My Opera is closing 3rd of March

Wyśmiewisko Różności

Dajcie mi punkt oparcia, a wyśmieję wszystko

Archiwum: August 2010

Związki zawodowe okiem Rafała A. Ziemkiewicza

, ,


Jak rocznica, to rocznica. Sięgnijmy wstecz – ale nie trzydzieści lat a tylko piętnaście. Wówczas ukazała się powieść science-fiction, czy też raczej political-fiction Rafała A. Ziemkiewicza „Pieprzony los kataryniarza”. Dawniej pisarza, dziś publicysty. Warto po nią sięgnąć, bo:

• jej akcja, jak można wyliczyć, dzieje się latem 2010 roku, czyli dziś;
• jedne z najlepszych fragmentów tej książki to opisy polityków prawicy oraz związków zawodowych i ich działaczy. Oraz skutków działalności tychże dla kraju. Opisy bardzo żywe i trafne.

I wszyscy byli, generalnie, zadowoleni. Jeśli robole rozrabiali, to przecież nie przeciwko zasadzie. Nie użerali się o jakieś wielkie sprawy, nie myśleli poprawiać świata. Im chodziło tylko o “bolączki”. To słówko zrobiło za pamięci Roberta niezwykłą karierę, proporcjonalną do kariery poglądu, że polityka jest wstrętna i brudna, wszyscy politycy kłamią i porządny człowiek winien omijać ją z dala, ograniczając się tylko do ucapienia, co jego. Bolączki to było to, co akurat fabryczna siła robocza potrafiła zrozumieć. Właściwie siła robocza miała tylko jedną bolączkę: żeby z tego tortu trochę więcej się dostawało im. Bo dlaczego nie, skoro jak się tak zbiorą w kupę, to każdemu mogą dać w mordę, zatrzymać każdy zakład, zablokować każdą drogę?


Czytaj dalej…

Naiwniakus — Model Układu Wyzyskowego

, ,


Jakiś czas temu w telewizji reklamowano „Copernicus — model Układu Słonecznego”, jeden z tych gadżetów sprzedawanych kawałkami, w częściach, do złożenia, w tak zwanych „seriach kolekcjonerskich”. Dopiero teraz jednak wziąłem któryś numer „Copernicusa” do ręki w saloniku prasowym i obejrzałem z bliska. Łomatko, takiej tandety to nie widziałem nawet w PRL. Plastik, kiepściasty plastik, malowany srebrną i złotą farbą, że niby stal i mosiądz:

Copernicus — model Układu Słonecznego

Ale najlepsze jest to:

Copernicus – Cena: 29,99 zł

Trzydzieści złotych za takie nędzne coś? Pięć plastikowych kółek i sześć plastikowych śrubek (no dobra, jeszcze dwie tulejki). Trzy dychy za szmelc, wart najwyżej dwa złote? Nie wiem, na ile części jest zaplanowana seria, ale przy takim porcjowaniu wątpię, żeby zmieścili się w dziesięciu numerach. A nawet dwudziestu. To daje kilkaset złotych za „przyrząd naukowy”, który nie zachowuje żadnych proporcji i pewnie rozleci się od kichnięcia.

Jestem przekonany, że dużo korzystniej wyjdzie kupić coś podobnego w normalnym sklepie, a nawet sprowadzić z zagranicy. Tak, do tych paru kółek jest dołączona jeszcze jakaś gazetka, ale jeśli jest jakości analogicznej do reszty… Naprawdę, lepiej poczytać o astronomii i astronautyce na Wikipedii, na jednym z polskich wortali astronomicznych, czy choćby na KopalniWiedzy.pl, gdzie również pojawiają się artykuły na ten temat. Za darmo. Jeśli zaś ktoś chce już wydawać pieniążki, to jest choćby doskonały Świat Nauki.

Też obal sobie komunizm

, , , ...


