My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Archiwum: November 2009

Przezorny zawsze… sceptyczny

, ,


Niedziałająca strona demotywatory.pl
Z dedykacją dla strony demotywatory.pl.
[/ALIGN]

Przysłowie dla tych, którym się wszystko kojarzy

, , ,


Wagina

Vaginas vaginatum
et omnia vaginas.



Sunset, bloody sunset


Zachód słońca
Duża wersja zdjęcia w stosownym krajobrazowym albumie »».
[/ALIGN]

Bajka o Czerwonym Kapturku — wersja feministyczna

, , , ...


Czerwony Kapturek          W podskokach poprzez las
         do babci spieszy Kapturek,
         uśmiecha się cały czas,
         do słonka i do chmurek…

         Wesołe słowa dziecinnej piosenki dziwnie brzmiały w starym zapuszczonym lesie, odbijając się od omszałych, wiekowych drzew. Leśne zwierzątka zastygały w zdziwieniu, strzygąc uszkami, kiedy śmiało przeskakując korzenie i wykroty pędziła-tańczyła mała dziewczynka. Czerwona sukienka, czerwone kozaczki i czerwony kaptur na głowie wyglądały bajkowo pośród ziemnej zieleni i brązu zaniedbanego lasu. W jednej rączce trzymała zawinięty w papier duży pakunek, drugą wymachiwała koszykiem, usiłując utrzymać równowagę na zwalonych przez wichury kłodach.

         Czerwony Kapturek, Wesoły Kapturek
         pozdrawia cały świat,
         Czerwony kaptu…

         Ale opadłe, butwiejące liście to pułapka na rozbrykane dzieci. Dziewczynka poślizgnęła się tuż obok pnia ściętego drzewa i rymsła popisowo na pupę, aż szyszki poleciały z drzew.
— Ałaaa — jęknęła i ściągnęła z główki kapturek, przez który mało co widziała. Spod czerwonego materiału wyjrzała najpierw piegowata buzia, potem płowe włosy i rozsypały się grube warkocze. — Ojku, dobrze, że koszyk mi się nie rozsypał. Pakunek cały. Szczęście, że nikt nie widział, całe podwórko by się śmiało.
         Wstała, pomacała się po stłuczonej części ciała i rozejrzała wokoło. Perlisty pot teraz dopiero wystąpił jej na czoło. Tuż obok miejsca, gdzie się przewróciła, leżały stare, zardzewiałe sidła na wilki. Gdyby nie zbutwiałe liście, mogłaby w nie wdepnąć.
— Ojku, ojku, ale fuks. Dobrze tatko mówili, żeby nie zakładać kaptura w lesie i patrzeć pod nogi.
Schyliła się po swoje pakunki, kiedy z krzaków wyjrzał pysk dużego, szarego wilka.
— Wiiitaj, mała dziewczynko — rzekł przeciągle przez zęby. — A kim ty jesteś? I cóż ty tu robisz, w takim ciemnym zakątku lasu?
— Dzień dobry wilku — dygnęła tak uroczo, jak to tylko małe dziewczynki potrafią, skrzywiła się z bólu i podparła swoim pakunkiem. — Jestem Marysia Małodobrówna, proszę wilka. Idę odwiedzić chorą babcię po drugiej stronie lasu. Wiesz, w domku jej posprzątać, kurę zabić, rosołek ugotować…
— Miłe z ciebie dziecko — wilk wyciągnął swoje cielsko z gąszczu i przyczłapał bliżej. — Ale tu jest bardzo niebezpiecznie. Nie powinnaś sama chodzić.
— O tak, proszę wilka — przytaknęła Marysia. — Niech wilk uważa, tu są straszne sidła, żeby wilk w nie czasem nie wszedł.
— Och, my, leśne zwierzęta znamy te pułapki od lat. Kłusownicy często tu polują. Ale na ludzi czyha tu jeszcze więcej niebezpieczeństw… O, a w koszyczku co, jeśli mogę spytać? — Wilk dojrzał koszyk po drugiej stronie pnia, wyciągnął ciekawie głowę i zaczął węszyć za smakowitymi zapachami.
— A tu tatuś kupił babci trochę ciasta i słodyczy… no ja też sobie po drodze podjadam — roześmiała się filuternie Kapturek i uchyliła rąbka serwetki, która przykrywała smakowitości. — Chcesz zobaczyć? A może się poczęstujesz?
         Wilk tylko na to się oblizał i wetknął nos do koszyka. Zajęty feerią zapachów, nawet ujrzawszy kątem oka błysk topora nie miałby szans zareagować. Wiedzione małą rączką ostrze na długim stylisku stuknęło o pieniek, a głowa wilka nieodwracalnie oddzieliła się od reszty jego ciała.
         Marysia wytarła o darń, nie do końca nawet odpakowany z papieru, topór z wilczej posoki i przyjrzała się uważnie cięciu.
— Łooo-chaaa! — krzyknęła i aż klasnęła w rączki. — Równiutko między kręgami! Jestem pro! Tatko byłby dumny! I babcia! O, przyjdę później z tatkiem, babcia będzie miała wilczą skórę na łóżko. A my sobie powiesimy łeb nad paleniskiem. A się ze mnie śmiali, że dziewczyna to się nie nadaje do tej roboty! Ha!
         I tak mała Marysia, jedyne dziecko miejscowego mistrza małodobrego ukryła szybko zwłoki wilka w krzakach, żeby leśniczy ich nie znalazł i nie oskarżył jej o kłusownictwo. Założyła swój ukochany kapturek z wycięciami na oczy i pognała dalej, myśląc radośnie, jak to właśnie utarła nosa tym wszystkim, którzy mówią, że katostwo to wyłącznie męska robota.

