego kanałów i czytania? Cóż, w tę stronę zmierzają torrenty i TPB.

Podsumowując, to wcale nie jest koniec świata, jak to widzą niektórzy, ale raczej ciekawe techniczne usprawnienie.

I bez obaw, o ile wiem, kompanie medialne nie dostaną z tego ani pensa, pieniądze pójdą na milusi fundusz, który będzie robił fajne rzeczy.



Trochę wątpliwości budzi jednak sprzeczność powyższych wypowiedzi, oraz to, że cytowany współzałożyciel TPB nie jest już z tym serwisem związany. Więc sprzedaż ideałów, czy sprytna zagrywka taktyczna? O co chodziło i jak się sprawy potoczą dowiemy się zapewne najwcześniej w sierpniu, kiedy zostanie sfinalizowana transakcja. Jednak koncepcja działania serwisu torrentowego przedstawiona powyżej wydaje się mieć ręce i nogi i jak nie TPB, to kto inny skorzysta z pomysłu. Powstają też już sieci wymiany nowej generacji, które mają gwarantować użytkownikom anonimowość i bezpieczeństwo przed antypiratami.

A na marginesie, wypowiedź ta rzuca ciekawe światło na fenomen Twittera w Iranie, przyznam, że wcześniej nie wnikałem, dlaczego akurat ten serwis tak się tam rozpowszechnił i w jaki sposób oparł się rządowym blokadom. Pokazuje to siłę usług rozproszononych. Jeśli niestroniące od przemocy i blokad władze Iranu nie były w stanie zablokować przepływu informacji, to czy da się unieszkodliwić działające podobnie sieci wymiany?

W Australii nie zagrasz w WoW, czyli internetowy §22

, , , ...


Wyznam, że jestem już nieco znużony pisaniem o cenzurze w internecie, próbach ograniczania przepływu informacji, niekorzystnych i absurdalnych zmianach w prawie… W wakacyjny upalny dzień wolałbym wrzucić coś lekkiego, bo i tak nikt nie ma ochoty czytać. No ale jak się powiedziało „a”, to trzeba powiedzieć… A kolejny temat z cyklu leży, czeka i się prosi, świnia jedna.

W Europie toczy się szamotanina o Pakiet Telekomunikacyjny, czy antydemokratyczne ustawy we Francji, kraje niedemokratyczne wprowadzają przeróżne rodzaje cenzury… Ale kontrola internetu w Australii bije chyba wszelkie granice absurdu. Na razie, bo wygląda na to, że to jeszcze nie koniec tamtejszych pomysłów.

Minister ds. sieci szerokopasmowych, komunikacji i gospodarki cyfrowej, Stephen Conroy, zamierza rozszerzyć istniejącą w Australii blokadę Internetu na gry dla dorosłych, które przez agencję Australian Communications and Media Authority (ACMA) nie zostały dopuszczone do użytku dla osób poniżej 15. roku życia (MA15+). Inaczej niż w innych zachodnich krajach uprzemysłowionych, w Australii nie istnieje klasyfikacja od 18. roku życia. Gry, którym ACMA odmawia przyznania klasyfikacji MA15+ (Refused Classification), nie mogą być sprzedawane w Australii w handlu detalicznym. Conroy, członek Australijskiej Partii Pracy (Australian Labor Party), chciałby teraz rozszerzyć ten zakaz na gry w przeglądarkach i takie, które można pobrać z Internetu, a także gry online i internetowe sklepy z importowanymi grami […] dostęp do danej strony ma zostać zablokowany za pomocą filtrów internetowych – niezależnie od tego, czy internauta jest pełnoletni, czy też nie. To dotyczy również takich gier online jak "World of Warcraft" czy "Second Life", które do tej pory nie zostały zaklasyfikowane przez ACMA. Zgodnie z nową regulacją już jedna skarga na rażące treści ze strony innych graczy wystarczyłaby, aby taka gra została zablokowana w Australii. *



No istna rewelacja. Nie dość, że zlikwidują w ogóle gry dla dorosłych, nie będą mogli w nie grać również dorośli (!), to zablokowane zostaną również gry, którym nie przyznano „metryczki”, wystarczy jedna skarga na nie (np. ze strony konkurencji).

