My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Zasubskrybuj kanał RSS

Posty oznaczone tagiem "film"

Niepoważna misja

, , ,

…czyli jak TVP zachęca do życia rodzinnego


Co tam panie, w Telewizji Polskiej? Ano zobaczmy, co oferuje na przykład Program Drugi:

Fragment programu TVP2 Adam lekceważy Zuzę. Witek lekceważy Lidkę. Mąż lekceważy żonę. Zuza lekceważy Maćka. Cóż za niezwykle ambitny film musi to być. To naprawdę nie jest brazylijska pleplenowela, to nasza, rodzima szmira. Aż się prosi, żeby ciągnąć to wyliczanie dalej: TVP lekceważy telewidzów. Telewidzowie lekceważą opłacanie abonamentu RTV.

Za lekceważeniem opłacania abonamentu przemawia wybitnie fakt, że filmy takie, jak ten powyższy Telewizja Polska uznaje za… misję. Tak, tak:

- Wszystko, co zarobimy na reklamach, wydajemy na misję - tłumaczą władze TVP. Z raportu, jaki ujawniła właśnie telewizja publiczna, wynika jednak, że na programy misyjne wydawane jest coraz mniej pieniędzy. Okazuje się także, że pod "misję" można podciągnąć seriale "Klan" czy "M jak miłość", bo "propagują wartości rodzinne". »»



No tak. Niedawno czytałem opinię, że „Moda na sukces” jest serialem świetnie promującym wartości rodzinne. Tak się nieszczęśliwie składa, że ze względu na rodzinę dość często oglądam mimochodem tego tasiemca i nawet nieźle się orientuję w jego fabule opartej o zasadę „kto się z kim jeszcze nie bzykał — będzie to robił w następnym odcinku, a potem przez dwadzieścia odcinków będą o to awantury”. Po wyczerpaniu wszystkich kombinacji wprowadza się nową postać, albo po prostu zaczyna od nowa, ewentualnie z dodatkami typu: dziecko, ciąża, poronienie oraz obowiązkowa intryga Stefanii. Ej, faktycznie, w sumie to wygląda podobnie do zajawki, którą wstawiłem powyżej. „Moda na sukces”, „Apetyt na życie”, no tak, już wiem, skąd inspiracja.

Naiwnie zawsze sądziłem, że „misja” to programy edukacyjne, popularnonaukowe, historyczne, ambitna publicystyka i bezstronna informacja. Nic z tego. Nic z tego prawie już nie pozostało, ważniejsze jest propagowanie, em, „wartości rodzinnych”. Tylko wiecie co? Jak zerkam na te misyjne seriale, to ja pierdolę mam w nosie taką rodzinę. I chyba nie tylko ja, zważywszy na spadający przyrost naturalny.

A może to nie ja jestem ewentualnym inteligentem (bądź kandydatem do tego miana), tylko widownia „Mody…” i „Apetytu…”? Do licha. Muszę się intelektualnie podciągnąć może do tego poziomu? Na dodatek czytając te streszczenia w programie mam jakieś takie déjà vu, byłażby to parodia parodii?

„Niewiarygodne przygody Marka Piegusa” na DVD już w kioskach

, , ,


Okładka Gdybym miał wymienić najważniejszych autorów mojego dzieciństwa, to w pierwszej trójce musiałby znaleźć się koniecznie Edmund Niziurski. Dziś chyba nieco zapomniany i mało znany wśród młodzieży, dla wielu pokoleń był pisarzem kultowym. A w zasadzie chyba jest, bo wciąż żyje i mimo zacnego wieku 85 lat chyba jeszcze pisze. Absurdalny humor sytuacyjny i słowny towarzyszył mi od momentu, kiedy wpadła mi w ręce książka „Awantura w Niekłaju”, szybko przerobiłem całą zawartość szkolnej biblioteki, która okazała się niepełna… Powieści i opowiadania Niziurskiego zwykle starały się trzymać aktualnych realiów, a że pisze on od dziesięcioleci, lektura jego dzieł to niezły przegląd ewolucji polskiej szkoły i podwórka — miejsca akcji większości jego książek.

Niewiarygodne przygody Marka Piegusa” są jedną z tych bardziej znanych, a zarazem starszych. Dla mnie, a czytając ją miałem zapewne około dziesięciu lat, sceneria i klimat szkoły z lat pięćdziesiątych (XX wieku, naturalnie) były jak z zupełnie innego świata. Ale nie przeszkadzało mi to w odbiorze poplątanych i groteskowych, szkolnych perypetii tytułowego pechowca, chłopca, któremu najprostsza rzecz zamienia się w katastrofę. Wreszcie tym bardziej wciągający był dla mnie wątek kryminalny.

