My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Archiwum: March 2009

Ostatni strzępek, last frazzle

, , , ...

   samobójstwo Samsona

z goryczą
chwycił nożyce
pożegnał pierwszy pukiel
potem
życie

   Samson's suicide

biterly
he grabed scissors
bid farewell to the first curl
and then
his life


This is the last poem frazzle, I've got for you. Of course, it does not mean the end of English translations or poetry at all. The frazzles series was intended to be a translation excersize, as previously all those litle poems were kind of my poetry learning. In future I will, hopefully, post some newer, better and longer poems.

Przysłowie dla moralizatorów

, , ,

sexy

Boże,
Ty widzisz i nie grzmocisz…?!

Nagi premier, karykatura i cenzura

,

Irlandczycy mieli niedawno radochę, bo w dwóch prestiżowych miejscach, galerii Royal Hibernian Academy oraz w National Gallery zawisły obrazy przedstawiające ich premiera. Nago. Na jednym był goluśki, ze slipkami w ręku, na drugim siedział na sedesie. *

Obrazy wisiały chwile, ale i tak wywołały sporo zamieszania. Nie ustalono dokąd, kto zawiesił płótna w dublińskich galeriach.

- Obraz nie był zatwierdzony na wystawę - oświadczył przedstawiciel National Gallery. Zapewnił też, że - gdy tylko dostrzeżono tajemniczy eksponat natychmiast poinformowano o tym policję. Ta wszczęła już dochodzenie w tej sprawie.

RHA również zareagowała błyskawicznie i zdjęła obraz ze ściany galerii. Kierownictwo placówki nie zdecydowało jednak jeszcze, czy powiadomić o zdarzeniu policję. Rzeczniczka galerii stwierdziła, że nie warto sprawy tej nagłaśniać bardziej, niż na to zasługuje.


Brian Cowen

Zabawne, stwierdziłem, coś jak prowokacje Banksy'ego, który przemycał do muzeów a to podróbkę malowideł jaskiniowych, przedstawiających człowiek pierwotnego z wózkiem z supermarketu, a to okaz chrabąszcza z wyrzutniami rakiet… Niestety, drugi news na ten temat mnie zszokował: *

Niedługo trwała niewinna radość Irlandczyków z żartobliwych aktów swojego premiera. Policji błyskawicznie udało się ustalić tożsamość „artysty”, który przemycił obrazy do dwóch prestiżowych dublińskich galerii. Okazał się nim spokojny 35-letni nauczyciel szkoły średniej Conor Casby.

Teraz za inwencję twórczą mężczyźnie grozi nawet więzienie. „Artysta” będzie odpowiadał za podżegnywanie do nienawiści i naruszenie dóbr osobistych.



To jest tak skandaliczne, że niezrozumiałe. Gdzie tu podżegnywanie do nienawiści? Naruszenia dóbr osobistych jeszcze można się dopatrzeć, ale grozić więzieniem za karykaturę? — bo przecież rzeczone obrazy nie były niczym więcej, niż karykaturą. Rozumując w ten sposób, za kratami powinni siedzieć wszyscy rysownicy dawnego pisma „Gilotyna”, rysownicy „Angory”, i tak dalej. A może nawet ja, bo robiłem satyryczne fotomontaże do gazety. Nawet w PRL nie karano karykaturzystów więzieniem, najwyżej wylatywali z pracy. Każdy cywilizowany kraj, w którym szanuje się wolność słowa i wypowiedzi artystycznej powinien z marszu zaproponować autorowi obrazów azyl polityczny.

Gry także bywają komediowe

, ,

UT Gry stały się już – choć wielu tego nie dostrzega, lub neguje – równie ważnym elementem popkultury, kultury i sztuki, co książka lub film. Są zarazem medium interaktywnym, a więc dynamicznym, zmiennym i nieprzewidywalnym… A nieprzewidywalność oczywiście skutkuje czym? Śmiesznymi motywami, oczywiście. W grach pojawia się mnóstwo śmiesznych momentów i zdarzeń, trzeba tylko je dostrzec i uwiecznić. I – w ramach otwartej kultury – pokazać innym.
Unreal Tournament to jedyna taka gra, która nie tylko wciągnęła mnie na długo, ale stała się grą kazualną, moim sposobem na odstresowanie. Oczywiście, grze towarzyszyło wiele zabawnych scen, niektóre udało mi się zarejestrować. Postanowiłem niniejszym pokazać je publicznie, a czas po temu najwyższy, bo niektóre już przepadły… jak choćby piękna scena, kiedy trzy postacie robią cyrkową piramidę. Prezentować je będę co jakiś czas, w wybrane czwartki, ku uciesze gawiedzi, zwłaszcza miłośników klasycznego UT, których nie brakuje.

Na scence obok: postać gracza pokazuje „takiego wała”.

Wiosna, pierwszy powiew

,

Wiooosnaaa! Tak sobie poleżę na słonku…Wiosna
Pierwszy powiew wiosny obezwładnia co słabsze charaktery…

Ani Mru Mru, czyli ani słowa… o piractwie

,

Koncerny medialne od lat krzyczą, że powszechne piractwo komputerowe bez mała odbiera chleb od ust dzieciom artystów. Larum czynią i RIAA (amerykański przemysł muzyczny) i MPAA (amerykański przemysł filmowy) i mniejsi lokalni pasożyci, jak polski ZAiKS. Przytaczane przez nich argumenty i wyliczenia były poddawane już miażdżącej krytyce z wielu stron i we wszystkich aspektach. Od strony wolności kultury, od strony finansowej, od strony prawnej, moralnej. Ciosy nożem w plecy zadają im nawet sami artyści, którzy zaczynają się od tego odcinać i pokazywać, że można zarabiać udostępniając muzykę za darmo. Ale to chyba tylko pogłębia histerię koncernów, bo tym bardziej kasa wymyka im się z rąk. Wyliczenia i tezy o strasznej szkodliwości piractwa obalili kilkakrotnie nawet uniwersyteccy badacze, ale nic to. Zerknijmy więc na sprawę z innej strony. Zamiast statystyki i autorytetu nauki nieraz bardziej przekonuje konkretny przykład.

