My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Zasubskrybuj kanał RSS

Posty oznaczone tagiem "publicystyka"

Vox internauti, vox Dei? Czyli dyktatorum prosumentum

, ,


O tym, że dużemu wolno więcej (a przynajmniej tak mu się wydaje) pisałem nawet niedawno przy okazji sprawy piracenia muzycznej twórczości przez… koncerny płytowe. Obrosłe w pewność siebie i tłustych prawników międzynarodowe koncerny z upodobaniem stosują inne prawa i zasady etyczne dla siebie, a inne dla konsumentów. I nie dotyczy to jedynie spraw autorskich i multimedialnych.

Duże firmy i koncerny przez lata przyzwyczaiły się, że mogą w sądach przeforsować niemal co zechcą. Mają omal nieograniczone fundusze na prawników-macherów chętnie z nich korzystają, na przykład groźbami i pozwami sądowymi dusząc próby krytyki ze strony niezadowolonych klientów. Ostatnie lata to jednak coraz częstsze ich porażki w starciu z… Internetem. Szarego człowieka można zdusić, jeśli ktoś się za nim nie ujmie – na przykład prasa, której jedynie się tradycyjnie bano – tymczasem blogger, człowiek równie szary, w podobnej sytuacji często może liczyć na poparcie innych blogerów i zwykłych użytkowników internetu.

Internet zjada już prasę i zaczyna zjadać telewizję, co więcej, jest medium o wiele bardziej demokratycznym, a może nawet anarchistycznym? Tu już nie tylko duże portale mają coś do powiedzenia, tu liczy się masa użytkowników, powiązana znajomościami, sieciami społecznościowymi, pełna idealistów, lub wręcz maniaków, którzy rzucą się na każdą okazję do zrobienia szumu medialnego, kiedy koncerny atakują „jednego z naszych”. Jedną osobę można zastraszyć, setki i tysiące półanonimowych ludków jest fatalnym celem dla prawniczej artylerii.

Było wiele takich spraw. Choćby głośna na świecie sprawa ujawnienia w sieci uniwersalnego kodu łamiącego zabezpieczenia DVD. Próba usunięcia ich ze strony zaowocowała tym, że pojawił się nie tylko na milionach innych stron, w różnych formach, ale nawet na koszulkach, kubkach i innych gadżetach. Kiedy do sieci wyciekł film z Kamilem Durczokiem klnącym nad brudnym stołem, TVN rozpaczliwie próbował usuwać kolejne jego kopie. Sprawa nabrała jeszcze większego rozgłosu, film pojawił się w sieciach P2P oraz w serwisach, które mają w nosie prawa autorskie. Koncerny zdają się wręcz stać na straconej pozycji, nawet, jeśli racja jest po ich stronie Spór koncernu Dr Oetker z blogerem Kominkiem zakończył się porażką tego pierwszego, sprytnie podpuszczonego i obśmianego przez internetowego publicystę. Skutek był odwrotny, hałas wokół próby (chyba jednak rzekomej) cenzury przysporzył kontrowersyjnemu Kominkowi (który sam dość mocno cenzuruje swoje blogi) popularności. A wulgarne słowa pod kierunkiem Dra Oetkera na pierwszej stronie wyników Google jak były, tak są.

Ostatnio wtopę zaliczył startujący serwis Authalia, obiecujący łatwe i tanie zajęcie się prawami autorskimi na życzenie. Założenia i sens projektu podważył Olgierd Rudak — znany w blogosferze prawnik, autor bloga Lege Artis. W ferworze sprostowań i pretensji firma usiłowała uciszyć wścibskiego blogera pogróżkami prawnymi, z rozmachu atakując również innych, którzy dociekania pana Rudaka relacjonowali. I co? Ich największe „osiągnięcie” to pojawienie się krytycznych wpisów na pierwszej stronie wyników, zajęcie się tematem przez większe, branżowe wortale, oraz… chyba kompletna utrata reputacji na wstępie działalności.

Zainstalowałem sobie w Operze dodatek WOT: Web of Trust, pokazujący stopień zaufania do stron internetowych, oceniającym jest społeczność skupiona wokół WOT. I co widzimy po wpisaniu zapytania „Authalia”?