Kadr z filmu

Do niedawna nie miałem nawet pojęcia, że tę książkę w latach sześćdziesiątych zekranizowano. Szanowna telewizja publiczna jakoś nie raczyła choćby raz na ruską dekadę odświeżyć tego znakomicie zrealizowanego serialu. A jest co oglądać, wystarczy choćby zerknąć na obsadę: Bronisław Pawlik, Mieczysław Czechowicz, Janusz Kłosiński, Barbara Krafftówna, Zygmunt Zintel, Ludwik Benoit, Jadwiga Chojnacka, Aleksander Dzwonkowski, Lech Ordon, Grzegorz Roman, Krzysztof Litwin, Edward Wichura, Albin Ossowski, Tomasz Fogiel — mamy tu nazwiska najlepszych z polskich aktorów, choć może niektóre dziś nieco zapomniane. Dopiero półtora roku temu, odkrywszy kanał TV Kino Polska, mogłem zobaczyć to cudo.

Kadr z filmu

Skończyła mi się niestety możliwość oglądania tego kanału, ale przed nami kolejna szansa: „Niewiarygodne przygody Marka Piegusa” wydano na DVD i właśnie znajdują się w kioskach. Naprawdę polecam, to chyba jeden z najlepszych starych, czarno-białych seriali, obok ekranizacji „Szatana z siódmej klasy”, czy „Pana Samochodzika i templariuszy”. Nadto: serwis filmowy Stopklatka.pl oferuje to wydanie DVD w konkursie. Kto będzie miał okazję: niech obejrzy. A ja się rozejrzę za książką, mam ochotę przeczytać ją po latach raz jeszcze.

Kadr z filmu

Stanisław Lem — animowany „Kongres futurologiczny”? Ciężka to będzie bajka…

, , ,


Najkultowszy nasz pisarz science-fiction, Stanisław Lem, nie miał nigdy szczęścia do ekranizacji. Złożyły się na to zapewne i trudność jego prozy, obliczonej na przygodę intelektualną, a nie na efekty, oraz fakt mieszkania po niewłaściwej – względem Hollywood – stronie żelaznej kurtyny. Wbrew pozorom nie było ich nawet aż tak mało, bo będzie z dziewięć, ale nawet te najlepsze i najbardziej uznane: obie ekranizacje „Solaris” nie powalają wcale na kolana. Nie jest to ani kino akcji, ani nie oddaje w pełni głębi i niuansów oryginału. Ostatnia jest niezła, mówię tu o niemieckim komediowym serialu opartym na „Dziennikach gwiazdowych”. Mimo że początkowo, obejrzawszy kawałek w oryginale, zmieszałem to dzieło z błotem, to wersję z dubbingiem (z Maciejem Stuhrem w roli głównej) ostatecznie uznałem za zabawną.* Może jednak trzeba do Lema podchodzić nieortodoksyjnie?

Nie spodziewałem się prędko usłyszeć o jakiejkolwiek ekranizacji mistrza Lema, niespodziankę sprawił mi komiksowy blog Motyw Drogi, podając za serwisem Stopklatka.pl, że możemy już niedługo znów zobaczyć na ekranie Ijona Tichego… tym razem „Kongres futurologiczny”. Pomysł ambitny, zwłaszcza, że film ten ma być animowany. No, kreskówkowego Lema jeszcze nie było! Za tę robotę bierze się Ari Folman, postać znana miłośnikom kina** jako autor „Walca z Baszirem”. Przewidywania co do jakości i powodzenia projektu są jak zwykle podzielone… ale ja czekam z niecierpliwością. „Kongres…” należy do tych dzieł, które najbardziej zryły mi swego czasu dziecięcą psychikę. Można zobaczyć jeden kadr z filmu, nie mam pojęcia, czy tak będzie wyglądał Ijon Tichy?