Ani Mru Mru Byłem przedwczoraj na występie kabaretu Ani Mru Mru. Największa sala widowiskowa w mieście była pełna po brzegi, mimo że bilety do najtańszych nie należały. I taka refleksja mnie naszła: Ani Mru Mru jest pełno nie tylko w telewizji, chyba wszystkie ich skecze są bezproblemowo dostępne w sieci, oczywiście nielegalnie. Mnóstwo tego jest, na wszystkich serwerach z filmami, w p2p, na różnych serwerach do ściągnięcia… Przyjmując tok myślenia koncernów medialnych, to piractwo powinno zarżnąć twórców i sala powinna świecić pustkami. Bo przecież wszyscy już obejrzeli, ile razy chcieli. A chętnych jakoś dziwnie nie brakowało: bilety skończyły się zaraz po rozpoczęciu sprzedaży, półtora miesiąca przed występem.

Czyli coś z tym rozumowaniem jest nie tak!

Czytaj dalej…

Wiersz na niedzielę. Sunday poem

, , , ...

   niewiara

potrzebujemy wizerunków
obrzędów
i świętych
i tysięcy imion boga

tym więcej
im bardziej
wątpimy

   unfaith

we need effigies and idols
rituals
and saints
and thousands of god's names

the more we need
the more we doubt

Słowo się rzekło… Przysłowie na sobotę

, , ,

Lombard

Słowo się rzekło,
kobyłka w lombardzie.

Pułapka nadinterpretacji

,

Jakub Ochnio Niedawno byłem na otwarciu wystawy fotografii dokumentalnej Jakuba Ochnio. Wystawa ta jest o tyle ciekawa, że wymyśliła ją i zorganizowała uczennica liceum, Dagmara, a zamiarem wspomożenia fundacji pomagającej dzieciom poszkodowanym w konfliktach zbrojnych na świecie. Do udziału namówiła Jakuba, którego znała tylko poprzez serwis digart.pl — doskonały przykład, jak internet ułatwia kontakty. Jakub dał się namówić nie znanej osobiście osobie, dzięki czemu powstała wystawa. Oczywiście była jeszcze pomoc wielu ludzi: kolegów Dagmary, nauczycieli, UNICEFu, były też naturalnie różne przeszkody, czyli doskonała szkoła życia… Ale nie o tym chciałem pisać.

Wystawa „The Diary of…” to czarno-białe fotografie. Cztery dokumentalne fotoreportaże o tytułach: Ulica, Dom dziecka, Więzienie oraz Jeden dzień z życia księdza. Przechadzając się w tę i z powrotem najpierw przyglądałem się poszczególnym fotografiom (dobre, naprawdę dobre, kilka kontemplowałem przez długi czas), potem starałem się uchwycić jakieś ogólniejsze przesłanie. Dokonać interpretacji. Uwagę moją zwróciło rozłożenie prac: trzy pierwsze reportaże wisiały razem na dwóch ścianach i można było się dopatrzeć w nich pewnych wspólnych akcentów, skojarzeń czy zazębień: dom dziecka, dzieci, ulica, dzieci wychowywane na ulicy, więzienie, los dzieci i ludzi skazanych na margines życia… Czwarty reportaż, Jeden dzień…, rozstawiony był na sztalugach i przeplatał się z tamtymi pracami. Ha, pomyślałem, czyżby tu było przesłanie? Religia jako drogowskaz pokazujący kierunek, droga wyjścia, czy coś podobnego? Uderzyłem z pytaniem do autora prac. Jakub rozłożył ręce: prace rozwieszali organizatorzy, on raczej widziałby je chronologicznie, skoro wystawa to fotograficzny „Pamiętnik…”. Dociekamy więc dalej. Dagmara, zapytana o powód takiego właśnie rozłożenia reportaży wytłumaczyła… że to za przyczyną ograniczeń lokalowych, czyli pospolitego niedostatku miejsca.
Jaka szkoda, taka piękna teoria runęła. Życie i sztuka dały nam kolejną nauczkę, że interpretowanie to teren śliski i grząski (i wciąga!), należy więc je traktować z dystansem. I nie budować opinii, nie wartościować na interpretacjach, zwłaszcza, jeśli się uparcie szuka myśli przewodniej. Można za błędnym ognikiem wyjść na manowce.

Czyli porażka? Może nie do końca. Bo ja zawsze uważałem, że najważniejsze jest, co odbiorca ma na myśli. Sztuka dookreśla się dopiero u celu. Sztuka to wielki test Rorschacha. I warto interpretować i szukać, bo poznajemy w ten sposób siebie. I tylko siebie. Przy okazji zresztą trenując umysł. Ale pamiętajmy, żeby nie twierdzić na tej podstawie, co autor miał na myśli i aby go pochopnie nie oceniać. Bo tak naprawdę oceniamy wtedy sami siebie…


Wystawa „The Diary of…” ma pojechac dalej, do innych miast. Może zawita do was, obejrzyjcie ją, warto. Byle nie w pośpiechu, byle nie w biegu.