Authalia: Google z WOT

Strona Authalia.com jest pokazywana jak kompletnie niegodna zaufania. Są też inne mechanizmy i społeczności oceniające witryny w sieci, jest specjalny dodatek do Firefoksa, jest rekomendowanie wbudowane w samo Google (dla zalogowanych użytkowników), można iść o zakład, że i tam firma podpadająca internautom dostanie „po buzi”.

Fachowcy mówią, że oto nastają czasu „prosumentów”, czyli konsumentów i użytkowników świadomych swoich praw i swojej siły. Niedawno przecież klienci wygrali nawet z bankiem, sprawa „nabici w m-bank” nie gościła na ekranach telewizorów, ale bankowcy pewnie uznali by ją za jedno z najważniejszych wydarzeń ostatnich lat.

Gazeta.pl proponuje: myślenie totalitarne na co dzień

,


Przy okazji medialnego szumu wokół filmu „Avatar” portal gazeta.pl zamieścił „poruszający”, aż dwustronicowy artykuł, jak to branża filmów porno – która notabene za przyczyną internetu ponoć robi bokami – waha się, czy pójść w kręcenie „dupczenia w trójwymiarze”, bo to i chciałaby, i boi się, i koszty duże… Normalnie prychnął bym tylko nad ich problemami, ale zirytowała mnie zamieszczona przy artykule sonda. Praktycznie wszystkie sondy na gazeta.pl są treścią tak bezdennie głupie, że nie nadają się do głosowania, ale ta akurat stanowi doskonałą ilustrację tendencji.

Sondaż: porno w 3D

I w co ja mam kliknąć? Nie ma tu opcji dla mnie. Filmów porno nie oglądam, więc odruchowo mysz sięga do ostatniej opcji. Ale zaraz. Dlaczego „to jest chore”? Nie rozumiem. Nie oglądam porno, bo mnie nudzi, w życiu widziałem jeden taki film, który nadawał się do obejrzenia. Fragmentami. Lżejszej erotyki praktycznie nikt nie kręci, a to co w ogóle jest, jest żenującej jakości jak dla mnie. Czy jeśli coś mi się nie podoba, to od razu ma dla mnie być „chore”? Tak się rodzi totalitarne myślenie: „jak coś mi się nie podoba, to innym też zabronię”, widoczne u politycznych ekstremistów z obu stron (z prawej bardziej, bo lewicowych wykosiło z upadłym systemem).

Jak ktoś lubi oglądać „grzanie na ekranie”, to jego sprawa, a nie moja, guzik mi do tego. Czemu mam to wartościować? Póki nikomu nie dzieje się krzywda, tudzież nikt nie wtyka nochala w moje prywatne upodobania, to nie widzę nawet powodu do poruszania tematu. Nawet jak ktoś do osiągnięcia satysfakcji potrzebuje francuskiej kelnerki w pilotce i z mokrym selerem*. A może dla autorów z gazeta.pl każdy internauta to albo nałogowy pornoman, albo skrywany pornoman, który ślini się w ukryciu, a publicznie gromi? Jeśli tak, to współczucie, bo każdy mierzy własną miarą…

__________
* Zagadka: skąd jest ten motyw? Nagród nie ma. wink

Kij Möbiusa, czyli komu chcemy przyłożyć parytetem?

, , , ...


Parytet Nieraz już pisałem o politpoprawności i parytetach, nie kryjąc bynajmniej mocnego sceptycyzmu. I wcale nie dlatego, żebym był przeciwko równości — wręcz przeciwnie. Po prostu polityka nakazowo-rozdzielcza nie sprawdziła się nawet w ekonomii, tym bardziej nie wierzę w jej cudowną moc w sferze obyczaju i dobrego zwyczaju. To coś jak redystrybucja dóbr: na jej funkcjonowaniu bardziej niż potrzebujący korzystają zaradni redystrybutorzy. To takie lenistwo, bo łatwiej uchwalić jedno „cudowne” prawo, niż zapierniczać u podstaw nad zmianą społecznej mentalności.