Kadr

Zapewne każdy miłośnik Lema zastanawiał się, które z jego dzieł najchętniej zobaczyłby na ekranie. Ja mam dwa typy. Pierwszy to „Głos Pana”. Tu akcja toczy się w sferze czysto intelektualnej, to przygoda niemal jak obserwowanie hackera przy pracy. Doskonały materiał na przykład na „Teatr Telewizji”, niespieszny, zachowujący smaczki, nie wymagający wielkiego budżetu. Drugi mój typ poleciłbym do ekranizacji hollywoodzkiej, z rozmachem, to „Niezwyciężony”. Tu dla odmiany dominuje akcja, walka. Mimo że ta powieść bardzo zestarzała się w sferze wizualnej, sferze „gadżetów s-f”, to właśnie w tym upatrywałbym szansy na sukces. Ten film trzeba by nakręcić z dużym budżetem, ale bez unowocześniania jego fabuły. Wątek, scenografię pozostawić taką, jak widział ją autor dekady temu. Sceny batalistyczne z posmakiem niemal steampunkowym, to mogłoby być coś pięknego.

Oryginalny news o ekranizacji „Kongresu futurologicznego” na Stopklatka.pl. »»»
Lista dotychczasowych ekranizacji i adaptacji St. Lema, w tym wielu zapomnianych. »»»

__________
* Na zmianę mojego nastawienia miała wpływ również aktorka grająca holowizyjną towarzyszkę Tichego: Halucynę. No śliczna jest, co tu kryć.
** Ja tam pierwsze słyszę, ale skoro mówią, że znany…

— J-23 znowu rozdaje

, ,


Kloss jako Mikołaj
— Długo dla nich pracujesz, Kloss?
— Od samego początku, Brunner. Jestem oficerem świątecznego wywiadu.

Sztuka filmowa zgłębia tajniki ludzkiej duszy, czyli moja autodiagnoza artystyczna

, ,


Hicham Ayouch. W życiu o nim nie słyszałem i chyba nie tylko ja, bo nie ma o nim nawet słowa na Wikipedii. W wiadomościach kulturalnych na kanale Euronews zaprezentowano go jako reżysera. Po prawdzie słuchałem jednym uchem, może źle usłyszałem, minimalistyczna wzmianka na imdb.com określa go jako „writer, cinematographer, composer”, jego profil na myspace.com jest po francusku, tłumacz Google wydobył mi z tego zawód „autor dyrektora”. Z zamieszczonego CV wynika, że wszechstronna to bestia, poza powyższymi: dziennikarz, producent, dokumentalista, scenarzysta, komentator sportowy (o ile można polegać na automatycznym tłumaczeniu). Zamieszczona w profilu muzyka (chyba jego) to taki francuski hip-hop, jakiego nie znoszę, bardziej głupio brzmi tylko japoński hip-hop. Już nawet disco-polo śpiewane po chińsku brzmi lepiej (tak, jeden z polskich zespołów tego nurtu zamierza robić karierę w Państwie Środka). Ale do rzeczy (a rzeczy do szafy, jak mawia Tkacz, jeden z filarów filodendryzmu).

Przy okazji omawiania jakiegoś festiwalu filmowego zaprezentowano niewielki fragment wywiadu z nim oraz fragmenty jakiegoś filmu. Tytuł mi umknął, nazwa festiwalu też, nie moja działka. Z wywiadu to w zasadzie złapałem tyle jego filozofii artystycznej:

I want to look deep into human soul. *)


Zaraz potem pokazano urywek omawianego filmu, reprezentatywny dla powyższego celu, jak mniemam. Ciemny, niewyraźny obraz z ledwie widocznymi twarzami bohaterów zapewne ma symbolizować mroki ludzkiej duszy.

Scena pierwsza, kobieta mówi do mężczyzny:

I want you to fuck me real hard. Right now. **)


Scena druga, mężczyzna mówi do kobiety:

Come back, you bitch! ***)



Dama z dupą Deklaracje artystyczne traktuję bardzo poważnie, zakładając, że autor wie, co mówi, dlatego zadumałem się (nomen omen) głęboko nad przedstawioną wizją ludzkiej duszy i jej głębin. Jak to sztuka potrafi wydobyć tę głębię. Ta francuska finezja. Uniwersalny klucz do ludzkości. Freud się chowa.

Ino jakbym nie kombinował, jakbym się nie przymierzał, wychodzi mi, że według koncepcji Hichama Ayoucha albo nie posiadam duszy, albo nie jestem człowiekiem. Po dłuższym namyśle, jakoś mi wcale nie doskwiera tęsknota. Ani za jednym, ani za drugim. Nie żal mi i już.


__________
*) Cytuję z pamięci. Po namyśle postanowiłem zrezygnować z tłumaczenia.

Obce, a pamiętne doświadczenie…

, , ,

Z cyklu: Polaków rozmowy


— …takie rzeczy zostają w człowieku do końca życia…
— …tak, tak, droga pani…


Filozoficzne rozmowy starszych pań o zmroku bywają inspirujące.
Tak, ilustracja jest tendencyjna.