Cenzura

Drugą kwestią jest to, że początkowo regulacje miały służyć „szlachetnej walce z pedofilią”:

Rzecznik Electronic Frontiers Australia skrytykował stosowaną przez rząd taktykę salami. Nowe filtry sieciowe wykraczają daleko poza pierwotnie przyjęty cel – początkowo miały one być ostateczną bronią w walce z dziecięcą pornografią.



No to ciekawe, do czego posłużą jeszcze te ustawy. Pewnie do uciszenia przeciwników tych ustaw, niczym „paragraf 22”. Pamiętacie, dopiero co pisałem, że walka z terroryzmem, pedofilią i piractwem to tylko mydlenie oczu dla wprowadzania coraz większej cenzury i powiększania władzy rządzących? Nie chciałbym mieszkać w Australii… współczucie dla jej mieszkańców, którzy usiłują walczyć z idiotycznym prawem. I pytają, co z dziećmi (patrz ilustracja) na których rzekome dobro powołują się rządzący?

Znowu o nas bez nas, czyli kręcą na nas bata

, , , ...


Ledwie co przedwczoraj pisałem, że i w krajach demokratycznych grozi nam rządowa cenzura i zamordyzm… Oto kolejny tego przykład. Najważniejsze ustalenia, tyczące się wolności wypowiedzi są ustalane między rządami i korporacjami, w zaciszu gabinetów, bez naszej wiedzy i kontroli. Jakie argumenty i pomysły tam padają, jakie pieniądze zmieniają kieszenie? I have bad feelings about this.

Działacze organizacji broniących praw konsumentów z Europy i USA żądają większej przejrzystości przy negocjacjach w sprawie międzynarodowego porozumienia antypirackiego ACTA (Anti-Counterfeiting Trade Agreement). CC […] Organizacje konsumenckie przypominają, że prawne zabezpieczenie własności intelektualnej jest kompleksowym zagadnieniem, obejmującym między innymi takie obszary, jak sfera prywatna, prawa obywatelskie, rozwój społeczny i gospodarczy, a także liczne inne kwestie. TCAD zaleca ustawodawcom, aby ci stosowali większą przejrzystość przy opracowywaniu regulacji chroniących własność intelektualną i chronili jednocześnie prawa podstawowe konsumentów. Ponadto ochrona interesów właścicieli praw autorskich nie powinna zakłócać zasad rynkowej konkurencji.

Członkowie TCAD ostrzegają przed przesadnie restrykcyjnym prawem dotyczącym łamania praw autorskich w Internecie. Jasno wypowiadają się przeciw blokowaniu dostępu do Internetu za naruszanie praw autorskich; dzięki lobbingowi ze strony właścicieli praw wprowadzenie tego rodzaju przepisów zaczął rozpatrywać m.in. rząd Francji. […]

Na zaproszenie USA i Japonii w negocjacjach nad kształtem ACTA obok Unii Europejskiej biorą udział także takie państwa jak Kanada, Maroko, Meksyk, Singapur, Nowa Zelandia i Australia. Rozmowy toczą się od 2007 roku za zamkniętymi drzwiami. Amerykański rząd, a także reprezentująca państwa członkowskie UE Komisja Europejska trzymają w tajemnicy szczegóły negocjacji oraz wypracowane propozycje porozumienia. *



Chyba nie potrzeba więcej dodawać. Powinniśmy się zorganizować i protestować, podobnie, jak w przypadku osławionego Pakietu Telekomunikacyjnego, negocjowanego w Parlamencie Europejskim. Inaczej pewnego dnia możemy się obudzić z rachunkiem milionów dolarów za kilkanaście piosenek ściągniętych z internetu, jak to się przydarzyło pewnej Amerykance. A przy okazji drakońskie prawa będą znów doskonałym pretekstem do zamykania ust niewygodnym ludziom i instytucjom.

Wszyscy jesteśmy Kazachami

, , , ...