Wśród wielu powstałych komputerowych gier strategicznych i taktycznych, większość koncentruje się na działaniach zbrojnych, dawniej nawet rzadko uwzględniano – niemal obowiązkowe dziś – aspekty polityczno-dyplomatyczne, produkcyjno-zaopatrzeniowe oraz ekonomiczne. Dlatego tym większą perełką jest gra odzwierciedlająca działalność wywrotową w reżimowym państwie. Tym bardziej, że taki ewenement dotyczy rzeczy nam bliskich. A mało kto widział na oczy grę strategiczną w kierowanie związkiem zawodowym.

Solidarity game Solidarity — tak chyba miała się ta gra nazywać, bo chociaż stworzona przez Polaka, celowana była na rynki zachodnie. Solidarność. Powstała na początku lat dziewięćdziesiątych, czytałem różne wersje, raz że firma zniknęła zaraz po jej wydaniu, innym razem, że gra w ogóle nie została wydana. Czytałem kiedyś wywiad z jej autorem, ale nie udało mi się go odnaleźć. Internet kocha starocie, dlatego teraz można ją odgrzebać i zobaczyć.


Cel gry — takie kierowanie działaniami NSZZ Solidarność, żeby rozsadzić komunizm. Środki: druk i kolportaż ulotek, organizowanie strajków, wiece i demonstracje. Trzeba zdobywać na to zasoby: pieniądze (niestety), członków i sympatyków. Unikać ZOMO i wsadzania do więzień. Obserwować nastroje społeczne, braki w zaopatrzeniu (reprezentowane przez długość kolejek), wysokość płacy w stosunku do cen. A wszystko to w ośmiu regionach.

Solidarity game Z perspektywy czasu, spoglądając na grafikę, muszę ją uznać za niezłą. I pełną smaczków: szlabany, zasieki na granicy, itp. Grywalności nie ocenię – nie grałem, choć gra jest do ściągnięcia, ma nieoficjalny status abandonware, czyli gry porzuconej. Warto przypomnieć, warto zagrać, jeśli ktoś lubi starocie. I pożałować, że nie powstała podobna gra współcześnie, bardziej rozwinięta. I potęsknić za czasem, kiedy słowo „Solidarność” kojarzyło się tylko pozytywnie.

Informacje i grafiki pochodzą z blogu Nietypowe mapy Polski.

Bezsilność spokoju

, , , ...


Bronisław Komorowski

Mąż stanu
nie zawsze jest panem sytuacji.




Zgrzeszyłem, przytyłem

, ,


Pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew, lenistwo. Wiele razy zastanawiałem się, dlaczego popularna religia wylicza siedem właśnie takich grzechów głównych. Przecież skoro podstawą, jak mniemam, jest dziesięć przykazań (obecnie dziewięć), to chyba ich złamanie powinno być najgłówniejszym grzechem?

No, ale kto nie studiował teologii, chyba tego nie wyjaśni, w zrozumienie to w ogóle wątpię. Tym niemniej, nawet bez zrozumienia, przekonałem się, że to właściwe wyliczenie. Wszedłszy przypadkiem i zupełnie ad hoc na wagę, przekonałem się, że przynajmniej nieumiarkowanie jest dziełem Szatana:

Waga: 66,6 kg

To tyle, idę na obiad, bo zgłodniałem.
Do tematu siedmiu kiedyś wrócę, ale nie wcześniej, jak się najem.

Potrzebny polski Pulitzer

, ,


Praca dziennikarza to odpowiedzialne zajęcie. Wymaga rzetelności, uczciwości, talentu nie tylko do pióra, umiejętności dotarcia do sedna sprawy. Nie każdy się w tym zawodzie sprawdza, ale są w nim geniusze. Nie zawsze w dużych, głównonurtowych gazetach, czasami kryją się na prowincji.

Jeden z twitterowych znajomych odnalazł artykuł nieznanego dziennikarza, zasługujący spokojnie na nagrodę Pulitzera. Jest tu wszystko, co potrzeba: zaangażowanie lokalnej społeczności w walkę ze szkodliwymi społecznie zjawiskami, dziennikarskie śledztwo i dotarcie do sedna sprawy, brawurowa akcja policji. Jest wreszcie suspens, nieoczekiwany zwrot akcji i zaskoczenie. Jest i happy end ku pokrzepieniu, nic tylko czytać. Aha, no i autor nie przynudza.