Swego czasu nawet dość zawzięcie dyskutowałem na sąsiedzkim blogu na ten temat, wyrażając wątpliwości – na bazie wielu przeczytanych analiz – czy to w ogóle działa. Wychodziło z różnych prac, że w jednych krajach parytet działa, jak np. w Szwecji, w innych nie, jak we Francji. Czy zatem naprawdę urzędowy rozdział działa, czy to jednak tylko koincydencja — Szwecja chyba od zawsze (od niemal stulecia przynajmniej, dla nas to jak od zawsze) jest w awangardzie przemian obyczajowych. Nie mam patentu na nieomylność, mogę nie mieć racji. Ale…

Wygląda na to, że w krainie będącej awangardą w tej dziedzinie, w Szwecji właśnie, poważnie zwątpiono w parytet. Okazało się, że nie działa on tak, jak by chcieli jego zwolennicy. Wręcz „parytet dyskryminuje kobiety”. Haha?

Parytet płci pomaga kobietom? Niekoniecznie. Właśnie zrezygnowały z niego szwedzkie uczelnie. Od tej pory o przyjęciu na studia będą decydować... wyniki w nauce.

Dotychczas przepis w ustawie o szkolnictwie wyższym umożliwiał stosowanie przez uczelnie w czasie procesu rekrutacji kryterium płci. Okazało się jednak, że w wielu przypadkach przepis mający pierwotnie pomagać przede wszystkim kobietom dyskryminuje je, promując mniej zdolnych mężczyzn.

Problem dotyczy zwłaszcza sytuacji, kiedy na popularne kierunki studiów jest bardzo dużo chętnych ze znakomitymi wynikami w nauce, a dostają się osoby o gorszych wynikach, których płeć jest w mniejszości.

Paradoksalnie uderza to przede wszystkim w zdolne kobiety, które chcą studiować stomatologię, psychologię czy weterynarię, czyli sfeminizowane kierunki. Tam dziś większą szansę mają będący w mniejszości ich słabsi koledzy. »»



No ja od zawsze uważałem, że w przyjmowaniu na studia powinna się liczyć wiedza, a nie płeć, pochodzenie społeczne, czy czystość rasowa. Czy ja jakiś dziwny jestem, bo chyba nie prorok? Trzeba było eksperymentów, żeby dojść do tak odkrywczego wniosku?

Tak już luźniej muszę zauważyć inną niepokojącą rzecz. Otóż prawo powinno być równe dla wszystkich, takie są – zdawałoby się – fundamenty naszej cywilizacji. Prawo stanowi się z poszanowaniem tej zasady i zrozumieniem faktu, że każde prawo, jak kij, ma dwa końce. A takie wprowadzanie prawa tam, gdzie nam pasuje, i jak nam pasuje, niebezpiecznie przypomina mi filozofię „prawo prawem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie”.

Ujmując rzecz filodendrycko, ktoś próbuje stworzyć kij, który ma tylko jeden koniec.
Ot, taki kij Möbiusa.

[/ALIGN]

Policyjna logika ścigania, czyli dozwolone jest zabronione

, , , ...


Mł. asp. Agnieszka HameluszGoście programu "24 Godziny" rozmawiali o problemie piractwa internetowego” — rozpoczyna się news na tvn24.pl. Artyści (Zbigniew Hołdys oczywiście, znany „bat na piratów”), krytycy, publicyści, policjanci… Programu nie oglądałem, ale z przytoczonej na tvn24.pl relacji to diagnozę stawiam jedną: poza mnóstwem komunałów dodatkowo stek idiotyzmów, wołający o pomstę do nieba. Zerknijmy, co „mądrego” powiedziała mł. asp. Agnieszka Hamelusz. Czy nie było nikogo poważniejszego i bardziej kompetentnego?

[…] policjanci zaczynają działać, jeśli artysta zgłosi im, że jakiś utwór został ściągnięty z Internetu. - Wtedy wszczynamy postępowanie, ustalamy, kto ściągnął nielegalnie plik z Internetu. Takiej osobie jest przedstawiany zarzut z ustawy o prawach autorskich i pokrewnych - powiedziała. »»



A-cha, czyli jak ktoś ściągnie plik, to go namierzają, biorą za szmaty i stawiają zarzuty. Rozumiem. Przerażenie wzbudza we mnie ciąg dalszy jej wypowiedzi, dosłownie następne zdanie:

I podkreśliła, że w Polsce prawo jest takie, że można ściągać z Internetu na własny użytek pliki muzyczne czy wideo. - Odpowiadamy za przywłaszczenie autorstwa, za rozpowszechnianie, a nie za samo ściąganie z Internetu pliku - wyjaśniła Hamelusz.