DDB

Parlament Kazachstanu uchwalił w środę, krytykowaną przez obrońców praw człowieka, ustawę zaostrzającą państwową kontrolę nad internetem. Jeśli dokument podpisze prezydent kraju Nursułtan Nazarbajew, to sądy będą mogły blokować strony www, w tym również zagraniczne, a blogi i fora internetowe traktować jak tradycyjne media. *



Wydawałoby się z pozoru, że typowy news o zamordyzmie w państwach niedemokratycznych. Internet cenzurują Chiny, Iran – to najgłośniejsze ostatnio przypadki, ale robi tak wiele innych państw. Zerknijmy jednak na argumentację:

Kzachski rząd tłumaczy, że uchwalone przepisy mają na celu zapobieganie niepokojom i zwalczanie dystrybucji pornografii dziecięcej, a także ekstremistycznej literatury i innych nieodpowiednich materiałów.



Skąd my to znamy? Tych samych argumentów: pornografii dziecięcej, ekstremizmu i terroryzmu, a dodatkowo praw „autorskich” używają państwa z pozoru demokratyczne, kiedy usiłują wprowadzić niezgodne z regułami demokracji i państwa prawa ustawy. Przykłady? Niemcy: dowolne używanie oprogramowania szpiegowskiego przeciwko obywatelom, Francja: to samo, plus odcinanie ludziom internetu za samo podejrzenie, bez wyroku sądu, Polska: idiotycznie długi czas przechowywania logów połączeń, który i tak guzik pomoże na prawdziwych przestępców.

Jednak obrońcy wolności słowa uważają, że ustawa ta pozwoli na arbitralne blokowanie stron internetowych przez władze. Kilka stron, w tym popularny serwis z blogami LiveJournal.com, już teraz jest niedostępnych dla większości kazachskich internautów.



Co mi to przypomina? Próby wprowadzenia do szkół oprogramowania filtrującego za kadencji ministra Romana Giertycha. Jakoś tak wtedy wyszło na jaw, że nie tylko razem z pornografią blokuje dostęp do stron encyklopedycznych, ale „przypadkiem” blokuje np. cały system blogowy blox.pl, który należy do Agory, czyli nieprzychylnej ówczesnemu ministrowi „Gazety Wyborczej”.

Fakt, że mieszkamy w państwie prawa i demokracji nie gwarantuje nam tak naprawdę niczego. Mówi się, że władza korumpuje, a władza absolutna korumpuje absolutnie. To, że nie ma już w naszym kraju władzy absolutnej czyni nasze życie lżejszym, ale nie uwalnia nas od pilnowania swoich spraw i walki o nie. Bo władza nieabsolutna do absolutyzmu skłania się chętnie, oczywiście zawsze „dla naszego dobra”. Przecież w Iranie też władze tylko dbają o porządek…

Ostatni szaniec demokracji obronił się

, , ,


Piracy Niedawno pisałem o wprowadzeniu we Francji prawa HADOPI, czyli przepisów pozwalających na odcinanie od sieci osób oskarżonych o nielegalne pobieranie plików; odcinanie bez udowodnienia winy, bez wyroku sądowego, bez prawa do procesu. Za prawodawstwem takim mocno lobbował prezydent Sarkozy, wg plotek – pod naciskiem swojej żony, piosenkarki. Cóż, gdybym produkował klabzdrony* i był żoną prezydenta, pewnie naciskałbym na wprowadzenie obowiązkowego kupowania klabzdronów przez każdego dorosłego obywatela. Ale, ad rem**. Szczęściem pozostało wśród francuskich polityków trochę osób rozumiejących pojęcie „państwa prawa” i ustawa została zaskarżona do francuskiego trybunału konstytucyjnego, który orzekł o jej niezgodności z konstytucją:

Rada orzekła, że decyzja o odcięciu od internetu spoczywa na sędziach, a nie na władzach administracyjnych, jak przewidywała ustawa uchwalona 13 maja. *



Konieczna okazuje się więc poprawka i scedowanie decyzji na sądy powszechne. Może się to okazać gwoździem do trumny dla tego pomysłu, gdyż:

Zmiany wprowadzone przez sąd konstytucyjny spowodują, że sądy powszechne jeszcze bardziej będą obłożone pracą. A to u przepracowanych francuskich sędziów może wywołać protesty.



Co więcej, odniesiono się też do samego odcinania jako takiego:

Rada oceniła, że wolność komunikacji i wypowiedzi, zagwarantowana w deklaracji praw człowieka, oznacza, "z uwagi na rozpowszechniony rozwój internetu, wolność dostępu publicznych odbiorców do usług komunikacji".