Czytaj dalej…

Przysłowie dla żarłoków

, , ,


Wielka pizza

Co za dużo,
to i Salomon nie zeżre.



Ewolucja symboli fallicznych

, ,

Muszkieter

Burak cukrowy w torcie ziemniaczanym

, ,


Pewne sprawy powracają co jakiś czas, uparcie podnoszone przez różnego rodzaju oszołomów. Taką sprawą są żądania wyburzenia Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie, absurdalne, głupie i zapiekłe.

Nie, nie jestem jakimś szczególnym miłośnikiem tej budowli, zaciekłym obrońcą. Natomiast zwolennicy takiego kosztownego pomysłu nigdy jeszcze nie przedstawili ani jednego rozumnego argumentu. A przynajmniej ja nie słyszałem. Podkreślam, ani jednego. Co więc zwykle słyszymy?

PKiN jest brzydki i szpeci stolicę. Jeśli rzeczywiście z powodu brzydoty należy burzyć budynki, to zgoda. Ale chyba, a raczej na pewno, jest wiele brzydszych budowli, wymagających znacznie pilniejszej rozbiórki? Poza tym, bardziej bezstronne osoby, w tym architekci, nie uważają go wcale za brzydki, a niektórzy nawet wręcz przeciwnie — za wybitne i wyjątkowe dzieło architektury. Ja tam się nim nie zachwycam, ale i nie otrząsa mnie na jego widok.

PKiN to okropny przykład architektury komunistycznej. Szkopuł w tym, że – kto się chociaż ciupkę interesował lub posłuchał mądrzejszych, ten wie – to wcale nie jest architektura komunistyczna, bo projekt jest kopią nieco wcześniejszej architektury kapitalistycznych i demokratycznych Stanów Zjednoczonych Ameryki.

PKiN jest stary, nieopłacalny w utrzymaniu i niedługo wszyscy najemcy z niego uciekną. Dziwne, na razie nie uciekli. Proszę przyjść z tym argumentem, jak Pałac będzie stał pusty i zaniedbany. A, zaraz, to zerknijmy może na opłacalność w utrzymaniu innych budowli w kraju?

PKiN to symbol ciemężenia narodu polskiego. No jak dla mnie to chyba prędzej argument za tym, żeby go pozostawić, ku przestrodze i pamięci. Ale dobrze, przyjmijmy, że symbole ciemężenia należy likwidować. Oczekuję, że w trybie natychmiastowym rzecznicy tej opcji zażądają wyburzenia tysięcy innych symboli ciemężenia naszego narodu, jakie mamy w kraju. Zaczniemy od Pałacu, potem pójdzie pod młotek obecna siedziba Giełdy Warszawskiej, tysiące wybudowanych w czasach PRL budowli, w tym szkoły, szpitale… aaa, że chodzi tylko o te duże symboliczne? No to na pierwszy ogień powinien pójść okropny symbol krzyżackiego ciemężenia Polaków — zamek w Malborku. Poza tym, według współczesnych standardów, też jest brzydki. I psuje naturalny krajobraz Mazur. Zamków i pałaców do wyburzenia znajdzie się zresztą mnóstwo.