Ponieważ oryginalny artykuł mógłby zniknąć, jak to się zdarza w sieci, zachowałem dla wygody szanownych Czytelników oraz potomności jego kopię.

Wrocław: Libacja na skwerku

P.S. Z komentarzy pod artykułem wynika, że stali czytelnicy znają już i doceniają dziennikarstwo MJU – autora artykułu.

Obywatelskie podręczniki, nowoczesne podręczniki

,


Kiedy ja chodziłem do szkoły podstawowej, był tylko jeden rodzaj podręczników do wszystkich przedmiotów. Były raczej tanie (pomijając nawet fakt, że dawniej były bezpłatne) i mimo pewnych ewentualnych ułomności, były dobrze napisane, solidne i pozbawione błędów. Wznawiane przez lata i dziesiątki lat, były tak przejrzane, że trudno było znaleźć źle postawiony przecinek.
Potem zaczęło się to zmieniać.

Wraz z nowym ustrojem pojawiły się nowe podręczniki do historii. Pamiętam je jako koszmar, co z tego, że przestały przekłamywać prawdę, skoro były fatalnie, niezrozumiale i bełkotliwie napisane? Historia przestała być lubianym przeze mnie przedmiotem.
Z czasem pojawił się przełom: wiele zestawów podręczników do wybory. Stały się ładne, kolorowe i… bardzo drogie. Wydawane w niewielkich seriach, komercyjnie, musiały dać zarobić dziesiątkom wydawnictw i autorów. Co gorsza, niektóre były koszmarnie nieudolne, zawierając niezliczone ilości błędów. Pamiętam wręcz anegdotyczne (niestety: autentyczne) opowieści znajomej gimnazjalistki o podręczniku historii, który na lekcjach trzeba było kreślić i poprawiać. Daty, fakty – minimum trzy skreślenia i poprawki na stronę. I gdzie się podziało zatwierdzanie podręczników przez ministerstwo oświaty, jakim cudem zatwierdzono taki bubel?

Tanich podręczników nie udało się wprowadzić żadnemu rządowi III RP („czwartej” zresztą też). Powoli do ludzi dociera prawda: żaden rząd nie zrobi dla nas tego, co zrobimy my sami. Są u nas światli ludzie, dzięki którym powstał projekt Wolne Podręczniki. Grupa ideowych nauczycieli i metodyków kilka lat temu zaczęła przygotowywać szkolne podręczniki na wolnych licencjach. Oparte na idei wolnej kultury – podobnie jak otwarte oprogramowanie (Linux) i wolne licencje (Creative Commons, Wikipedia) – mają szansę zrewolucjonizować nauczanie. Dobre (sprawdzane przez wiele osób), darmowe, otwarte. Każdy może je udoskonalać, tworzyć własne wersje, każdy może korzystać z internetu, z czytnika e-booków, wydrukować, sprzedawać. To pierwsza realna szansa na tańsze, być może też lepsze, podręczniki dla uczniów.

Po dwóch latach prac gotowe są podręczniki fizyki dla pierwszej, drugiej i trzeciej klasy gimnazjum, na ukończeniu i w trakcie prac są następne. Aby mogły być oficjalnie używane w szkołach, potrzebne jest już jedynie zatwierdzenie ich przez ministerstwo. Potrzebny może być jeszcze nacisk rodziców, żeby podręczniki te faktycznie trafiły do użytku. Wydawnictwa zapewne chętnie rynku nie oddadzą, będą forsować swoje komercyjne podręczniki różnymi metodami, włącznie z lobbingiem i prywatnymi argumentami finansowymi. Rodzice uczniów – oni powinni być tym żywotnie zainteresowani – i światli nauczyciele powinni promować szlachetną ideę wolnych podręczników.