Jest to zgodne z nowoczesnym poglądem, że dostęp do informacji (np. internetu) jest takim samym podstawowym prawem człowieka, jak dostęp do innych podstawowych dóbr (np. czystej wody, elektryczności, itp.).
Zapewne walka się nie skończyła. Wkracza jedynie w nową fazę. W Wielkiej Brytanii przebąkuje się o okrojonej wersji francuskiego pomysłu: zamiast odcinania radykalnie zmniejszano by prędkość internetu osobom „piracącym”. Atak organizacji antypirackich spowodował oczywiście reakcję zwrotną i do Parlamentu Europejskiego weszło dwóch przedstawicieli szwedzkiej Partii Piratów, co za rzecz dobrą uważa Edwin Bendyk. I ja także.

_____
Przypisy:
* Konkurs dla czytelników: gdzie w literaturze polskiej pojawiły się klabzdrony i co to takiego?
** Inni mówią „do rzeczy”, kolega Tkacz mówi zaś „rzeczy do szafy”.

Szybki Internet i wolny Internet — przegląd wydarzeń

, , , ...

O walce (a może raczej szarpaninie?) o kontrolę nad internetem pisałem kilka razy. Dzieje się w tej materii tyle, że nie nadążam wręcz z pisaniem na ten temat, zwłaszcza, że nie chcę pisać po łebkach, a zgłębienie materii wymaga czasu. Dziś więc krótki przegląd i zestaw linków do przejrzenia.

Gilotyna Po ostatnim głosowaniu w Parlamencie Europejskim nad Pakietem Telekomunikacyjnym warto by wiedzieć, kto z europosłów, zwłaszcza ponownie kandydujących, opowiedział się po stronie koncernów medialnych i lobbystów, a kto bronił praw internautów. Trud sprawdzenia zapisów głosowania i podania ich w przystępnej formie podjął red. Marcin Maj z Dziennika Internautów, publikując przejrzystą tabelę, kto i jak głosował, oraz jak posłowie PE zmieniali zdanie. A niektórzy kłamali w żywe oczy, głosując inaczej, niż deklarowali po fakcie. Warto przy okazji jakiegoś przedwyborczego spotkania podjąć temat, zadać niewygodne pytanie, albo nawet pokwapić się i zapytać listownie czy e-mailowo o te sprawy. Zobaczymy, kto szanuje wyborców i raczy odpowiedzieć? Skoro między głosowaniami zmieniali zdanie pod naciskiem opinii, to znaczy, że ten sposób działa.

Tymczasem Francja, gdzie dopiero co przyklepano odcinanie podejrzanych o piractwo internautów od sieci, bez wyroku sądowego, idzie dalej. Teraz francuski, prawicowy rząd chce masowego instalowania w komputerach użytkowników oprogramowania szpiegowskiego, żeby kontrolować poczynania ludzi. Brzmi niewiarygodnie? A jednak to prawda. Do tego ma być ścisła cenzura sieci, baza danych wszystkich użytkowników i inne jeszcze pomysły rodem z Orwella.

Czytaj dalej…

Francja wprowadza sądy kapturowe nad internautami

, , ,

Pisałem już o walce internautów o zmiany w głosowanej niedawno w Parlamencie Europejskim ustawie Telekom Package, pisałem, że zmasowane głosy protestu odniosły skutek (niestety chwilowy) i zapowiadałem, że do tematu wrócę. Chciałem początkowo uzupełnić informacje, ale jak szydło z worka wyszły nowe fakty. Ale po kolei. Żeby nie tłumaczyć od nowa, o co chodzi, autocytat:

Brak internetu

[…] wiele krajów, w tym Francja, postuluje odcinanie od internetu osób podejrzanych o naruszanie praw autorskich (np. ściąganie nielegalnie udostępnianych plików). Miałyby się to odbywać po dwóch ostrzeżeniach, ale bez wyroku niezawisłego sądu, jedynie na żądanie (czytaj: wedle widzimisię) organizacji obrony praw autorskich. […]

Bezprawne odcinanie od sieci to jednak nie jedyny problem z ustawą pod nazwą Telekom Package. Przypomnijmy, o czym pisałem, że jeden z zapisów umożliwiałby dostawcom internetu na dzielenie dostępu do tron internetowych na pakiety, podobnie, jak to ma miejsce z kanałami telewizyjnymi. Mogłoby to uniemożliwić swobodny dostęp do wielu, zwłaszcza niszowych, stron. […]