Podsumowując: policja z pełną świadomością ściga osoby nie popełniające – co sama przyznaje – żadnego przestępstwa i stawia im zarzuty na żądanie artysty, mimo iż nie ma na to podstaw prawnych. Czekam na wystawianie mandatów za przechodzenie na zielonym świetle i wrzucanie śmieci do kosza.

Jak wobec tego z tym zjawiskiem walczyć, skoro nie ma narzędzi prawnych?” — pytano w programie. Walczyć? Samo pytanie jest skandalem. Chciałem zauważyć, że kopiowanie multimediów na własny użytek – a ściąganie ich z internetu jest również po prostu kopiowaniem – jest legalne nie przez jakieś przeoczenie czy lukę w prawie. Jest to celowo przemyślana i wprowadzona użyteczność, nazywana „dozwolonym użytkiem”. I wcale nie jest na ona dana za darmo, wszyscy za tę możliwość płacimy. Obojętnie, czy z niej korzystamy, czy nie, państwo polskie pobiera powszechne opłaty za osobiste korzystanie z dóbr kultury, wobec czego czynienie jakichkolwiek zarzutów, o policyjnych czy prokuratorskich już nie mówiąc jest nie tylko bezpodstawne, ale jest wręcz naruszeniem dobrego imienia.

Jak wynika z artykułu i zamieszczonego fragmentu programu, nie był to rzetelny program publicystyczny, tylko typowa „ustawka” ze wszystkimi uczestnikami głoszącymi te same tezy i poklepującymi się po plechach. Zabrakło choćby jednej osoby o umiarkowanych poglądach, mogącej chociażby wytknąć luki w prezentowanej logice i oczywiste bzdury w wypowiedziach. Brawo, TVN, staczamy się dziennikarsko coraz niżej?

Świąteczna cenzura, czyli dyktat niedouków

, , , ...


Jedna tylko rzecz jest gorsza od cenzury — cenzura sprawowana przez głupich i złośliwych. Tak właśnie najdelikatniej określić potrafię KRRiT, która wypatrzyła obrazę uczuć religijnych w przeróbce słów staropolskiej pieśni i zablokowała świąteczną reklamę znanego napoju. Logiki, sensu w tym ani za grosz. Zostaje głupota (którą zauważył również Bogdan Miś) i nikczemna złośliwość.

Kiedy w reklamach kręconych przez niedouków aktorzy mówią niepoprawnie i niegramatycznie, niszcząc nasz rodzimy język, kiedy równie kaleczą język polski prezenterzy największych programów radia i telewizji — Krajowa Rada Radiofoni i Telewizji nie dostrzega problemu i powodu do interwencji. Mimo że język to najcenniejsza dla narodu rzecz, mimo że istnieją konkretne prawne regulacje, mające na celu jego ochronę.

Powodem zaś do nałożenia cenzury jest wyjątkowa pomysłowość, jaką zaprezentowali pomysłodawcy reklamy, niezwykłe wyczucie języka, które zawsze doceniałem i szanowałem. „Hoop Colę daj” jest fenomenalnym w swej oczywistości pomysłem. Widać dobre agencje reklamowe dysponują lepszymi znawcami i miłośnikami ojczystego języka, niż składająca się z fanatycznych „patryjotów” rada, pasożytująca na budżetowych pieniądzach, przechowalnia stołeczków dla partyjnych kolesiów.

Dlatego dziś, w ramach protestu przeciw cenzurze, rzucam wyzwanie KRRiT — oto mój policzek dla tych kolesiów. Ciekawym co oni na to. Spróbujcie mnie zablokować, panowie o dwie sigmy w dół od średniej populacyjnej dla IQ. Oraz oryginalna, nieocenzurowana reklama HOOP Coli. Nie dajmy się głupkom. Zachęcam do rozpowszechniania.