Alien - chestburster

Sztuka, niesztuka, ostateczna granica? W obronie gier

, , , ...


Dyskusje o granice sztuki i o to, co jest sztuką, a co nią nie jest, toczą się od przezawsze. Tradycyjnie zwykle do sztuki nie są zaliczane na przykład komiksy. Literatura jest sztuką, rysunek i grafika też – nikt nie przeczy – ale już ich połączenie jest negowane przez znaczącą część krytyków. Zawsze mnie to zastanawiało. Po wielu latach doszedłem do wniosku, że winne są, powiem ostro, ignorancja i strach poważnych krytyków.

Tak, taki komiks wymaga całkiem innych narzędzi analitycznych i interpretacyjnych. Tradycyjne studia nie wyposażają głównonurtowych krytyków w takie narzędzia, więc po prostu nie wiedzą oni, co z tym zrobić. Nie wiedzą, nie umieją, nie chcą — boją się obnażenia własnej niewiedzy. Zasłaniają się wytrychami i banałami w typie pospolitości komiksu… Zapominając, że o to samo można oskarżyć i rysunek, i literaturę, i film…

Przez grubo ponad sto lat istnienia komiksy nie doczekały się pełnego równouprawnienia i poważnego traktowania, więc co dopiero mówić o bardziej nowoczesnych dziedzinach sztuki? Mówię o grach komputerowych. Czy gra może być sztuką? — spyta niejeden. A dlaczego by nie? — odpowiem. Gry przechodzą tę samą drogę, co komiksy: kojarzone przez nieobeznanych z banałem, rozrywką dla pospólstwa i dzieci.

Pisałem już, we wpisie o grach tekstowych, że są one rozwinięciem idei literatury. Zapomnianym nieco i mało znanym, z niewykorzystanym potencjałem, ale jednak. Obecnie zaś postęp techniczny sprawił, że gry stają się rozwinięciem idei kinematografii. Czymże jest wyrafinowana gra, jeśli nie interaktywnym filmem, który pozwala wczuć się w bohatera i kierować ich losami? Tak, ale to dopiero skomplikowane dzisiejsze gry — może ktoś powie.

A czemu proste gry nie? — spytam. Czy filmy zawsze były wyrafinowane i skomplikowane technicznie, fabularnie i artystycznie? Wspomnijmy sobie początki kinematografii, czarno-białe, nieme filmy, oparte na prostych scenkach i gagach. Czy nie przypomina nam to początków gier komputerowych? Zaczęło się bez dźwięku, z ubogą kolorystycznie grafiką i jak najprostszą fabułą, lub zgoła bez niej. Oto stare gry zręcznościowe.

Naciągana argumentacja? Podeprę się przykładem. Manuel Garin Boronat, wykładowca na Humanities and Audiovisual Communication at Universitat Pompeu Fabra w Barcelonie, na swoich wykładach porównuje proste gry zręcznościowe do kina niemego. Wykłady i ćwiczenia na ten temat mają na celu uświadomienie przyszłym autorom gier, o co w tym wszystkim chodzi, czego od gry oczekuje gracz i jak spełnić jego oczekiwania.

Mario Bros jako duchowi bracia Harolda Lloyda? Niewykluczone, że niektórzy krytycy – miłośnicy kina niemego poczują się urażeni porównaniem „ich” sztuki do takiej plebejskiej rozrywki. Ale – za blogiem Henry'ego Jenkinsa mam twarde argumenty. Czy wspinaczka Lloyda po wieżowcu nie przypomina nam zręcznościowej gry typu vertical scroller? Więcej, proszę bardzo: rzutem na taśmę Mario i Lloyd, montaż filmu i gry, horizontal scroller:



A oto więcej przykładów, bardzo pouczające, zaś po podbudowę teoretyczną i więcej filmików zapraszam do wpisu (po angielsku): "The Pickford Paradox": Between Silent Film and New Media. Namiar znalazłem na blogu Kultura 2.0.