Żeby wybudować PKiN wyburzono wcześniejszą architekturę Warszawy. A cha, i co teraz? Będziemy rekonstruować wcześniejsze zabytki? Zgoda, ale to samo zrobimy z innymi budowlami w kraju, które postawiono na wyburzonych wcześniejszych. Przypominam zwolennikom takiego rozwiązania, że wiele z najstarszych świątyń katolickich w naszym kraju wybudowano na gruzach zburzonych świątyń religii wcześniejszej… Uprzedzam, będę się domagał konsekwencji.

PKiN to burak cukrowy w torcie. O, jakieś poetyckie porównania. To chyba o architekturze? Nie jestem specem od tej działki, ale ten argument jest chyba urwany. Jak się rozejrzeć po okolicy, to owszem, jest to może burak, ale w torcie ziemniaczanym. Całkiem udane połączenie, moim skromnym zdaniem.

Czytaj dalej…

Jak odstraszyć nowego czytelnika?

,

O, bardzo prosto. Na przykład serwując mu na powitanie wielki, obrzydliwy zasłaniacz treści, jaką chciał przeczytać. Tak, można to zamknąć. Ale ja wolę zamknąć stronę i więcej tu nie wrócić. A taką miałem ochotę przeczytać polecany przez kogoś tekst.

Zasłaniacz

Tusk szykuje knebel? Internet na łasce nieokreślonych „podmiotów”

,


Dopiero co pisałem o planowanej cenzurze w polskim internecie. Już wówczas przysłowiowy nóż się w kieszeni otwierał. Po przeczytaniu krytycznej analizy proponowanej ustawy wygląda to milion razy gorzej, włos się na głowie jeży, a w drugiej kieszeni odbezpiecza przysłowiowy (chyba przysłowiony na razie) pistolet.

Projekt ustawy przetłumaczył na nasze Olgierd Rudak, redaktor naczelny pisma „Lege Artis”. Jeśli choć ćwierć z tego, co pisze, jest prawdą, to pora natychmiast maszerować pod Sejm z pochodniami i kijami. Zachęcam do przeczytania pełnego wpisu, a w skrócie:

  • Żądania skierowane do UKE dostawcy internetu będą musieli wykonywać natychmiast, pod groźbą rujnujących kar finansowych.
  • Kto będzie miał prawo wystosować takie żądania — nie wiadomo. Jakieś nieokreślone (poza Służbą Celną) „podmioty uprawione”.
  • Nie będzie żadnej kontroli nad tym, co jest blokowane, żadnego sprawdzania, czy żądanie jest zasadne.
  • Osoby/podmioty zainteresowane w ogóle nie będą informowane o takiej decyzji, o prawie do jakiegokolwiek głosu, czy procesu już nie mówiąc.
  • Nie będzie można się od takiej decyzji odwołać (sic!).
  • Podmiot zainteresowany odblokowaniem będzie mógł przesłać pokorny wniosek o odblokowanie strony… który będzie rozpatrywany przez tego, kto zablokowania zażądał. W terminie nieokreślonym.
  • Dopiero po odmowie uwzględnienia takowego wniosku będzie można złożyć odwołanie od tej decyzji (ale wciąż nie od samego wpisania, haha).


Wygląda to jak ustawa pisana przez pijanego indolenta, albo pisana ewidentnie pod nieodwoływalne zamykanie ust niewygodnym osobom. IV RP to przy tym pikuś, drodzy państwo!


Uaktualnienie:
• Projekt opisał również Vagla.pl, uważany za czołowego speca od prawa w sieci.

Uaktualnienie II:
• Marcin Maj chyba rozszyfrował źródło nieporozumień wokół ustawy.

Uaktualnienie III:
Drugi wpis Waglowskiego na ten temat.
• Dziennik Internautów: ustawę krytykują nawet urzędnicy.