Gloria, in excelsis Daewoo



[/ALIGN]

Cisi bohaterowie — ludzie nieocenieni i bezcenni

,


O skradzionym napisie ARBEIT MACHT FREI z bramy obozu w Auschwitz-Birkenau wszyscy na pewno słyszeli, o jego odzyskaniu również, nie ma więc sensu przypominanie tej historii. Uznanie wzbudziła skuteczna i bardzo szybka reakcja odpowiednich służb. Jak to się stało, że Policja, w wielu głośnych sprawach bezradna od lat (sprawa Olewników choćby, czy generała Papały, której rozwiązanie powinno być punktem honoru), tym razem uwinęła się w parę dni? Nie był to przypadek. Nic, kompletnie nic by w tej sprawie nie przedsięwzięto, gdyby nie pewien człowiek. Jeden człowiek. Pewnie nikt nawet nie dostrzegł jego bezcennego udziału, o docenieniu już nie mówiąc, chociaż przemknął nawet przez główne strony gazet i portali. To premier Izraela, Benjamin Natanjahu.

Premier Izraela Benjamin Netanjahu wezwał polskie władze do działań w celu zatrzymania przestępców, którzy ukradli napis "Arbeit macht frei" z bramy wejściowej byłego hitlerowskiego obozu zagłady Auschwitz. - Jestem wstrząśnięty tą kradzieżą i apeluję do polskiego rządu o działania w celu schwytania przestępców, którzy sprofanowali to miejsce, gdzie zostało zamordowanych ponad milion Żydów - powiedział izraelski premier przed posiedzeniem rady ministrów. »»



Pomyśleć, że gdyby nie ten bohaterski człowiek i jego trzeźwy i na czasie apel, nikt w Polsce, ani w rządzie, ani w policji nie pomyślałby nawet, że należy ścigać sprawców głośnego przestępstwa! Gdyby nie on, napis bez wątpienia nigdy by się nie odnalazł, zapewne w ogóle by go nie szukano.

Powinniśmy, jako naród, wyrazić ogromną wdzięczność premierowi Natanjahu. Wysłać jakąś delegację, która poprosiłaby go o kolejne, jakże cenne apele. Mógłby zaapelować o rozwiązanie innych spraw kryminalnych i politycznych, dotychczas nie rozwiązanych, począwszy od FOZZ, aż po aferę hazardową. Najlepiej byłoby wręczyć mu w ogóle listę ważnych spraw, żeby zaapelował hurtem, można by mu nawet zapłacić za poświęcony czas. Albo jeszcze lepiej, niechby zaapelował do rządu o wprowadzenie koniecznych reform: naprawienie służby zdrowia, systemu emerytalnego, reformy finansów, dywersyfikację dostaw energii… Wyobraźcie sobie: w ciągu kilku dni, dzięki apelowi pana Benjamina, mielibyśmy rozwiązane wszystkie nękające nas problemy, włącznie z bezrobociem, bezkarnością o. Rydzyka i spiskami żydokomunomasonerii… No, może z tymi ostatnimi się trochę rozpędziłem. Ale czyż nie opłacałoby się, drodzy Rodacy, zrobić ogólnonarodową ściepę i wynająć tego bezcennego człowieka?

Cudze chwalicie, swego nie znacie — mógłby mi ktoś powiedzieć, więc aby uniknąć tego zarzutu, przypomnę, że i w naszym kraju mamy osoby może nie aż tak znane, ale równie akuratne i niezbędne, nieocenione. Ludzi, którzy w cieniu, bez rozgłosu prowadzą swoje śledztwa i prace badawcze, w pocie czoła, poświęcając na to wiele lat nieraz, ustalają ważne fakty naszej historii. Tak, to pracownicy instytucji o nazwie IPN. Sprawa, którą chcę poruszyć, wiąże się zresztą z poprzednią.

Instytut Pamięci Narodowej prowadził śledztwo wobec przywódców III Rzeszy. Umorzył je z powodu ich śmierci. Krakowski oddział pionu prokuratorskiego IPN (Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu) ogłosił dzisiaj, że umarza śledztwo o zbrodnię wojenną "w stosunku do Adolfa Hitlera, Heinricha Himmlera i Ericha von dem Bacha-Zelewskiego" "wobec śmierci sprawców". Szef komisji w Krakowie, prok. Piotr Piątek […] nie odpowiada wprost. Tłumaczy, że śledztwo prowadzone było od 2001 r. […] Przesłuchano 171 osób […] »»



Nikt chyba nie ma wątpliwości, że Adolf Hitler czy Heinrich Himmler to wyjątkowi zbrodniarze. Ustalenie, że nie żyją, warte było tych ośmiu lat mozolnej pracy wielu osób. Mówiąc o IPN nie narzekajmy zatem, że na jego funkcjonowanie idą miliony złotych z naszych podatków, że lepiej byłoby je przeznaczyć na szkolnictwo, służbę zdrowia, czy remonty dróg.