• Inne moje wpisy i recenzje gier innowacyjnych: Fold oraz Crayon Physics i Incredible Machine.
[/ALIGN]

Robimy po swojemu, czyli potęga kiczu

, , ,


Całkiem niedawno podśmiewałem się tutaj z tureckiej wersji filmów Hollywood. Ale nie tylko Turcy mają tak prężny przemysł filmowy. Kudy im tam do Indii! Wprawdzie Bollywood u nas bardziej znane jest z muzycznych adaptacji powieści Jane Austen, ale nie brak tam i filmów o superbohaterach. Muzycznych, oczywiście. Oto indyjski Spiderman ze Spidermanką:




Zaraz, ale skoro nawet człowiek-pająk śpiewa i stepuje… No jasne, nie mogło zabraknąć bollywoodzkiego Michaela Jacksona! Majkel żyje, co prawda jako zombie, ale jednak, oto jeszcze bardziej muzyczna (i straszna) wersja filmu Thriller:


[/ALIGN]

Panie Disney, larum grają! Ty za ołówek nie chwytasz?

, , ,


Z czym wam się kojarzą filmy Disneya? Niemal każdy, przynajmniej z mojego pokolenia, wymieni same pozytywne wrażenia. A ja miałem wczoraj nieprzyjemność. Tak, podkreślam: nieprzyjemność oglądać film Disneya. Hannah Montana.

Bynajmniej nie z chęci. Pomagając komuś rozwiązać problem z komputerem i czekając aż MemTest wyda orzeczenie, z coraz większym przerażeniem zerkałem na telewizor, gdzie leciała sobie „komedia” dla dzieci? młodzieży? ułomnych? Wtórny pomysł, beznadziejny scenariusz i fabuła, nieudolne aktorstwo, drętwe dialogi, czerstwe poczucie humoru… zaraz, jakiego humoru?! Gdyby nie puszczane z taśmy śmiechy w ogóle bym się pewnie nie zorientował, że to ma być śmieszne. Podczas półgodzinnego siedzenia trafił się może jeden znośny, choć nadal prymitywny, dowcip*. Tuziny takich tłuczonych na jedno kopyto pseudokomedyjek przelatywały mi, kiedy zahaczałem w gościach choćby o kanał ZigZap. Masowa tandeta, jakiej mnóstwo. Ale moje przerażenie wzbudził fakt, że coś takiego leci na Disney Channel.

Jeszcze większe moje przerażenie budziło przesłanie tego serialu. Filmy z wytwórni Disneya zawsze szczyciły się pozytywnym przekazem, pokazywaniem takich wartości jak przyjaźń, uczciwość, bezinteresowność. A tymczasem fabułka (cienka jak bibułka) rzeczonego odcinka, to urodziny tatusia, o których dzieci przypomniały sobie w ostatniej chwili. I urządzone na chybcika przyjęcie mocno się nie udało, delikatnie mówiąc. Też spodziewalibyście się przynajmniej zakończenia w stylu Disneya: że nieważne przyjęcie, że liczą się złożone życzenia? Ja się spodziewałem. A gu… zik! Okazało się, że jednak liczy się wielki tort, zaproszony dobry zespół i jak najwięcej zaproszonych na pokaz gości. Przyjęcie „niespodzianka” się nie udało i tatuś był zły. Ale wybaczył zaniedbanie warunkowo.

Disney był zawsze ikoną filmów familijnych. Rodzinnych, pogodnych, dla każdego, kreujących pewne wartości. Może w epoce, gdzie filmy familijne to „Shrek” i „Epoka lodowcowa”, postanowili unowocześnić ofertę? Fail. Bo zielony ogr i mamuty jednak oprócz tego, że bawią, czasem niewybrednie, to są ofertą inteligentną i mają pozytywny przekaz. Walt Disney się chyba w lodówce przewraca. A jak go odmrożą,** to rozgoni towarzystwo na kopach, jak zobaczy Myszka Miki*** z Donaldem bełkoczących i pierdzących à la Beavis and Butt-head. Bo tego w następnej kolejności się spodziewam w ofercie disneyowskiej telewizji dziecięcej.

Znalezione na sieci gorzkie porównanie chyba dobrze podsumowuje moje uczucia:
Pluto i…?

__________
* Ten „najśmieszniejszy” dowcip to mówiący cienkim głosikiem wielki i zwalisty facet, który piszczy, bo od siedmiu lat nadmuchuje balony. Ha, ha, ha.
** Tak, wiem że to tylko legenda i naprawdę to go skremowano. A szkoda, niechby chociaż za sto lat rozgonił towarzystwo. Choć pewnie prędzej na zawał by umarł.
*** Tak, to nie błąd gramatyczny. Kto? co? – ten Myszek Miki, kogo? co? – tego Myszka.