Po pierwsze: stało się. Na razie we Francji. Zarówno Sejm, jak i Senat przegłosowały ustawę, na mocy której można internautom odciąć dostęp do sieci bez wyroku sądu. Ma o tym decydować enigmatyczna komisja. Kto w niej zasiądzie? Czy będą w niej jacykolwiek obrońcy praw obywatela i konsumenta? Podejrzewam, że znajdą się tam jedynie lobbyści koncernów muzycznych. Ot, taki sąd kapturowy to będzie:

Kontrowersyjna ustawa zakłada, że powstanie specjalna agencja rządowa zajmująca się śledzeniem piratów w sieci. Będzie to prawdopodobnie pierwsza tego typu instytucja na świecie, obecnie określana akronimem "Hadopi".

Osoby podejrzane o naruszanie praw autorskich i namierzone przez tę instytucję będą ostrzegane dwukrotnie – najpierw e-mailem, potem listownie. Jeśli pomimo to znów zostaną złapane na pobieraniu z sieci treści chronionych prawem autorskim, antypiracka instytucja odetnie im dostęp do internetu na rok czasu.

Warto zauważyć, że wszystko będzie odbywać się bez udziału sądu. Jedna instytucja będzie w stanie arbitralnie decydować o tym, kto może korzystać z internetu. Niektórzy Francuzi obawiają się, że jest to wstęp do szerzej zakrojonej elektronicznej inwigilacji i cenzury internetu. […]

Śledząc komentarze większości zwolenników "Prawa Hadopi" można odnieść wrażenie, że bardziej chodzi im o ukazanie swojej siły lub coś w rodzaju zemsty, niż o racjonalne rozwiązania dla rynku muzycznego. Cieszą się oni ze "zdecydowanego narzędzia przeciwko piratom", ale nie wspominają o korzyściach jakie prawo może przynieść. *



Kuriozalny jest też fakt, że przez cały okres odcięcia trzeba będzie za nieistniejący dostęp do internetu płacić! Nie rozumiem, jak w państwie demokratycznym można komukolwiek zabrać należną mu rzecz bez wyroku sądu. Oczywiście: można się będzie do sądu odwołać. Ale chyba coś tu nie tak: od kiedy skazuje się kogokolwiek bez sądu, a dopiero po zastosowaniu kary pozwala mu bronić?

Czytaj dalej…

Telekom Package — jedna bitwa wygrana

, , , ...


Mamy internet! My, internauci, odnieśliśmy niewielkie zwycięstwo w bitwie o wolność Internetu. Zakończone dziś głosowanie w Parlamencie Europejskim wprowadziło do opracowywanej ustawy poprawkę postulowaną przez obrońców praw obywatelskich.

Przypomnijmy, że wiele krajów, w tym Francja, postuluje odcinanie od internetu osób podejrzanych o naruszanie praw autorskich (np. ściąganie nielegalnie udostępnianych plików). Miałyby się to odbywać po dwóch ostrzeżeniach, ale bez wyroku niezawisłego sądu, jedynie na żądanie (czytaj: wedle widzimisię) organizacji obrony praw autorskich. Wprowadzona dziś poprawka zabrania tego, co powoduje, że cała ustawa wraca do negocjacji. *


Bezprawne odcinanie od sieci to jednak nie jedyny problem z ustawą pod nazwą Telekom Package. Przypomnijmy, o czym pisałem, że jeden z zapisów umożliwiałby dostawcom internetu na dzielenie dostępu do tron internetowych na pakiety, podobnie, jak to ma miejsce z kanałami telewizyjnymi. Mogłoby to uniemożliwić swobodny dostęp do wielu, zwłaszcza niszowych, stron. Zwolennicy takiego zapisu twierdzą wprawdzie, że bicie na alarm jest niepotrzebne:

Poseł sprawozdawca Pakietu Malcolm Harbour zapewniał, że nie miał on i nie ma nic wspólnego z ograniczaniem korzystania z Internetu. […] - W Pakiecie nie ma nic na ten temat. Internet powinien zawsze być wolny, co nie znaczy, że pozbawiony jakichkolwiek regulacji – podsumował.



Czy można temu wierzyć?

Czytaj dalej…