Zwłaszcza teraz, kiedy IPN zamierza przeprowadzić – jak zwykle błyskawiczne – śledztwo w sprawie zamachu na papieża Wojtyłę, nie rzucajmy kłód pod nogi. Być może już za 10-15 lat dowiemy się, kto strzelał (chyba, że tymczasem umrze), a odkrycie, że Jan Paweł wówczas przeżył, a potem umarł, będzie zaiste bezcenne.

Medale za nic
Dziś ponownie arcytrafny Marek Raczkowski, no sam wchodzi mi w ręce.

[/ALIGN]

Jesteś głupi? Pokazuj to z dumą i nonszalancją

, ,


TV, ogólnoświatowy kanał publiczny Telewizji Polskiej… w świat idzie taka oto scenka: siedzą sobie pani i panowie posłowie z popularnej ostatnio komisji śledczej, posiedzenie mają, znaczy pracują, ważne dla kraju rzeczy mają rozstrzygnąć. Przewodniczący zadaje członkini dość proste pytanie: „czy czytała Pani te dokumenty?”. Wydawałoby się — nic prostszego odpowiedzieć. Możliwe odpowiedzi: „tak”, „nie”, „nie wiem”, „nie rozumiem pytania”. Ale w parlamencie chyba nie może być prosto. Odpowiedź posłanki to przydługi elaborat, zaczynający się od słów: „a ja to pana posła x (tu nazwisko) to w ogóle nie widziałam żeby czytał te dokumenty…”, wygłoszony zresztą wybitnie napastliwym tonem. Poczuła się z niedocieczonego powodu dotknięta? A może jednak nie zrozumiała pytania, tylko wstydzi się przyznać? Przewodniczący cierpliwie powtarza pytanie. Odpowiedź znów taka sama. Zaczynam dochodzić do wniosku, że na wymienionej przeze mnie liście możliwych odpowiedzi brakuje „mam cię w dupie”. Bingo, na kolejne powtórzenie pytania posłanka odpowiada „nie odpowiem na to pytanie”. Co chyba właśnie należy tak rozumieć.

Lepszego rysunkowego komentarza nie sposób chyba znaleźć. © Marek Raczkowski

Gdybyż to koniec był, ale nie! Mamy odjazd kamery i widzimy, że powyższą scenkę oglądają uczestnicy jakiegoś programu publicystycznego. Z napuszonych min od razu widać, ze politycy, najpewniej posłowie, chyba ze wszystkich aktualnych opcji. Prowadzący program zadaje dość proste pytanie, nawiązujące do pokazanej scenki: „czy w takim razie komisje śledcze mają jakiś sens? Czy w przyszłości zagłosowałby pan za powołaniem takiej komisji śledczej? Wydawałoby się — nic prostszego odpowiedzieć. Możliwe odpowiedzi: „tak”, „nie”, „nie wiem”, „nie rozumiem pytania”. Ale jak mamy do czynienia z politykami, nie ma tak łatwo. Odpowiada pierwszy od lewej. Ględzi długo i nudno o walce politycznej największych partii, czyli o większe banały już trudno. Wyględził się, skończył, nie przedstawił żadnej konkluzji. Na zadane pytanie też nie odpowiedział. Prowadzący zdaje się tego nie widzieć, oddaje głos następnemu z kolei. Znów mamy to samo: długie ględzenie bez żadnej wartościowej myśli, bez przesłania, bez odpowiedzi na zadane pytanie. I znów trzeci to samo, kompletny brak treści, kompletny brak indywidualności – bo faktu obwiniania o sytuację innej strony nie liczę – brak odpowiedzi na pytanie. Jak słyszę frazę „bezpardonowa walka (partii) ‹A› z (partią) ‹B›”, to wychodzę, bo mi jedzenie stanęło. Długo mnie nie było. Pozmywałem po kolacji, zrobiłem sobie herbatę, poszedłem do toalety (na długo). Wracam i na wejściu słyszę frazę „bezpardonowa walka (partii) ‹A› z (partią) ‹B›”. Déjà vu? Ten sam gada? Nie, gada kolejny, oczywiście też bez sensu, bez ładu i składu. Na zadane proste pytanie żaden z pytanych nie odpowiedział.

