My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Ani Mru Mru, czyli ani słowa… o piractwie

,

Koncerny medialne od lat krzyczą, że powszechne piractwo komputerowe bez mała odbiera chleb od ust dzieciom artystów. Larum czynią i RIAA (amerykański przemysł muzyczny) i MPAA (amerykański przemysł filmowy) i mniejsi lokalni pasożyci, jak polski ZAiKS. Przytaczane przez nich argumenty i wyliczenia były poddawane już miażdżącej krytyce z wielu stron i we wszystkich aspektach. Od strony wolności kultury, od strony finansowej, od strony prawnej, moralnej. Ciosy nożem w plecy zadają im nawet sami artyści, którzy zaczynają się od tego odcinać i pokazywać, że można zarabiać udostępniając muzykę za darmo. Ale to chyba tylko pogłębia histerię koncernów, bo tym bardziej kasa wymyka im się z rąk. Wyliczenia i tezy o strasznej szkodliwości piractwa obalili kilkakrotnie nawet uniwersyteccy badacze, ale nic to. Zerknijmy więc na sprawę z innej strony. Zamiast statystyki i autorytetu nauki nieraz bardziej przekonuje konkretny przykład.

Ani Mru Mru Byłem przedwczoraj na występie kabaretu Ani Mru Mru. Największa sala widowiskowa w mieście była pełna po brzegi, mimo że bilety do najtańszych nie należały. I taka refleksja mnie naszła: Ani Mru Mru jest pełno nie tylko w telewizji, chyba wszystkie ich skecze są bezproblemowo dostępne w sieci, oczywiście nielegalnie. Mnóstwo tego jest, na wszystkich serwerach z filmami, w p2p, na różnych serwerach do ściągnięcia… Przyjmując tok myślenia koncernów medialnych, to piractwo powinno zarżnąć twórców i sala powinna świecić pustkami. Bo przecież wszyscy już obejrzeli, ile razy chcieli. A chętnych jakoś dziwnie nie brakowało: bilety skończyły się zaraz po rozpoczęciu sprzedaży, półtora miesiąca przed występem.

Czyli coś z tym rozumowaniem jest nie tak!

Jak na dłoni widać, że piracka obecność kabaretu w sieci (która zresztą niczym dla widza nie różni się od obecności w telewizji) nie stanowi żadnego uszczerbku, a raczej wręcz przeciwnie: jest darmową reklamą i napędza widownię.
Co więcej, po występie schodziły również płyty DVD z występami kabaretu, mimo że przecież „można sobie za darmo ściągnąć”; choć tu oczywiście trudno powiedzieć, czy i jaki miało to wpływ na rozmiar sprzedaży. No i możliwość uzyskania autografów na pewno pomogła. Ale przy okazji za to można było kupić również DVD innych kabaretów, czyli taka międzykabaretowa „solidarność” pozwala z kolei na dodatkowe dochody.


Ani Mru Mru
Dziwne, wszyscy ich już na jutubie widzieli, a sala pełna…

Na początku poproszono publiczność, aby nie rejestrować występu kamerami, więc nie nagrywałem. A podejrzewam, ba, jestem pewien, że zwyczajowy dwuminutowy fragment, gdybym umieścił go na YouTube, nie tylko nie zaszkodziłby dochodom Ani Mru Mru, ale wręcz przeciwnie: napędził więcej widzów na występy (o ile więcej by się zmieściło). Bo skecze (chyba nowe, bo nie kojarzę z TV ani z sieci) naprawdę były świetne i dwuminutowym fragmentem nikt by się nie napasł.

Ani Mru Mru Dorzucę jeszcze przykład kultowego już serialu Włatcy Móch — jego twórcy publicznie oświadczają, że nie mają nic przeciwko darmowemu dostępowi odcinków w sieci. I rzeczywiście, zwykle można je obejrzeć w sieci natychmiast po telewizyjnej premierze. Czy szkodzi to serialowi? Jego popularności raczej pomaga. Czy mniej osób ogląda serial w telewizji? Osoby które znam, mimo że nieraz mają wszystkie sezony na twardym dysku, oglądają w telewizji nie tylko odcinki premierowe, ale i powtórki. Autorzy zresztą nie spoczęli na laurach, powstał już film kinowy. Oczywiście, ten natychmiast również zostanie spiracony. Ale na ile to zaszkodzi dochodom z kin? Dostępność pirackich filmów jest coraz większa, a mimo to widzę, że do kina chodzi coraz więcej osób? Dziwne? Paradoks? Sprzeczne z logiką, prezentowaną przez koncerny medialne? A może po prostu nie są oni w stanie zrozumieć zasad działania tego biznesu?

Jest jeszcze kwestia sprzedaży płyt DVD i gry komputerowej, bo i taka powstała. Na ile piractwo obniża ich sprzedaż? Na pierwszy rzut oka dużo. Ale może nie aż tak? Na pewno jakiś odsetek zrezygnuje z kupna na rzecz pirata. Podejrzewam jednak, a potwierdza to wiele badań, że w większości ten, kto nie chce wydać pieniędzy, nie kupi ani filmu ani gry niezależnie od tego, czy będzie miał piracką kopię, czy nie. Część osób sprawdzi piracką wersję i kupi oryginał… jeśli im się spodoba. Z kolei prawdziwy miłośnik i tak kupi, zwłaszcza jeśli będzie w zestawie jakaś wartość dodana, typu autograf, kolekcjonerski gadżet.

I jest jeszcze jeden potencjalny rynek — wiele osób chętnie zapłaciłoby sensowną kwotę za możliwość ściągnięcia oryginału (muzyki, filmu, gry) z sieci. Widzę to po znajomych młodych ludziach: gotowi są wydać jakąś kwotę, żeby ściągnąć np. film z polskim lektorem, bo napisów nie lubią. I płacą, ale nie twórcom, tylko różnym serwisom udostępniającym takie rzeczy. Bo wydawcy leją ciepłym moczem na ten rynek i nie mają dla klientów w tym kraju żadnej sensownej oferty.

Wiersz na niedzielę. Sunday poemWiosna, pierwszy powiew

Jak korzystać z funkcji cytowania:

  1. Zaznacz tekst
  2. Kliknij link „Cytuj”

Napisz komentarz

Komentarz
BBcode i HTML niedostępne dla użytkowników anonimowych.

Jeśli nie możesz odczytać słów, kliknij ikonę odświeżania.


Buźki