Tak właśnie powinno to moim zdaniem funkcjonować we współczesnym społeczeństwie obywatelskim. To my najlepiej zadbamy o własne interesy, musimy się tylko skrzyknąć. Rząd ma jedynie nie przeszkadzać i ułatwiać nasze inicjatywy od strony prawnej.

Jeśli dobrze pójdzie, zatwierdzone podręczniki pojawią się w księgarniach. Nie potrzeba płacić ich autorom, drukować każdy może, konkurencja powinna dodatkowo obniżyć ceny. Kto będzie wolał – ściągnie podręcznik z internetu i sam sobie wydrukuje. Kto będzie chciał – kupi dziecku czytnik e-booków, zamiast papierowych wersji. Kiedy wolnych podręczników będzie więcej, to będzie bardzo opłacalne wyjście: jeden czytnik za kilkaset złotych wystarczy na kilka lat edukacji, oferując poza podręcznikami darmowy dostęp również do lektur oraz nagrań audio. W przyszłości ambitny nauczyciel będzie mógł opracować własną, ulepszoną wersję i natychmiast zaoferować ją swoim uczniom.

Tylko od nas zależy, czy ta piękna przyszłość się ziści, czy ciągle będziemy skazani na łaskę ministerstw i wydawnictw, produkujących drogie, komercyjne i nie zawsze dobre podręczniki.

Fundacja Nowoczesna Polska
Eksiazki.org: Podręczniki za darmo
TVN24.pl: Podręczniki z internetu? MAJĄ BYĆ DARMOWE I OGÓLNODOSTĘPNE

Ku przestrodze

,


Szwendając się u brata po stronach z filmikami trafiłem na takowy baner:

Tatuaże

Wbrew pozorom, pytanie jest proste, bo o sprawie już słyszałem. Czym grożą tatuaże?
Takie tatuaże grożą WPIERDOLEM OD RODZICÓW.

…a garb ci sam wyrośnie

,


Choć wcale nie należę do osób wątpiących realność globalnego ocieplania się klimatu i nie mam raczej wątpliwości co do roli człowieka w nim, to jednak zdecydowanie nie jestem entuzjastą metod, jakie podejmowane są celem ograniczenia tego efektu. Moje wątpliwości doskonale wyraził Jan Winiecki w felietonie „Wielbłąd trójgarbny, czyli o skłonności Europy do zadawania ekonomicznych ciosów sobie samej”.

Jakby mało było Europie Zachodniej być wielbłądem dwugarbnym (socjalno-stymulusowym), wpadła ona na „atrakcyjną” myśl, by stać się wielbłądem trójgarbnym. To znaczy do wymienionych dwóch garbów dodać trzeci, to jest ekoenergetyczny.

Komisarz do spraw globalnego ocieplenia, Connie Hedgaard, stwierdziła, że kryzys finansowy i głęboka recesja uczyniła zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych o 20% rzeczą w miarę łatwą i wobec tego proponuje podniesienie poziomu zobowiązań do zmniejszenia emisji o 30%. Tak się jednak składa, że wzrost zużycia energii, wytwarzającej gazy cieplarniane, jest dość wyraźnie skorelowany ze wzrostem PKB, czyli wzrostem zamożności. I jeśli nie ma poważnych alternatywnych źródeł energii, to znaczy takich, których koszty nie byłyby wielokrotnie wyższe, to tego rodzaju cięcia oznaczać muszą spadek i tak słabej w krajach „starej” Unii dynamiki PKB.

A żeby było śmieszniej i głupiej, to nawet przyjmując, że globalne ocieplenie: (a) ma miejsce naprawdę w długim okresie i (b) jest następstwem działań człowieka, to i tak – jak zwraca uwagę znany krytyk, Duńczyk Bjoern Lomborg – jedynym efektem będzie spadek temperatury o 0,05ºC, pięć setnych jednego stopnia w ciągu pozostałych 90 lat obecnego stulecia.



Jeśli chodzi o wielbłądy trójgarbne, to lepiej chyba szukać takich:

Tytus, Romek i A'Tomek

Choć ja najchętniej widzę wielbłądy jednogarbne, czyli dromedary.