I to mają być reprezentanci narodu? Elita? Władza? Pajace, nie potrafiący odpowiedzieć na najprostsze zadane pytanie? O wyciągnięciu wniosku, morału z obejrzanej scenki już nie wspomnę. Naprawdę są tak głupi, że nie rozumieją pytania? Jakby mi uczeń tak ględził nie na temat, to by na kopach wyleciał. Dochodzę do wniosku, że znów zachodzi casus odpowiedzi „mam cię w dupie”. Dokładniej, rozwinąwszy ta odpowiedź brzmi „mam cię w dupie, dziennikarzyno i twoje pytania, przyszedłem z gotowym wykutym na blachę tekstem i powiem co mi się podoba. Słuchających obywateli też mam dupie”.

I w tym swoim napuszeniu i parciu na szkło w ogóle nie zauważają, że naród też ma ich w dupie. Że to ich pajacowanie, nieudolność, niekompetencja są widoczne jak na dłoni. A potem dziwią się, że słupki sondażowe chodzą odwrotnie, niżby się spodziewali. Że im kogo więcej pokazują w publicznej telewizji, tym niższe ma poparcie i wyniki w wyborach. Tak, tak, chodźcie gołąbeczki pokazywać się w telewizji, pokażcie, co sobą reprezentujecie…
[/ALIGN]

Dużemu wolno… być piratem

, ,


Praktycznie wszyscy znający się na rzeczy są przeciwni rządowej ustawie nakładającej – pod pretekstem walki z hazardem, którego prawie nikt w tym kraju nie uprawia – cenzurę na internet. Wszyscy pokazują słabe strony i bzdury, jakie zawarte są w projekcie…

Polskie Towarzystwo Informatyczne zdecydowanie sprzeciwia się zaproponowanej nowelizacji ustawy znanej powszechnie pod nazwą "hazardowej", a zwłaszcza tej jej części, w której mowa o Rejestrze Stron i Usług Niedozwolonych. Twierdzi, że jest to projekt "bezprecedensowo zły" i uważa, że "powinien zostać w całości wycofany". »»»


Co na do rząd? Ma to w „de” i udaje, że nie ma problemu.

Tymczasem ni du-du nie można się doprosić o informację na temat planowanych ustaw ACTA (międzynarodowym porozumieniem odnośnie zwalczania piractwa i naruszeń praw autorskich). Jedyne materiały, to przecieki, jakie opublikowano w Niemczech. Dlaczego obywatele muszą się dowiadywać o tym, co ich dotyczy, z przecieków? — pyta retorycznie prawnik Piotr Waglowski z serwisu VaGla.pl. »»»

Żeby nie było nam wesoło, Brytyjczycy z kolei planują wprowadzenie urzędu Generalnego Łowcy Piratów, który będzie mógł dowolnie karać piratów i ustanawiać prawo wedle własnego widzimisię, bez kontroli parlamentu (sic!). Coś jak Wielki Inkwizytor. »»»

Drastycznie zaostrzyć prawo planuje ponoć także Hiszpania, znana do tej pory z umiarkowania i rozsądku w tej kwestii. Chyba ostatni cywilizowany kraj, gdzie nie upadli jeszcze na głowę, to Kanada.

Akurat w Kanadzie, mimo jej łagodnego prawa, wytwórniom muzycznym (sic!) grozi grzywna sześciu miliardów dolarów (sic!) za łamanie praw autorskich (sic!). Ciekawe, że w krajach, które ostrzej niż Kanada zwalczają piratów, te same wytwórnie są bezkarne. »»»

Wniosek mogę wysnuć tylko jeden. W prawie pirackim nie chodzi o walkę z piractwem, ale o maksymalne dojenie (wszystkich: i użytkowników i artystów) i nabijanie kabzy multimedialnym koncernom. Temu jedynie, a nie ochronie artystów, służą ich miecze, jakimi są organizacje obrony „praw autorskich”.

Pobawimy się w miny?

,


Zabawa z bombami
Dziecięce zabawy, Izrael.
[/ALIGN]